Rację mieli analitycy i obrońcy praw człowieka, którzy po zawarciu turecko-unijnego porozumienia w sprawie uchodźców pisali, że Recep Tayyip Erdoğan wodzi Europę za nos. Prezydent Turcji nie ma zamiaru wyrzec się swoich „ustaw antyterrorystycznych”, które służą mu do umacniania autorytarnych rządów.
W zamian za przyjmowanie uchodźców Europa obiecała Turcji solidny zastrzyk gotówki, ale również bezwizowy wjazd do strefy Schengen dla obywateli Turcji na okres 90 dni i przyspieszenie procedury akcesji do wspólnoty. Oczekiwano przy tym, że Turcja przynajmniej w minimalnym stopniu będzie podzielać tzw. europejskie wartości. Na początek Bruksela zasugerowała, że wizy nie zostaną zniesione, jeśli Ankara utrzyma ustawy antyterrorystyczne, które Recep Tayyip Erdoğan nagminnie wykorzystuje do zwalczania opozycji.
Prezydent Turcji jednak nie ustąpił. „Pójdziemy swoją drogą, wy idźcie swoją” – zwrócił się dziś do europejskich przywódców. Innymi słowy: zapowiedział, że nadal będzie strzelał do niepokornych Kurdów, odmawiał im wszelkiej autonomii, pakował do więzień niechętnych sobie dziennikarzy i prawników. Nie wycofa się również z najnowszych pomysłów „antyterrorystycznych”: ustawy o odbieraniu obywatelstwa Turkom, którzy wspierali Partię Pracujących Kurdystanu i zamknięcia kilku opozycyjnych gazet, na czele ze słynnym dziennikiem „Zaman” (który od kilku miesięcy i tak działa pod specjalnym zarządem komisarycznym).
Przekaz płynący z Turcji jest tym silniejszy, że Erdoğan doprowadził w czwartek do odejścia z urzędu premiera Ahmeta Davutoğlu, który jeszcze do niedawna był jednym z jego najbliższych, całkowicie lojalnych współpracowników. Davutoğlu był również jednym z głównych negocjatorów tureckich podczas rozmów z przedstawicielami UE. Być może prezydent Turcji uznał, że premier stał się zbyt popularny i mógłby w przyszłości stać się dla niego konkurencją. Teraz rządząca Partia Sprawiedliwości i Rozwoju musi znaleźć nowego kandydata na szefa rządu. A co z wolnym podróżowaniem Turków do UE? Erdoğan wychodzi najwyraźniej z założenia, że kryzys uchodźczy i wojny na Bliskim Wschodzie i tak będą jeszcze przez jakiś czas skłaniały Europę do współpracy z Turcją, jaka by ona nie była. Dziś Europa stawia jakieś warunki – jutro już tego robić nie będzie, rozumuje turecki prezydent. I może mieć rację.