Autorami takiego komunikatu są dwaj estońscy politycy: przewodniczący parlamentu Henn Pylluaas i minister spraw wewnętrznych Mart Helme, obaj z ultraprawicowej partii EKRE.

Na szczęście świat może odetchnąć z ulgą. Obaj politycy oznajmili, że Estonia nie zamierza wypowiedzieć otwartej wojny rosyjskiemu sąsiadowi, natomiast ma nadzieję, że problem ten zostanie rozwiązany w ramach międzynarodowego prawa. Helme jednoznacznie oznajmił, że Rosja musi zwrócić wspomniane 5,2 proc. „okupowanego terytorium”.

„Do tej pory w rękach Rosji znajduje się 5,2 proc. terytorium Estonii. Rosja nie chce ani nam go oddać, ani dać nam za nie odszkodowania, w ogóle odmawia rozmów na ten temat” powiedział minister na konferencji prasowej.

Co ciekawe, minister na konferencji nie wskazał o jakie dokładnie terytorium chodzi. Jednak z wypowiedzi przewodniczącego parlamentu można mniej więcej zorientować, się o jakie tereny idzie spór. Henn Pyllauaas oświadczył, że jest zwolennikiem tego, by na estońskich euro była wydrukowana mapa Estonii w granicach z 1920 roku. Wówczas pod władzą Estonii były ziemie dziś wchodzące w skład okręgu leningradzkiego i pskowskiego. Estonia w związku z tym żąda rekompensaty od Rosji w wysokości 1,2 mld euro.

W 2005 roku Rosja i Estonia podpisały porozumienie o przebiegu wspólnej granicy. Jednak podczas ratyfikacji w parlamencie Estonii włączono jako załącznik odwołanie do porozumienia z 1920 roku, w związku z czym Rosja odwołała swój podpis spod wspomnianego porozumienia. W 2014 roku porozumienie ponownie podpisali ministrowie spraw zagranicznych obu państw, ale dokument nie został ratyfikowany przez parlamenty obu krajów.

Obecnie, po wyborach, w wyniku których do władzy poprzez koalicję doszła jawnie szowinistyczna partia EKRE, jej politycy prześcigają się w radykalizmie, by poprawić swoje notowania.

Rosja zadeklarowała, że jest gotowa wrócić do procesu ratyfikacji, ale nie w sytuacji eskalowania napięcia.

Całą tę sytuację można by potraktować humorystycznie, gdyby nie fakt, że Estonia jest członkiem NATO.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. „…wojny na razie nie będzie”
    Nie tylko Putin odetchnął z ulgą. Ale trochę martwi to „na razie”;)

  2. A mnie nasuwa się inne pytanie.
    Czy obaj panowie ministrowie równie ochoczo darli by japy gdyby jakiś zabytkowy akt prawny z okresu caratu NAKAZYWAŁ przekazać Rosji jakieś terytoria?
    Lepiej niech trzymają wary krótko, bo proces demarkacji granic i związane z tym procesy prawa międzynarodowego pomiędzy Rosją a państwami bałtyckimi nie były przeprowadzone i wiele może się przytrafić.
    Poza tym czego by nie mówić – Łotwa i Estonia to ,,potęgi” porównywalne z jedną amerykańską bazą wojskowa na Okinawie. Zarówno ludnościowo jak i pod względem gospodarczym. (chociaż tu chyba przesadziłem. Potencjał warsztatów amerykańskiej bazy jest chyba większy jak Estonii).

    1. Znowu ,,fspaniały” internet od Netii. Proszę moderacje o usunięcie powielonego wpisu.

  3. -Nie ma czegoś takiego jak Estonia ŁOTWA I LITWA to TYMCZASOWE WOJENNE TWORY NA TEJ WOJNIE -nie ma czegoś takiego jak te Tymczasowe Wojenne Twory -kto chce z nich zrobić BAZY WOJSKOWE do z NICH – zaszachowania i zniszczenia z nich ROSJAN ten działa BARDZO SAMOBOJCZO -i tak -zagraża samobójczo -samemu sobie !! -Nasi w Warszawie naprawdę to powinni rozumieć -żeby nie chcieli kiedyś bronić TEJ PRIBALTIKI jako te POAMERYKAŃSKIE SIEROTY -dalej tak agresywne -kiedyś pojedynczo w pojedynkę -bo już by było wtedy po Polsce !!

  4. A te 5,2% to 2 czy 3 metry kwadratowe?
    Na Syberii prastranstwa mnogo, spokojnie wszyscy Estowie tam się pomieszczą.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Putin: jesteśmy gotowi do wojny jądrowej

Prezydent Rosji udzielił wywiadu dyrektorowi rosyjskiego holdingu medialnego „Rossija Sego…