Ledwo z polskich domów uleciał bigosowy smrodek, skończyły się rodzinne poufałości, naród, skurczony o 43 dusze poległe na drogach, powrócił do szarej codzienności, a dziennikarze – do wygrzebywania tematów z poświątecznego ugoru, a tu olśnił wszystkich Pierwszy Ojciec Rzeczpospolitej. Kornel Morawiecki nie tylko wywołał poważną dyskusje w zamulonym apatią urlopów społeczeństwie, ale również dostarczył żurnalistom prawdziwą perełkę.
Tatuś obecnego premiera w realnej polityce ma znaczenie znikome. Na własne życzenie – pół roku po nastaniu „dobrej zmiany” parlamentaryzm znudził mu się do tego stopnia, że polecił swojej koleżance z klubu Kukiz’15 zagłosować za niego – na „cztery ręce”. Małgorzata Zwiercan polecenie wykonała, tyle, że wszystko się wydało i oboje wylecieli z obozu rockmana w niesławie. Morawiecki senior może więc spokojnie i dostojne wegetować na marginesie jako lider sejmowego zbiornika z odpadami – koła poselskiego Wolni i Solidarni. Tak było dotychczas. Teraz się trochę pozmieniało. Od kiedy syn objął tekę szefa rządu, wypowiedzi Kornela, wcześniej raczej ignorowane przez media głównego nurtu, nabrały wartości i zyskały cytowania.
Ale do rzeczy. Kornel Morawiecki w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” opowiedział się za przyjęciem przez Polskę siedmiu tysięcy migrantów z krajów dotkniętych wojennym zniszczeniem. Wywiad był autoryzowany, więc prawdopodobieństwo, że dziennikarz wydobył takie słowa od polityka doznającego tzw. magii świąt jest raczej znikome. Morawiecki stwierdził, że skoro poprzedni rząd wziął na siebie takie zobowiązanie, to obecnemu wypadałoby się z niego wywiązać. Brzmi mądrze i przyzwoicie, prawda? Niestety w kolejnych zdaniach znajdujemy już tylko rzeczy straszne. „Powinniśmy z uchodźców czynić nas i postawić przybyszom wymagania, zmusić ich do wysiłku, sami podjąć działania, które »ich« przerobią na »nas«”– powiada Kornel Morawiecki.
Granicą empatii posła Morawieckiego jest możliwość sformatowania inności ludzi, którym mamy udzielić schronienia. Tatuś premiera, podobnie jak cała zgraja dyżurnych polskich ksenofobów widzi w uchodźcach obcą dzicz, której proces ucywilizowania musimy uruchomić jako nieodłączny i konieczny warunek naszej pomocy. Inny musi przestać być innym, jeżeli chce dostąpić polskiej łaski. Morawiecki nawiązuje tym samym do najbardziej haniebnych tradycji przymusowej asymilacji, prowadzonej przez państwo polskie m.in. wobec ludności kresów. To właśnie w ramach przerabiania „ich” na „nas” zamykano ukraińskie i białoruskie szkoły. To przemocowy imperatyw „zmuszania do wysiłku” dostosowania się nakazywał policjantom z orzełkiem na czapce palić prawosławne cerkwie. Kornel Morawiecki nie wie zapewne, że bezwzględny zakaz odgórnie sterowanej asymilacji jest zakazany przez kartę ONZ. A nawet jeśli wie, to pewnie dla niego „lewacki bełkot”.
Jeżeli tak ma wyglądać polskie współczucie, ta nasza słynna gościnność, to lepiej żeby tych siedmiu tysięcy biednych ludzi – wykończonych wojną i upokarzającym pobytem w obozach tymczasowych- nigdy nie przekroczyło naszej granicy.