Doświadczenia wczesnych socjalizmów, mimo upływu lat, służyć mogą jako wciąż ważny punkt odniesienia dla politycznej i historycznej refleksji. A jednak rozważania nad nimi stosunkowo rzadko wychodzą poza niszę akademicką i są niemal nieobecne w obiegu publicystycznym. Z tego powodu, z entuzjazmem – potęgowanym szeregiem bardzo pozytywnych recenzji w amerykańskiej prasie – rozpocząłem lekturę książki „Paradise Now. The Story of American Utopianism” („Raj teraz. Opowieść o amerykańskim utopizmie”) autorstwa Chrisa Jenningsa. Praca ta z wielu powodów pozostawia niedosyt, ale zarazem – dzięki dość śmiałemu, jak na główny obieg wydawniczy, podejściu do wielkich projektów utopijnych – ma szansę wywołać tę, jakże potrzebną współczesnemu światu dyskusję, o której wspomniałem na wstępie.
Wydaje się, że po doświadczeniach realnego socjalizmu wszelki utopizm został trwale wykorzeniony z polityki. Popularność rozmaitych antyutopii – prezentowanych w postaci powieści, filmów, seriali telewizyjnych czy gier komputerowych – tworzy skuteczny kordon sanitarny, blokując możliwość tworzenia śmiałych, całościowych projektów, obiecujących zerwanie z tym, co stare. Tego typu reakcja na nieprzewidziane, katastrofalne skutki wielkich projektów jest jednak specyficzną cechą myślenia XX-wiecznego. Z historii znane są bowiem przykłady reakcji całkowicie odwrotnych, gdy tragedie prowadziły do zmasowanych poszukiwań utopijnych nadziei. Bodaj najbardziej jaskrawego przykładu dostarcza w tej kwestii pierwsza połowa XIX w., kiedy to po krwawych doświadczeniach francuskiej rewolucji (i, co warto podkreślić, kontrrewolucji) oraz kilkunastoletnim epizodzie wojen napoleońskich aktywnie poszukiwano nowych możliwości organizacji społeczeństw.
By ten proces zrozumieć, warto zdać sobie sprawę z traumatyzmu obu wspomnianych, wielkich doświadczeń. Napoleon w polskich podręcznikach do historii portretowany jest zazwyczaj ze sporą dozą sympatii, jednak badacze zajmujący się historią społeczną Francji w tym okresie podkreślają, że w wyniku prowadzonych przez niego wojen zginęło – zliczając wszystkie strony konfliktu, a także cywilów, zmarłych przez wywołane działaniami wojennymi choroby i głód – ok. 3,2 milionów ludzi. Ta wartość prawie pięciokrotnie przekracza liczbę mieszkańców Paryża, czyli jednego z największych wówczas miast świata, około roku 1815. Nic więc dziwnego, że splamiony krwią kontynent mógł się wtedy wydawać niezbyt przyjaznym miejscem do eksperymentowania z nowymi formami organizacji społecznej. Najróżniejszej maści samozwańczy apostołowie, reformatorzy, socjaliści i komuniści, określeni w „Manifeście Komunistycznym” jako socjaliści utopijni, z wielką nadzieją spoglądali więc na Amerykę Północną. Kontynent ten jawił się jako otwarty, niemal bezludny, żyzny, słowem – mogący stać się nową ziemią obiecaną.
Jennings wskazuje na pięć głównych ruchów osadniczych, które skuszone taką właśnie wizją Nowego Świata usiłowały gdzieś na amerykańskich pustkowiach utworzyć modelowy zaczątek innego społeczeństwa. Co istotne, datę początku tych ruchów autor przesuwa znacznie w głąb historii: jego narracja rozpoczyna się od roku 1736, a zatem od narodzin Ann Lee, czyli założycielki grupy religijnej szejkersów. Głosili oni rychłe nadejście Królestwa Bożego, konieczność życia w celibacie, pacyfizm, wspólnotę dóbr i separację od zewnętrznego świata. Kolejne trzy fale osadnicze miały już charakter świecki i były animowane przez zwolenników doktryn Roberta Owena, Charlesa Fouriera i Etienne’a Cabeta. Jak wskazuje Jennings, amerykańscy konserwatyści z wyraźną niechęcią spoglądali na popularność koncepcji tych trzech europejskich myślicieli w Stanach Zjednoczonych. Zwłaszcza zwolennicy Fouriera byli przez nich portretowani jako głosiciele obcych idei, którzy chcą zniszczyć amerykańskie wartości. Piątym wreszcie eksperymentem, opisanym przez autora „Paradise Now” jest kolonia Oneida, utworzona tym razem przez Amerykanina, Johna Humphreya Noyesa.
Łącznie książka omawia losy kilkudziesięciu takich wspólnot, w których zamieszkiwać mogło w sumie kilkanaście tysięcy osób. Życie w nich różniło się w zależności od odłamu ruchu – o ile na przykład wspomniani szejkersi postulowali celibat, o tyle zwolennicy Fouriera byli nastawieni na zaspokajanie wszystkich pragnień, a w przyszłym społeczeństwie – określanym przez nich jako „Harmonia” – widzieli również miejsce dla regularnych, rytualnych orgii publicznych. Mimo tych różnic, generalny zamysł był za każdym razem podobny – chodziło o ukazanie zalet teorii wprowadzonej w praktykę. Wzorcowy, funkcjonujący model nowego, niekapitalistycznego społeczeństwa miał przyciągać kolejnych naśladowców. Wówczas pojedyncze z początku kolonie tworzyłyby coraz większe zrzeszenia i federacje, aż do utworzenia systemu globalnego, przekształcającego nie tylko stosunki społeczne, ale także przyrodę.
Mieszkańcy kolonii zazwyczaj cechowali się kreatywnością. Poszczególne osady odróżniały się specyficznym, czasem ekstrawaganckim ubiorem, który rzucał się w oczy przede wszystkim w przypadku kobiet, wreszcie wyzwolonych z obowiązku noszenia gorsetów i innych niewygodnych części garderoby, modnych zwłaszcza w wiktoriańskiej Anglii. Jednak ta kreatywność miała także bardziej dalekosiężne skutki, gdyż wiele znanych współcześnie udogodnień powstało właśnie w socjalistycznych i komunistycznych koloniach na terenie USA. Jennings wymienia m.in. płaską miotłę (bardziej wygodną w użyciu od dawnych mioteł cylindrycznych, np. pęku brzozowych rózeg), obrotową tacę, klamerki, pierwszą pralkę automatyczną czy różnego typu obieraczki i przyrządy, przyspieszające przygotowywanie posiłków.
Sporą wadą książki Jenningsa, która jest widoczna już w nakreślonej powyżej strukturze wywodu autora, jest nadmierna koncentracja na głównych przedstawicielach opisywanych ruchów, przede wszystkim na ich ideach politycznych, zbyt mała zaś – na motywacjach szeregowych uczestników. Wynika to być może z braku kompetencji językowych autora: załączona bibliografia składa się wyłącznie z pozycji anglojęzycznych i siłą rzeczy nie zawiera szeregu ważnych dla tego rodzaju rozważań materiałów, dostępnych wyłącznie w języku francuskim. W efekcie zakres przytoczonych przez Jenningsa pamiętników i tekstów wspomnieniowych, pozostawionych przez samych uczestników wspomnianych ruchów lub przez osoby, odwiedzające kolonie, jest stosunkowo wąski. Realna praca nad tymi materiałami otworzyłaby przestrzeń na wejrzenie w motywacje ich uczestników, ukazując również wewnętrzne momenty napięć i negocjacji między samozwańczymi liderami a szeregowymi uczestnikami tych środowisk.
Nie jest bowiem tak, że – jak w przypadku ruchu ikaryjskiego – idea podróży do Stanów Zjednoczonych oraz uczestnictwa w tworzonej tam komunistycznej kolonii, co wiązało się z koniecznością wpłacenia 600 franków na ten cel (równowartość ok. 300 dniówek górnika lub piekarza), była przyjmowana z powszechnym entuzjazmem. Przeciwnie: do wyboru tego modelu działalności doprowadził splot czynników, wśród których najważniejszy to coraz mniejsze możliwości legalnego działania politycznego we Francji. Poza tym aspektem, wniknięcie w motywacje uczestników utopijnych przedsięwzięć mogłoby pozwolić na pełniejsze zrozumienie ich klęski. Charyzmatyczni twórcy tych ruchów niejednokrotnie byli bowiem zamknięci na krytykę, a ich koncepcje nieraz spotykały się z polemiką nawet ze strony zwolenników z klas ludowych. Poszczególne manifesty i odezwy, zanim uzyskały status prawd niemal objawionych wśród najbardziej żarliwych kolonistów, bywały przedmiotami żywych dyskusji na nieformalnych spotkaniach w warsztatach rzemieślniczych.
Jennings zdaje się podchodzić z pewną ostrożnością do opisanych w książce pięciu ruchów osadniczych. W oczy rzuca się wstrzemięźliwość autora w ocenach, a także – mimo popularyzatorskiego charakteru książki – wyraźne stronienie od spojrzenia na opisywane zjawiska w szerszej perspektywie. Zamiast podjęcia próby takiego całościowego oglądu, autor skrupulatnie sumuje doświadczenia poszczególnych kolonii i wylicza przyczyny ich upadku – od problemów finansowych (związanych z zakupem zbyt małego lub, dla odmiany, zbyt dużego areału ziemi uprawnej), poprzez trudności z adaptacją w nowym klimacie (susze, surowe zimy, choroby, węże, komary), zdarzenia losowe (pożary), aż po spory na tle finansowym, organizacyjnym i doktrynalnym między kolonistami. Ostatecznie, większość tego typu przedsięwzięć rozpadała się po mniej niż dwóch latach, choć były i takie, które funkcjonowały nawet przez trzy dekady. W książce zdecydowanie brakuje jednak wejścia na wyższy poziom – próby zsyntetyzowania tych szczegółowych obserwacji.
Można by na przykład, jak uczynił po latach sam uczestnik tych ruchów, John Humprey Noyes, wskazać na ich grzech pierworodny, czyli nastawienie przede wszystkim na produkcję rolniczą zamiast manufakturowej. Praca na roli, jak wskazywał Noyes, jest sama z siebie ciężka i alienująca, a na amerykańskich pustkowiach w XIX w. bywała do tego niewystarczająco produktywna. Na inne jeszcze powody szybkiego rozpadu wielu wspólnot zwraca uwagę francuski związkowiec, historyk i uczestnik rewolty z ’68, Michel Antony. Jak pisał w jednym ze swych artykułów, koloniści wykazywali często tendencję do nadmiernego posłuszeństwa ideologicznym autorytetom, przez co nie byli w stanie elastycznie reagować na nowe problemy. Co więcej, jego zdaniem postulat utworzenia socjalistycznej czy komunistycznej wyspy w oceanie kapitalizmu nie mógł się powieść, gdyż otoczenie zmuszało osadników do gry na określonych warunkach, np. do używania pieniędzy w celu sprzedaży wyprodukowanych towarów.
Antony jest jednak daleki od rytualnego potępienia tego, co sam nazywa mianem „XIX-wiecznego komunalizmu”. Wskazuje on natomiast, że uczestnicy tego rodzaju eksperymentalnych projektów, decydując się na wyjazd z Europy, nie dokonywali wcale aktu eskapizmu, lecz często angażowali się w lokalne walki w nowym miejscu, a po rozpadzie kolonii w wielu przypadkach odnajdowali się w związkach zawodowych lub współtworzyli sekcje I Międzynarodówki. Co więcej, jak podkreśla Antony, trwałość tych osad lub jej brak nie musi być wcale argumentem ostatecznym. Jak bowiem pokazuje doświadczenie sytuacjonistów i szeregu innych ruchów społecznych, także przedsięwzięcia efemeryczne mogą zmieniać świat. Tego rodzaju rozważań, niestety, próżno szukać na kartach „Paradise Now”.
W podsumowaniu Jennings wskazuje, że drugiej fali utopizmu na podobną skalę Stany Zjednoczone doświadczyły w latach 60. i 70. XX wieku. Autor jest jednak w pełni świadomy szeregu różnic między tymi dwoma odległymi czasowo i doktrynalnie ruchami. Przede wszystkim, komuny hipisowskie i inne wykwity rewolty obyczajowej roku ’68 stawiały przede wszystkim na przemianę wewnętrzną człowieka, dążąc raczej do izolacji od świata niż do oddziaływania na niego. Słowem, zasadniczą różnicą między falą amerykańskiego utopizmu w XIX w., a tą z lat 60. i 70. ubiegłego stulecia, był fakt, iż ci ostatni reprezentowali przekonanie, że aby zmienić świat, należy zacząć od siebie. Ci pierwsi zaś rozumowali dokładnie w odwrotną stronę – wskazyli, że dopiero zmiana warunków życia, najlepiej w skali globalnej, wytworzy nowe, lepsze stosunki międzyludzkie, a w efekcie – także nowego człowieka. To właśnie marzenie napędzało tych, którzy w XIX w. niestrudzenie podejmowali kolejne próby zbudowania nowego świata w Stanach Zjednoczonych.
Chris Jennings, „Paradise Now. The Story of American Utopianism, Random House, New York 2017.
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…