Jednym z ulubionych pojęć środowisk władzy jest „dialog”, zwany inaczej „szerokimi konsultacjami”. „Dialog społeczny” jest nawet wpisany do polskiej Konstytucji. W praktyce niestety jest to całkowicie puste słowo, które nijak się ma do praktyki kolejnych obozów rządzących.
Prawo i Sprawiedliwość wyróżnia się jednak negatywnie na tle poprzedników. Oto bowiem kluczowe ustawy dla funkcjonowania państwa są podejmowane pospiesznie, bez żadnych negocjacji, porad, analiz prawnych. Dotyczy to chociażby zniesienia obowiązku szkolnego dla sześciolatków, likwidacji gimnazjów, przejęcia przez obóz rządzący Trybunału Konstytucyjnego, zmian w funkcjonowaniu służby cywilnej, ustawy dezubekizacyjnej czy ustawy o mediach publicznych. Wszystkie te rozwiązania były wprowadzane bez żadnych konsultacji, ekspertyz, narad, rozmów z organizacjami pozarządowymi czy związkami zawodowymi. „Szerokie konsultacje” każdorazowo odbywały się co najwyżej między poszczególnymi ośrodkami wpływów w obrębie Prawa i Sprawiedliwości.
Pod tym względem zwieńczeniem podejścia obecnej władzy do „dialogu” jest tryb procedowania ustaw dotyczących wymiaru sprawiedliwości. Najpierw większość parlamentarna błyskawicznie przeforsowała źle napisane, wewnętrznie sprzeczne ustawy dotyczące Sądu Najwyższego, KRS-u i sądów powszechnych. Rządowi tak się spieszyło, że nie dał czasu na ekspertyzy nawet prawnikom sejmowym, nie mówiąc o ekspertach zewnętrznych czy opozycji. Każdy, kto starał się rzeczowo odnieść do ustaw, wskazując na ich niedoskonałości, automatycznie był uznawany za przedstawiciela „układu”.
Jeszcze dalej posunął się prezydent, który na ocenę swoich pomysłów przeznaczył… cztery godziny. 25 września o 12.00 przedstawił swoje propozycje całościowych reform systemie sądownictwa, a na 16.00 zwołał rozmowy z wszystkimi klubami parlamentarnymi na ten temat. Gdy po kolejnej godzinie okazało się, że część jego pomysłów nie znalazła poparcia nawet w obozie władzy, błyskawicznie zgłosił… kolejne propozycje, które natychmiast trafiły do Sejmu. Oczywiście wszystkie propozycje rządu i prezydenta są przedstawiane jako „wychodzące naprzeciw oczekiwaniom społecznym”, tymczasem w praktyce chodzi wyłącznie o brutalny skok na stołki. Trudno zresztą w tym kontekście się dziwić, że ustawy o mediach, służbie cywilnej, sądownictwie, Trybunale Konstytucyjnym, prokuraturze nie są z nikim negocjowane, skoro chodzi w nich jedynie o obsadzenie kolejnych instytucji swoimi ludźmi.
W Polsce istnieje nawet instytucja, która ma „dialog” w nazwie, tyle że mało kto o niej słyszał. Rada Dialogu Społecznego to ciało składające się z przedstawicieli rządu, pracodawców i związków zawodowych, powołane do ustalania kluczowych ustaw dotyczących polityki społeczno-ekonomicznej. W ustawie o RDS czytamy, że „Rada prowadzi dialog w celu zapewnienia warunków rozwoju społeczno-gospodarczego oraz zwiększenia konkurencyjności polskiej gospodarki i spójności społecznej” oraz że „Rada działa na rzecz realizacji zasady partycypacji i solidarności społecznej w zakresie stosunków zatrudnienia”. Niestety, w praktyce RDS nie ma żadnego znaczenia, a najważniejsze ustawy o charakterze ustrojowym nawet do niej nie trafiają.
Kapitalizm w XXI wieku ma mnóstwo wad strukturalnych, a we współczesnych demokracjach partycypacja obywateli w podejmowaniu istotnych społecznie decyzji jest bardzo ograniczona. Niemniej jednak obecna większość parlamentarna praktycznie wyeliminowała jakkolwiek pojmowany dialog na rzecz autorytarnych dekretów.
Układ domknięty: Tusk – Trzaskowski
Wybór pomiędzy Panem na Chobielinie a Bonżurem jest wyborem czysto estetycznym. I nic w ty…