Wprawdzie nie chciałam nikogo zabijać, jak sugeruje dalszy ciąg piosenki Katarzyny Nosowskiej, ale rzeczywiście tekst Joanny Muchy z piątkowej „Gazety Wyborczej” zjawił się w samą porę. Dawno już żadna publicystyka nie podniosła mi tak ciśnienia skalą swoich manipulacji i przekłamań.
„Gazeta Wyborcza” najwyraźniej postanowiła zabawić się przed wyborami samorządowymi w scenę dla polityków liberalnej opozycji. Joanna Mucha, „posłanka PO, która przygotowała założenia programu politycznego na kolejne 25 lat” i „wkrótce przedstawi je liderom opozycji”, nakreśliła ów program „w jak największym skrócie, w pięciu punktach”. Chciałabym je wspólnie z panią poseł przeanalizować.
Ale zacznijmy od słowa wstępu. Otóż – wysuwa tezę Joanna Mucha – opozycja ma obecnie naprawdę przekichaną sytuację, ponieważ „Polacy są podzieleni jak nigdy. (…) To my, klasa polityczna, jesteśmy temu winni. Trzeba uczciwie uderzyć się w piersi! Ten podział staje się z każdym rokiem, z każdym kolejnym miesiącem, główną barierą rozwoju naszego kraju, polskim fatum. Przestaliśmy jako politycy myśleć kategoriami dobra wspólnego i polskiej racji stanu, tocząc jałowe spory o to, kto komu co powiedział lub zrobił. Interes partyjny jest stawiany ponad dobro wspólne”. Generalnie pełna zgoda. Ale czekaj.
Główną tezą oraz leitmotivem tekstu Muchy jest stwierdzenie, że „Platforma Obywatelska zapatrzyła się we wskaźniki gospodarcze. Wciąż myśleliśmy kategoriami transformacji, w której los zwykłego człowieka z konieczności schodzi na drugi plan”. Czytaj: Platforma była tym ekspresowym pociągiem do wolnorynkowej demokracji zachodniej. Pociągiem, który, mówiąc kolokwialnie, zapierniczał po swoich postępowych torach z zawrotną prędkością, nie patrząc na pojedyncze ofiary, bo czym one są wobec dobra ogółu – i dlatego tylko „okres ten przez wielu naszych współobywateli został zapamiętany jako czas wyrzeczeń, drapieżności i niesprawiedliwości”. A wiadomo, przy takiej prędkości „nie uniknie się błędów”.
Wychodzi więc na to, że PO chciała po prostu za dużo i za dobrze. Była tak zachłanna, tak nieujarzmiona, tak zdesperowana, by w Polsce czynić raj, że – wtem! – niczym TGV pod Strasburgiem w 2015 – wypadła nagle z torów. Powracającymi jak bumerang motywami są też karty NATO i UE, które – błogosławiona pamięci dobra, choć krótka! – o ile kojarzę, PO miała już w talii, kiedy obejmowała władzę. Całe zatem akapity o „solidnych fundamentach pod gmachem nowoczesnego państwa” są o tyle bezsensowne, że rozpisuje się o nich młoda pani inżynier, wchodząca w skład niewiele starszej ekipy, która przychodząc na plac budowy miała te fundamenty już wylane, jej obowiązkiem było nimi tylko racjonalnie rozporządzić, a nie poradziła sobie nawet z utrzymaniem mitycznej ciepłej wody w kranie.
Punkt pierwszy: „każdy człowiek jest ważny”
„Każdy człowiek ma prawo do wyboru własnego modelu życia, roli społecznej i sposobu jej realizowania, własnych preferencji. (…) Rolą państwa jest stworzenie warunków do realizacji tych zamierzeń, pomoc i wsparcie, umiejętne motywowanie do rozwoju. (…) Każdy z nas jest równy. Państwo jest odpowiedzialne za stworzenie nam równych szans, niezależnie od miejsca naszego urodzenia. (…) Budowa społeczeństwa na nowych zasadach musi zakładać, że nie mamy prawa do nakładania kosztów zmiany na kogokolwiek. Państwo musi zaoferować pomoc tym, którzy jej będą potrzebowali”. Co to wszystko w praktyce znaczy?
Akapit ten wygląda na nieudolną próbę wykonania ukłonu w stronę uboższego elekturatu, zagospodarowanego obecnie przez PiS. Niestety nie pada ani jedno słowo na temat sposobów dojścia do owej mitycznej równości. Aż prosi się tutaj o propozycję rozbudowy modelu socjalnego wprowadzonego przez Szydło. Sęk w tym, że PO naprawdę nie potrafi ukryć, że nie jest tą sferą szczególnie zainteresowana – nawet w fazie ewentualnych obietnic, z których pisowskie 500+ miałaby szansę przebić w ogólnospołecznej świadomości jedynie zapowiedź wprowadzania BDP.
Punkt drugi: „dobro wspólne”
„Przyznanie priorytetu dla dobra wspólnego nad korzyściami grup. (…) Idea wspólnotowości powinna być realizowana na każdym poziomie, od wspólnoty obywateli, przez wspólnoty samorządowe, lokalne, szkolne, zawodowe, organizacje pozarządowe, aż po związki hobbystyczne. (…) To natomiast oznacza decentralizację struktur państwa. Wspólnotowość oznacza wreszcie wymaganie od siebie wzajemnie sprostania wymaganiom etycznym”. PO rozumie „wspólnotowość” jako „decentralizację struktur państwa”? Podejrzewam, że takiego dictum nie zdzierżyliby nawet przełożeni Muchy w partyjnej strukturze.
Punkt trzeci: „państwo ma służyć ludziom, a nie odwrotnie! Państwo powinno być sprawne, to obywatel ma być w nim silny”
Cytat sobie daruję, wystarczy mi wizja silnego, zdecentralizowanego przez posłankę Muchę państwa w czynnej służbie obywatelom.
Chociaż co będę sobie żałować. Macie tu kolejnego fikołka intelektualnego: „W relacji z międzynarodowymi koncernami czy grupami przestępczymi pojedynczy człowiek jest bez szans. Po to tworzymy instytucję państwa, żeby nie tylko nas broniła, ale też w miarę możliwości zapobiegała zagrożeniom”. Zatem państwo według wizji opozycji ma być silne, lecz w służbie obywatelom. Wolnorynkowe, ale socjalne. Zdecentralizowane, ale centralistyczne w sytuacji zagrożenia.
Punkt czwarty: „musimy przeprowadzić rewolucję na rynku pracy”
O, wreszcie jakiś konkret! A nie, jednak nie: „Dla tworzenia dobrobytu kluczowe są: aktywizacja zawodowa jak największej grupy Polaków, wyeliminowanie z rynku pracy fikcyjnych umów śmieciowych i pracy na czarno. (…) Dokonanie rewolucji wydajności oznacza czerpanie z najlepszych rozwiązań na świecie po to, żeby stworzyć jeszcze lepsze. Jestem przekonana, że możemy tego dokonać”. Jak wyeliminować tę pracę na czarno? Jak przestać konkurować kosztami pracy? Z których najlepszych rozwiązań na świecie mamy korzystać? Co rozumiemy przez „rewolucję wydajności”? Niestety, najpewniej szereg wolnorynkowych deregulacji, z którymi PO nie chce wyskakiwać otwarcie przed szereg.
Punkt piąty: Polska silna Europą – Europa silna Polską
„Dzisiaj dla Polaków integracja w ramach Unii i NATO to gwarancja bezpieczeństwa i dobrobytu”… bla bla bla… i tu, proszę Państwa, jako ten pierwiosnek nadziei, pod koniec tekstu wykwituje KONKRET: należy, moi drodzy, przyjąć Euro.
„Pomyślmy teraz, gdzie może znaleźć się nasz kraj, jeśli przez kolejne ćwierć wieku dokonamy równie głębokiej zmiany! Jesteśmy w stanie to zrobić, trzeba tylko określić, w jakim kierunku mamy iść” – podsumowuje posłanka swój wywód w „Wyborczej”. Święte słowa, choć z ich niesłabnącego potoku nie jestem w stanie wskazać, w jakim kierunku chciałaby iść partia posłanki Muchy, oprócz tego, że chciałaby iść w kierunku większości parlamentarnej oraz hołdu lennego złożonego Grzegorzowi Schetynie przez inne opozycyjne ugrupowania. Czemu jednak akurat PO miałaby stanowić dla mnie przeciwnika godniejszego niż reszta neoliberałów, również się z tekstu nie dowiedziałam. Właściwie niczego się nie dowiedziałam, oprócz tego, jak ktoś ma doktorat z ekonomii, to nadal nie stanowi przesłanki, żeby drukowała go ogólnopolska redakcja. Jeżeli PO chce nadal pozostać w grze pod sztandarem wolnorynkowej partii centroprawicowej, powinna dążyć do wchłonięcia cenniejszych posłów od Petru, na co ma jeszcze trochę czasu. W tej chwili stoi w głębokim rozkroku, nie mając do zaoferowania żadnych prawdziwych prosocjalnych rozwiązań, a jedynie prosocjalne slogany.
Oprócz pustosłowia, które dostarczyć może ironicznej satysfakcji, że Joanna Mucha doskonale sprawdziłaby się jako coach motywacyjny, szczególnie perfidne wydaje mi się jednak przybranie narracji „my musieli panie, bo transformacja”. Platforma przez 8 lat miała w głębokim dnie tylnej części swojego partyjnego ciała „wczorajszych i dzisiejszych wyborców PiS”, którym nagle usiłuje sprzedać bajkę o tym, że jej „program musi być otwarty także na ich potrzeby”. Czym chce ich przekonać? Górnolotne stwierdzenia o „rozwalaniu demokracji” i nieśmiertelnym Trybunale Konstytucyjnym nie przekonają rzeszy ludzi, których przez 8 lat rządów skutecznie odcinała od abstrakcyjnych idei – zmuszając do ciągłej pogoni za czymś, co można włożyć do garnka. Po 8-letnim życiu w ciągłym strachu, że w tym miesiącu już nie przedłużą zlecenia, nikt nie pójdzie ginąć za prawnicze etaty.
PO uprawiała politykę nie rządzenia, a zarządzania, licząc na to, że wystarczy gaszenie lokalnych pożarów i licząc na to, że do wyborów nie wybuchnie żaden większy. Ktoś zwrócił mi kiedyś uwagę na wstrząsający cytat z Donalda Tuska, pytanego o to, czy ma jakąś wizję swoich rządów. „Jeśli ktoś ma wizję, powinien udać się do lekarza!” – otóż nie. Wizja, jaką przedstawiła w tekście z „GW” Joanna Mucha, jest modelowym przykładem nadającym się na temat pracy doktorskiej o tym, że Platforma do końca świata nie zacznie uczyć się na własnych błędach. Bo to, co oferuje „program” nakreślony przez posłankę Muchę, to (oprócz tego, że to stek bolesnych banałów obrażających inteligencję potencjalnego wyborcy) bełkot nie pozostawiający złudzeń, że Platforma Schetyny będzie partią bierną, trochę płacącą trybut klerowi, a trochę notablom NATO i korporacjom, oferującą minimalne zasiłki bez gwarancji uniknięcia śmierci głodowej i rozumiejącą „innowacyjność” jako ulgi dla początkujących przedsiębiorców, z dogorywającym ZUS-em pod bokiem. Z ofertą atrakcyjną jedynie dla zamożnych i dla tych, którzy, z trudem łapiąc oddech, jako tako utrzymują się jeszcze na powierzchni. Serdeczne dzięki, pani Joanno, za ten „program wyborczy”. Serdeczne dzięki w imieniu PiS. Po lekturze tego tekstu sondaże na pewno pójdą im w górę, o ile to jeszcze możliwe.