Wojna na Ukrainie zasłania inne, równie ciekawe rzeczy, które dzieją się w Europie. Interesujące na przykład jest to, że im dalej od wystąpienia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, tym większe zainteresowanie wyspiarzy  sytuacją w kontynentalnej Europie. Nie ma dnia, żeby jakiś przedstawiciel Londynu lub rzecznik brytyjskiej propagandy nie wyszedł z kolejnymi, odkrywczymi  pomysłami w tej czy innej europejskiej kwestii. Wydaje się, że wszechobecnych brytyjskich ekspertów rosnące problemy samej Wielkiej Brytanii nie interesują tak mocno jak to, co się dzieje na Starym Kontynencie i na świecie. Wystarczy przypomnieć sobie groźne pomysły szefowej MSZ Wielkiej Brytanii, o których Portal Strajk pisał tutaj. Wielka Brytania Johnsona bardzo stara się wrócić do swej dawnej, imperialnej roli, którą utraciła w efekcie II Wojny Światowej. Na szczęście dla planety są to próby karykaturalne i egzotyczne, głownie dzięki słabości rządu Borisa Johnsona i jego słabej intelektualnej kondycji, delikatnie rzecz ujmując.

Dziś już wyraźnie widać, że „brexit” stanowił nie tylko symbol końca pewnego okresu w historii Europy, ale był też objawem kryzysu samej Unii. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Londyn po prostu uciekł z tonącego statku. Teraz, wolny od zobowiązań wobec państw-członków UE i pozostając pod szczelnym parasolem politycznym i militarnym USA,  Londyn inwestuje w odbudowę swej roli zarówno w Europie, jak i w swych dawnych strefach wpływów kolonialnych: Bałkany, Środkowa Azja, Bliski Wschód. Tam historycznie zawsze następowało zderzenie interesów Albionu i Rosji. XVIII i XIX stulecia to niekończące się konflikty tych dwóch Imperiów we wspomnianych regionach świata. Tym można tłumaczyć można tak silne materialnie i emocjonalne zaangażowanie się Londynu w konflikt na Ukrainie. I tym też można wyjaśnić pojawienie się inicjatywy Borysa Johnsona o ścisłym sojuszu, partnerstwie, związku (nazwa jest nie istotna) pod auspicjami rządu JKM: Polski, Ukrainy, Litwy, Łotwy i Estonii, ewentualnie Słowacji oraz Mołdawii, Gruzji oraz Turcji. Czyli czegoś, co jest z jednej strony sojuszem niektórych państw Unii leżących na jej obrzeżach i krajów nie będących członkami UE), a z drugiej strony próbą odtworzenia bazy politycznych i gospodarczych wpływów Londynu na Starym Kontynencie. To krok w stronę dalszej dezintegracji Unii Europejskiej, zaprzeczający absolutnie pomysłom ściślejszego jednoczenia się owej struktury. To także cios w dotychczasową rolę Niemiec i Francji jako głównych, europejskich rozgrywających.

Ta inicjatywa jest także, moim zdaniem, na rękę Waszyngtonowi. Efektem wojny na Wschodzie Europy jest przede wszystkim umocnienie dominacji USA jako jedynego i głównego centrum Zachodu. To wiąże się jednocześnie z wasalizacją Brukseli oraz wysysaniem z Europy Zachodniej kapitału. Można domniemać, iż ta inicjatywa Johnsona musiała być konsultowana i uzyskała błogosławieństwo Białego Domu.

Waszyngton od wielu lat, a na pewno w XXI wieku, działał na rzecz osłabienia Unii Europejskiej i to bez względu na to, kto rządził w Białym Domu. Różne były tylko metody i formy tych przedsięwzięć politycznych.

„Brexit”’ jako symbol dezintegracji i początek poważnych kłopotów UE jest też widoczny w innym miejscu rzekomo jednoczącej się wobec wojny na wschodzie Europy. Otóż sygnały pochodzące z różnych środowisk i miejsc dowodzą, że w obliczu widocznego kryzysu grożącego nawet rozpadem Unii rozważa się powrót do przestrzeni odtwarzającej CK Austro-Węgry. Czyli Austria, Węgry (ale w wersji sprzed Trianon), Słowacja – tzw. Górne Węgry, Czechy, Słowenia, Chorwacja, może Bośnia, może Czarnogóra (czyli tzw. Bałkany Zachodnie). To próba powrotu  Wiednia do roli jednego z głównych, europejskiego centrów polityki, kultury, filozofii  itd..

Tak więc pomysł Johnsona odnośnie egzotycznego wydawać się może sojuszu środkowo-wschodnioeuropejskiego pod anglosaskim parasolem nie jest taki nierealny. Oprócz doraźnych, dzisiejszych celów przyświeca mu szersza perspektywa: dezintegracja Unii, ale wg. pomysłów amerykańsko-brytyjskich. Anglia w Unii zawsze była hamulcowym oraz przeciwnikiem procesów i trendów konsolidacyjnych. Polska zresztą też, przede wszystkim z powodu silnie pro-amerykańskich ciągot całego nadwiślańskiego mainstreamu.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…