Miała być szpilka, a wyszedł kij bejsbolowy. Miał być snajper, a wyszedł słoń w składzie porcelany. Zanim wysłał swój tekst o „cnotliwej Marcelince” do publikacji, Piotr Gadzinowski, mój kolega z dawnej redakcji, doświadczony dziennikarz, powinien był schować swój gniew na liderkę Razem do kieszeni, bo tym razem licentia poetica go nie tłumaczy. Ten tekst był zły i nieprzemyślany. I chociaż merytorycznie Piotr miał moim zdaniem słuszność, język, jakiego użył, całkowicie ten głos w dyskusji dyskwalifikuje.
Tłumaczenie Marceliny Zawiszy w TVN o tym, że cudem uniknęła politycznego gestu, w który usiłował wmanewrować ją Czarzasty, uważam za nielogiczne. Samo przyjście na imprezę OPZZ i stanięcie z Czarzastym i Guzem na jednej scenie było gestem politycznym. Podanie ręki nic by tu już nie „pogorszyło”. Ci, którzy mieli przykleić Zawiszy i Koniecznemu łatki kolaborantów z postkomuną, już i tak to zrobili. Trzeba było nie iść w gości do organizacji związanej z SLD i nie udawać zaskoczenia, że będzie tam SLD i może chcieć rękę podać, bo to było do przewidzenia. Nie zgrywać kogoś, kto przyszedł tam robić łaskę, że żyje.
Marcelina Zawisza widząc wyciągniętą dłoń Czarzastego miała sekundę na to, żeby sprawę politycznie przekalkulować – i moim zdaniem wybrała źle. Ponieważ teraz jej zachowanie przypomina zachowanie nastolatki, co mówi chłopakowi „ok, pójdę z tobą na randkę czy do kina, ale jak nas zobaczą moi znajomi z ogólniaka to udam, że się nie znamy i zupełnie nie wiem czemu chcesz mnie potrzymać za rękę”. Albo zachowanie zadeklarowanego wegetarianina, który idzie przez miasto jedząc ogromnego hot-doga, ale kiedy natyka się na znajomych, w panice wyrzuca go do śmieci („przywitałam się z panem Czarzastym, ale jak nas kamery nie widziały”). Jest to po prostu zachowanie niedojrzałe i jako takie zostało odebrane przez większość komentatorów.
Wielka szkoda, że zamiast wypunktować to w sposób rzeczowy, Piotr Gadzinowski napisał tekst z pozycji protekcjonalnego satyra zafiksowanego na, za przeproszeniem, dupie. Nazwanie kogoś „dziewczynką”, „panienką”, „Marcelinką” – nie przydaje ani powagi, ani argumentów w dyskusji. To prymitywna zagrywka, która razi zarówno w odniesieniu do kobiet, jak i do mężczyzn (razi tak samo np. w narracji działaczy KOD, kiedy mowa o „gnomie”, „chłystku”, „chujku” czy „Jareczku”).
Czy naprawdę wszystko sprowadza się do dupy? Gdy ktoś pisze „pani Weroniczka chyba ma PMS”, albo „a może w innych sytuacjach też panu nie staje?” – to choćby miał najlepsze z możliwych argumenty, sam wykreśla się z kręgu dyskutantów, których należy traktować poważnie. Piotr dostarczył swoim tekstem dowodów na prawdziwość tezy o „patriarchalnych układach” i „seksistach w SLD”, którzy traktują kobiety jakby byli ich konsumentami. Stąd nie powinna dziwić reakcja rzeczniczki partii. „Satyra” nie może stanowić usprawiedliwienia dla obrażania, nie może być tożsama z deprecjonowaniem poprzez odniesienia do seksualności. W komentarzach pytasz, Piotrze, „gdzie tu seksizm?” – otóż w tym, że Włodzimierza Czarzastego nie nazywasz „politycznym prawiczkiem”, nie piszesz o tym, że „wielki czerwony członek Sojuszu gdzieś się wpasował”. Mężczyznę lokujesz w neutralnym analitycznym dyskursie, a narrację o kobiecie prowadzisz na zasadzie „ta śmieszna mała dziewuszka, co poważnemu kawalerowi dać nie chciała”. Nie wierzę, że tego nie dostrzegasz.
Inną parą kaloszy jest taki sam brak kultury komentujących, którzy stając w obronie Zawiszy, Gadzinowskiego z kolei nazywają kloaką, dziadem czy mendą. Inną parą kaloszy jest milczenie pokrzywdzonej feministki, a zabranie w tej sprawie głosu przez mężczyznę – Adriana Zandberga. W tym wszystkim jest mnóstwo widocznej niekonsekwencji.