Nigdy jeszcze od początku V Republiki elity finansowe nie wywierały tak jawnego wpływu na wybory prezydenckie. Tradycyjna prawica rozpada się tak samo, jak rządzący „socjaliści”.

„Bądź kandydatem, nawet jeśli ci postawią zarzuty, patrz, ja mam to gdzieś!” Znany prawicowy dziennik „Le Figaro” należy do Serge’a Dassault, tak samo jak wielki koncern zbrojeniowy Dassault Aviation, więc jego dziennikarze przemilczeli te słowa. Dassault, 91-letni miliarder i senator prawicy skierował je na początku lutego do François Fillona, kandydata prawicy na prezydenta, w czasie zebrania kryzysowego partii Republikanie, po ujawnieniu przekrętów finansowych tego ostatniego. Senator został wtedy skazany na 2-milionowy mandat i 5 lat pozbawienia biernego prawa wyborczego (tj. na niewybieralność) za grube oszustwa podatkowe, więc wiedział o czym mówi.

Dla Dassault tak nieszkodliwe wyroki, zwykle radykalnie łagodzone w apelacjach, to nie pierwszyzna, spływają po nim jak woda po kaczce, więc to naturalne, że pocieszał zestresowanego Fillona, który nierozważnie obiecał, że nie będzie kandydatem na prezydenta, jeśli wymiar sprawiedliwości postawi mu jakieś zarzuty. Serge Dassault jest dość nietypowym przedstawicielem oligarchii, bo na stare lata postanowił sam pójść do polityki, zamiast, jak zwykle, pociągać za sznurki zza kurtyny. Chciał trochę dodatkowego prestiżu, więc zafundował sobie fotel senatorski po prostu rozdając pieniądze politykom i wyborcom w swoim okręgu. Kosztowało go to nieco więcej niż ostatni mandat, ale dla niego to tyle, co na waciki dla żony. Już zresztą od dawna to nie on należy do tych, którzy symbolizują francuski system oligarchiczny, sprawnie zmieniony w trwały ustrój polityczny. W ustroju tym najpopularniejszym francuskim idiomem stały się trzy słowa, powtarzane teraz przy okazji kandydatury François Fillona.

Retourner sa veste

„Retourner sa veste” dosłownie znaczy „odwrócić swą marynarkę/kurtkę na drugą stronę”. Idiom ten wywodzi się z czasów, gdy żołnierskie mundury były kolorowe, więc by uniknąć śmierci lub niewoli, wystarczało je ukryć pokazując górę od strony podszewki, uszytej na wszelki wypadek tak, by przypominała barwy wroga. Dla lepszego efektu wypadało też zacząć atakować własne oddziały. To oczywiście przenośnia nieco komicznego oportunizmu, nagłej zmiany poglądów na te, które są wierzchem, symbol zdrady. W XXI w. to bardziej zabawne, bo odbył się spektakl, w którym setki polityków odwracały swą marynarkę dwa razy!

Stało się to na przełomie lutego i marca, gdy okazało się, że Fillonowi faktycznie zostaną postawione oficjalne zarzuty. Już wcześniej, zaraz po ujawnieniu afery wśród Republikanów pojawiła się fronda, bo Fillon spadł w sondażach poniżej kandydata „nowej oligarchii Emmanuela Macrona, co go eliminowało z udziału w drugiej turze wyborów. Dla tradycyjnej, francuskiej prawicy wybory prezydenckie były nie do przegrania, a nagle okazały się nie do wygrania. Panika w partii rosła, aż wybuchła na wieść o zarzutach – wszystkie najważniejsze figury sztabu wyborczego Fillona podały się do dymisji, a dymisji samego Fillona zaczęli się domagać czołowi dygnitarze partii. Wkrótce dziesiątki i setki prawicowych deputowanych opuściło jego okręt. Planem B miał być Alain Juppé, który w listopadzie niespodziewanie przegrał z Fillonem partyjne prawybory. Zresztą przez ostatnie dwa lata to Juppé miał być prezydentem, z poparciem oligarchii, która – jak się wydawało – wybrała Macrona jedynie jako rezerwowego.

Drugie odwrócenie

Emmanuel Macron, największe polityczne zagrożenie dla Fillona, fot. wikimedia commons

Jeszcze w grudniu, po prawyborach, Pierre Gattaz, „rzecznik prasowy oligarchii”, szef MEDEF – związku wielkich prywatnych koncernów i finansistów ze szczytu giełdy, powiedział, że „Macron będzie lepszy niż Fillon”. Fillon to zapamiętał, ale najwyraźniej nie dotarło do niego, że to on stał się w tym momencie rezerwowym. Ujawnienie swych defraudacji i prokuratorskie zarzuty potraktował jako spisek, intrygę prezydenta Hollande’a, w porozumieniu z oligarchami. Mówił głośno o partyjnym i państwowym, antydemokratycznym „puczu”. Spanikowany obiecał nawet, że weźmie Macrona, który ma za sobą niemal wszystkie prywatne media, do swego przyszłego rządu, ale zaczął być traktowany jak trup.

Utrzymał się na powierzchni dzięki swemu uporowi, „efektowi Trumpa”, który postanowił wykorzystać. Warunkiem planu B była przecież jego dymisja, bo miał za sobą legitymację prawyborów i władze partii same nie mogły go odsunąć. Deklarował, że się nigdy nie podda, prezentował się jako ofiara „systemu”, zależnego od polityków, wymiaru sprawiedliwości i mediów, podczas gdy tradycyjna, prawicowa baza go popiera. Wezwał do manifestacji w Paryżu, która miała tego dowieść. Zorganizowały tę manifestację środowiska katolickie, przeciwne małżeństwom homoseksualnym i innym zmianom obyczajowym, i była ona prawdziwym sukcesem: dziesiątki tysięcy ludzi skandowały „Fillon – prezydent!”.

Nie dość, że Fillon udowodnił, że ma twardy elektorat, i niczym Trump może działać nawet wbrew aparatowi partyjnemu, to jeszcze następnego dnia na Republikanów spadła kolejna bomba: Juppé skrytykował Fillona, ale oświadczył, że nie będzie planem B, że już za późno. Wieczorem wierchuszka partii nie miała już wyboru: nastąpił drugi obrót – postanowiono na powrót „jednomyślnie” popierać Fillona. Miny tych wszystkich, którzy przed mikrofonami wyjaśniali, że wcześniej odcinając się od Fillona, w sumie się od niego nie odcinali, bawiły miliony telewidzów. Oczywiście „jedność” Republikanów jest fasadowa, za dużo się stało. Jeśli Fillon nie wejdzie do drugiej tury, partia tego nie przetrwa. Jego elektorat podzieli się między Marine Le Pen i Macrona.

Dyskretna opieka

Po tym wszystkim tygodnik Le Canard Enchainé znowu doniósł o pieniądzach nielegalnie przyjmowanych przez Fillona, ale teraz to już na nikim nie robi wrażenia. Jedyne, co rzuca się jeszcze w oczy, to fakt, że kiedy Canard, czy inne niezależne medium mówi o przekrętach Emmanuela Macrona, media głównego nurtu, niemal wszystkie należące do oligarchów, tego nie podejmują. Ale to nie znaczy od razu, że finansiści wszystko postawili na Macrona. Fillon pozostaje ważnym rezerwowym, tym bardziej, że „efekt Trumpa” („sam przeciw wszystkim”), umiejętnie podtrzymywany, może jeszcze zadziałać w jego przypadku. Jest on oczywiście fałszywy od momentu, gdy partia, choć niezbyt niechętnie, wróciła na jego usługi, poza tym Trump jest kojarzony raczej z Marine Le Pen. Ale jeśli Fillon i Le Pen są francuskimi Trumpami, może się okazać, że Macron, dziś widziany przez media i sondaże jako przyszły prezydent, jest Hillary Clinton.

Z ujawnionych afer wynika, że finansowym wsparciem Fillona, człowiekiem, który dawał mu łapówki m.in. w formie fikcyjnego etatu jego żony, jak też podrzucał gotówkę, kiedy trzeba, jest jeden ze znaczniejszych oligarchów Marc Ladreit de Lacharrière, miliarder-arystokrata, bankier i finansista, do 2014 r. właściciel agencji ratingowej Fitch, należącej, obok Moody’s i Standard & Poor’s, do „trójcy” najważniejszych graczy globalnych finansów, którzy mogą stanowić o losie całych narodów. Ladreit de Lacharrière finansował kampanię Sarkozy’ego, potem Hollande’a i „socjalistów”, zgodnie z zasadą działania na dwa (pozorne) fronty. Jest członkiem Grupy Bilderberga, podobnie jak jej przewodniczący, były szef trzeciego największego na świecie koncernu ubezpieczeniowego Axa, inny arystokrata-miliarder Henri de La Croix de Castries, który też popiera Fillona.

Program miliarderów

Wszystkie sondaże ciągle wskazują, że w drugiej turze nie tylko Macron, ale i Fillon, pokonałby Marine Le Pen. Program społeczno-gospodarczy Macrona najpierw był niemal taki sam jak poprzedniego faworyta oligarchów Juppé, ale po publikacji szczegółów na początku marca wyszło, że jest równie twardy jak projekt Fillona, tyle, że bardziej liberalny w kwestiach obyczajowych. Obaj metodycznie podważają socjalne zadania państwa, zarówno poprzez obniżenie wydatków publicznych i pogłębianie nierówności dochodów, jak też radykalne osłabienie prawa pracy na rzecz możliwie największego upowszechnienia prekariatu; odrzucają też transformację ekologiczną.

Polityka obu jest oczywiście silnie prooligarchiczna (likwidacja podatku od wielkich fortun, ulgi podatkowe dla rentierów i akcjonariuszy, ułatwienia dla wielkich koncernów), z tym, że Macron, były bankier, bierze bardziej w opiekę tę branżę: z dalszą deregulacją całego sektora finansowego i usunięciem prawnych zabezpieczeń przed kryzysami finansowymi, oczywiście w imię wolności. Obaj są naturalnie prounijni i zgodnie z obowiązującą tendencją widzą Europę „wielu prędkości”.

Statek pijany

Jak wiadomo, większościowe, prawicowe skrzydło aparatu rządzącej Partii Socjalistycznej pod wodzą Manuela Vallsa, przegrało partyjne prawybory, bo „baza” zagłosowała na Benoît Hamona z mniejszościowego skrzydła lewicowego. Jedyny w tej sytuacji ratunek dla wpływów i stanowisk może przynieść Emmanuel Macron. Zachowa u władzy „socjalistyczny”, neoliberalny już od lat aparat, łącząc go z bardziej liberalną obyczajowo parlamentarną prawicą, z którą i tak od kilkudziesięciu lat dzieli rządy. To wszystko decyduje, że najważniejsze tuzy „socjalistów” lekceważą Hamona, przechodzą do Macrona, podobnie jak wielu Republikanów. Inaczej mówiąc oligarchowie, wobec zagrożenia antyliberalnego ze strony Frontu Narodowego lub lewicy, doprowadzają – mimowolnie lub nie – do rozbicia obu rządzących od kilkudziesięciu lat partii, by zachować ich syntezę w postaci Macrona. Fillon też się oczywiście nada.

Badania socjologiczno-ekonomiczne wskazują, że na Unii i globalizacji w ogóle zyskało maksymalnie 40 proc. Francuzów (10 proc. w dużym stopniu), reszta regularnie traci dochody. Prowincja popada w ekonomiczną martwotę.

Siłą inercji neoliberalna oligarchia może jeszcze przedłużyć swoje Wielkie Żarcie, ale francuska polityka jest już tak zdestabilizowana, że może dojść do nieprzewidywalnych wydarzeń. Le Pen, nawet jeśli przegra, z pewnością pierwszy raz wprowadzi do parlamentu wielu swoich deputowanych. Może dojść do radykalizacji również na lewicy. Francja, zagmatwana w swoich intrygach, coraz bardziej przypomina statek pijany, lecz już bynajmniej nie w nastroju radosno-romantycznym.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…