Media lubią historie z bajek. Szczególnie nośna jest opowieść o Kopciuszku, ukochana przez twórców musicali i PR-owców. Kopciuszkami mediów XX wieku okrzyknięto na przykład Lady Di czy Jacqueline Kennedy. Niektórzy z uczestników sobotnich marszów kobiet, protestujących w największych miastach USA (uczestniczyło w nich prawie 2 mln ludzi) w strój Kopciuszka ze wschodu usiłowali wcisnąć Melanię Trump. “Melania, blink twice if you need help!” – głosiły transparenty. Specjalistka od mowy ciała dla brytyjskiego “Independenta” podniosła lament – małżonka Trumpa jest w opałach, mąż traktuje ją przedmiotowo! Ich body language świadczy o chłodzie emocjonalnym, utrzymującym się między nimi. To żona-trofeum, która podczas inauguracji nieśmiało uśmiechnęła się do męża, ale po chwili, pod jego wrogim spojrzeniem, jej uśmiech zgasł. Ptaszek uwięziony w złotej klatce! – wydały wyrok media (nie tylko te plotkarskie), Twitter i Facebook razem wzięte. #FreeMelania!

Dlaczego tworzenie takich obrazków jest szkodliwe? Bo powiela fałszywe świadomości. Bo odwraca uwagę od realnych problemów. Na przykład od takiego, że 40 procent wszystkich rejestrowanych zabójstw w USA to efekt przemocy domowej.

Melania Trump nie jest właściwym punktem odniesienia ani najtrafniej wybraną patronką kobiet znajdujących się w szponach opresji bądź ofiar przemocy. Nawet jeśli trochę racji mają ci, którzy stworzyli narrację o “ofierze Donalda” na podstawie uśmiechów, braku uśmiechów czy “znaczących spojrzeń w okolice miednicy” podczas pierwszego tańca Pierwszej Pary USA – nie zmienia to faktu, że Melania Trump nie jest ubogą lecz ambitną studentką weterynarii ze wsi na Podlasiu, uzależnioną od bogatego męża mizogina z egzotycznego kraju, z którym związała się w akcie desperacji po tym, jak poznał ich ze sobą Wojciech Fibak. To byłaby dramatyczna, ale i piękna historia. Kochamy piękne historie z pięknym przesłaniem. A jednak.

Melania, w przeciwieństwie do wielu Amerykanek mieszczących się w tych tragicznych 40 procentach, ma środki i masę możliwości, by powiedzieć “nie” w dowolnej chwili. Nie potrzebuje być ratowana. I, najzupełniej szczerze, wydaje mi się, że nie chce.

Jest kobietą, która wiele lat temu weszła w świat szołbiznesu i świadomie zdecydowała się tam pozostać. Nie została siłą wtłoczona w małżeństwo z człowiekiem, o którego poglądach politycznych nie miała pojęcia. Nie wciśnięto jej w te ramy krzyczącej i kopiącej, nie było też tak, że na jeden dzień – dzień ślubu z Trumpem nagle straciła rozum i świadomość. Melania Knavs przez bodaj pięć lat żyła z Donaldem bez ślubu, nim została trzecią panią Trump. Historia ich znajomości pokazuje, że oboje są dla siebie cennymi trofeami. To nie jest opowieść o Kopciuszku czy uwięzionym słowiku. Nie ta bajka. Nadużyciem będzie powiedzenie, że jest “taka sama jak on”, bo nie mam o tym pojęcia. Jednak publicznie podpisuje się pod jego postulatami. Jest kobietą z jego sfery, z jego świata. Z tych samych kręgów towarzyskich, którymi rządzą te same reguły. Melania na co dzień zajmuje się produkowaniem dóbr luksusowych dla innych konsumentek z tej właśnie sfery. I wydaje się zupełnie zadowolona ze swojego życia, z dokonanych wyborów. Ze strzępków jej lakonicznych wypowiedzi w wywiadach można wywnioskować, że na politykę w swoim życiu nie ma czasu, bo to kwiatek do kożucha: “Mówiłam Donaldowi, żeby się nad tym zastanowił, bo nasze życie może się zmienić”. Ona nie ma ochoty nieść żadnego sztandaru ani przekazywać światu żadnej idei. Nie dlatego, że jest ofiarą opresji, czy że jest tłamszona – ale raczej dlatego, że nie chce odzwyczajać się od życia polegającego na zmianę na konsumowaniu oraz udawaniu dla spokoju ducha, że podejmuje jakiś ważny proces twórczy, wypuszczając kolejną linię superdrogich perfum. Nic w tym złego – w tym sensie, że Melania przynajmniej nie udaje, że chce mieć światu coś więcej do zaoferowania.

Pierwsza Dama współczucia ani nie szuka, ani nikomu nie oferuje. To raczej postać z gatunku tych, które prawa kobiet mają w nosie, bo mają tyle pieniędzy, by nie musieć się tymi kwestiami przejmować.

W czym naprawdę media krzywdzą Melanię Trump – to w uporczywym zestawianiu jej małżeństwa z obrazkami przedstawiającymi Obamów z uśmiechami przyklejonymi do twarzy. To kolejne fałszywe obrazki. Para, która podczas dwóch kadencji bombardowała siedem państw, ale robiła to w sposób czarujący i wśród fruwających w powietrzu pocałunków – budzi we mnie jednak większe zaniepokojenie jako wytwór sztabu spin doktorów, agentów, wizażystów. To za te pozory Barack dostał pokojowego Nobla, a jego żonę ogłoszono ikoną wszystkiego, czego tylko się dało.

Wydają mi się tak samo niewiarygodni, jak Clintonowie – gdyby pewna młoda stażystka nie ściągnęła na siebie uwagi świata w feralny dzień, nadal uchodziliby za wzorzec cnót człowieczych, politycznych i wszelakich. Trumpowie nie udają, są w swoim prostactwie krezusów autentyczni – oboje. I przez to bardziej ludzcy. Jednak nie łudźmy się – nie ma to nic wspólnego z wrażliwością na krzywdę mniejszości czy uciskanych. Melania na taką ikonę absolutnie się nie nada.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Zgoda we wszystkim. Tez mi się zdawało, że feministki z nudów, czy z braku lepszych tematów kreują sztuczne problemy. A jest dużo realnych.

  2. Moja wiedza na temat Trumpowej została wyprostowana, a wykrzywiła ją „Wyborcza”, kreując ją na uciemiężoną sirotkę. Już się zastanawiałem, czy by gdzieś nie zgłosić akcji pt. „Pomóż Melanii przetrwać kadencję” – to takie zmałpowanie akcji „Pomóż Dzieciom Przetrwać Zimę”:)

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Ruski stanął okoniem

Gdy się polski inteligencik zeźli, to musi sobie porugać kacapa. Ale czasem nawet to mu ni…