Słowa papieża Franciszka o „NATO ujadającym koło granic Rosji” z wywiadu dla Corriere Della Sera wywołały duży rezonans w naszym, najbardziej katolickim (jeszcze) państwie Europy. Papież został ostro skrytykowany, a nawet zaatakowany przez większość sił politycznych i medialnych ekspertów znad Wisły.
Krytykę i argumentację wyprowadzono wyłącznie z wąskiej, emocjonalnej i mocno utylitarno-politycznej płaszczyzny. Nadal uważa się bowiem papieża za niepodważalny, absolutny tzw. „autorytet moralny”. A to jest przede wszystkim polityk i głowa państwa o 2000 letniej historii, określonych doświadczeniach i wielopłaszczyznowych interesach na całym świecie.
Papież mówi do ponad miliarda katolików na całym świecie, nie tylko do Europejczyków, a Polaków zwłaszcza (uzurpacja nadwiślańskich wiernych Kościoła katolickiego co do swej wielkości i szczególności, mająca swe korzenie w pontyfikacie Jana Pawła II, jest pusta i śmieszna). W poza euroatlantyckich częściach planety oceny agresji Rosji na Ukrainę i przyczyny tego stanu rzeczy są często widziane w innej optyce niż doświadcza się tego w polskim mainstreamie. Wystarczy przypomnieć wypowiedź byłego prezydenta Brazylii i głównego faworyta w nadchodzących wyborach, Luli da Silvy. Serce katolicyzmu dawno przeniosło się poza Europę i tam papieże muszą widzieć przyszłość Kościoła rzymskiego w wielu sferach. Przede wszystkim kadr oraz ilości wiernych. A za tym idą także finanse (choć wciąż jeszcze najwięcej do budżetu Watykanu odprowadzają z racji tradycji episkopaty Niemiec i USA).
Trzeba przypomnieć, (bo ten fakt jest u nas kompletnie nieznany), iż swe przetrwanie w XVIII w. zakon jezuitów (a Franciszek wywodzi się z zakonu św. Ignacego) zawdzięcza Rosji, a de facto carycy Katarzynie II Wielkiej. Gdy seryjnie w krajach Europy likwidowano istnienie i działalność Towarzystwa Jezusowego (absolutni władcy królestw Europy wymusili na papieżu Klemensie XIV kasatę zakonu w 1773 r.), na obszarach I RP podległych po I rozbiorze Polski Imperium Rosyjskiemu decyzją carycy jezuici pozostali nietknięci.
Trudno wysnuwać stąd jakieś daleko idące wnioski, lecz fakt pozostaje faktem. Poza tym jezuici zawsze orientowali swe działania ewangelizacyjno-duszpasterskie na Wschód – Rosja, Chiny, Indie – licząc na katolicyzację tamtych kultur i cywilizacji. Stąd wzięły się słynne praktyki – potępione potem przez Rzym – jezuickiej działalności w Azji w XVIII w.
To doświadczenia latyno-amerykańskiego katolicyzmu, a Towarzystwa Jezusowego przede wszystkim, mogą stanowić echo dla tak właśnie skonstruowanej wypowiedzi Franciszka. Jezuici w Ameryce Południowej byli w okresie II Soboru Watykańskiego i po nim jednymi z czołowych przedstawicieli Kościoła, wcielających w życie zasady teologii wyzwolenia. Jej zasadniczy wydźwięk był anty-kapitalistyczny, anty-kolonialny, anty-systemowy. To bp. Helder Camara (Brazylia), bp. Oscar Romero (Salwador), a także kard. Aloisio Lorscheider i Evaristo Arns (obaj z Brazylii), a przede wszystkim ówczesny generał jezuitów Pedro Arrupe (Hiszpania) są do dziś utożsamiani z tą częścią hierarchii Kościoła katolickiego z Ameryki Południowej sympatyzującej lub jawnie popierających różnego rodzaju odmiany teologii wyzwolenia. Pedro Arrupe roztaczając swój ochronny parasol nad Towarzystwem Jezusowym pozwolił na szeroki rozkwit prac o charakterze teoretycznym i praktycznym ich wcielaniem w życie przez członków zakonu.
Właśnie te echa z dziejów zakonu św. Ignacego, doświadczenia, jakie niesie historia latyno-amerykańskiego Kościoła oraz pochodzenie samego Franciszka mogły być przyczyną takiej właśnie wypowiedzi papieża. W naszym mainstreamie, tak emocjonalnym i afektywnie rozedrganym nikt dziś nie stara się – w jakiejkolwiek sytuacji i okazji – podjąć próby zrozumienia sygnałów spoza naszego eurocentrycznego i niesłychanie ubogiego intelektualnie piekiełka. Nie trzeba się zgadzać, trzeba tylko starać się zrozumieć genezę i przyczyny. Ale dla nas to chyba za trudne wyzwanie.