W największym państwie Ameryki Łacińskiej, w I turze wyborów prezydenckich, przygniatającą liczbę głosów uzyskał mizogin, rasista, homofob wielbiciel krwawych dyktatur latynoamerykańskich, admirator doktryny neoliberalnej w gospodarce i sprawach społecznych, entuzjasta prezydentury Trumpa – Jair Messias Bolsonaro. W Polsce sąd skazał Jerzego Urbana na karę ponad 120 tys. z art. 196 (obraza uczuć religijnych), za grafikę z Jezusem o zdziwionej twarzy. Szokuje wymiar kary pieniężnej, bo procesy tego typu odbywały się już nad Nergalem, Kozyrą czy Dodą, ale z taką nawiązką za obrazę uczuć religijnych opinia publiczna się nie spotkała. Te wydarzenia tylko pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego.
Kult Jana Pawła II w Polsce zawsze miał wymiar groteskowy, infantylny i bałwochwalczo pogański. Serwilistyczne media niegdyś powołały do życia i nieustannie mieliły w różnych konfiguracjach retorycznych, termin „pokolenia Jana Pawła II”.Nadwiślański mainstream – od lewa do prawa (poprzez tzw. liberałów i mikroskopijne, co dziś widać, środowiska „katolików otwartych”) – nigdy nie zdobył się na racjonalne, zdystansowane, pozbawione ludyczności oraz bezrefleksyjnej manifestacyjności podejście do tego dorobku. Pęd ku coraz to nowym pomnikom papieża nosił i nosi cały czas znamiona idolatrii. Nawet dziś, kiedy sprawa pedofilii w Kościele tak ekscytuje opinię publiczną, o niechlubnej roli papieża Polaka (np. relacjach JP II z „umiłowanym synem” Marcialem Macielem Degollado) mówi się półgębkiem, jakby pobocznie.
Polscy bezkrytyczni entuzjaści tego pontyfikatu – ci tzw. liberalni również – przypisują mu fałszywie liczne zasługi, ignorując, że papież odrzucał wszystko to, co charakterystyczne dla demokratycznego i oświeceniowego porządku społecznego: pluralizm, tolerancję, prawa kobiet i mniejszości seksualnych, zdobycze socjalne świata pracy (encyklika „Laborem exercens”, niby najdonioślejsza w tej mierze praca papieża to powielenie tez Karola Marksa, zwłaszcza w kontekście antynomii pracy i kapitału, ale podlana religijnym, korporacjonistycznym w stylu Piusa XI, sosem). Był jawnym wrogiem zwiększenia roli kobiet w Kościele, zniesienia celibatu, osiągnięć genetyki, ginekologii czy seksuologii, a nawet wolności badań teologicznych. Od Vaticanum II nie było tylu prześladowanych przez Kongregację Doktryny i Wiary kapłanów.
Pacyfikacja ożywczego prądu teologii wyzwolenia, stłumienie w obrębie latynoamerykańskiego katolicyzmu tych idei i debaty, zaowocowało zwycięstwem wyznań ewangelikalnych rodem z USA, niesłychanie konserwatywnych światopoglądowo, często skrajnie neoliberalnych i uprawiających kult zysku, rywalizacji, konkurencji. To z tego typu wspólnot rekrutuje się elektorat ultraprawicowy, popierający rozwiązania a’la Bolsonaro, bądź prawicowo-populistyczny Mariny Silvy de Lima.
Psycholog społeczny Jarosław Klebaniuk stwierdził w 2011 r. w rozmowie z Piotrem Szumlewiczem, że pokolenie JP II to medialny twór zakorzeniony bardziej w formie reklamowo-mentalnej niż w identyfikacji i przestrzeganiu papieskiego nauczania. Czyli emocjonalno-afektywny humbug podparty prawicowym, tradycjonalistycznym, niechętnym wszystkiemu co inne katolickim fundamentalizmem. A jednak pokolenie JP II istnieje. Nie w formie autoidentyfikacji, nie w przestrzeni dosłownej organizacji, ale w formie nieformalnych grup osób skłaniających się ku określonej wizji świata: ultra-zachowawczej, konserwatywnej, opartej o paternalistyczno-hierarchiczne wartości, które limitują ich decyzje i wybory bez względu na pozycję w drabinie społecznej, deklarowane poglądy polityczne, status majątkowy etc. To pokolenie jest w Platformie Obywatelskiej, Nowoczesnej, ale przede wszystkim w Prawie i Sprawiedliwości, Kukiz’15, ONR-ze, kibolach pielgrzymujących na Jasną Górę. Także i w różnych odłamach tzw. polskiej lewicy. Ono ma twarz byłego księdza Jacka Międlara, ks.prof. Dariusza Oko, ks. Romana Kneblewskiego, o. Tadeusza Rydzyka. O hierarchach, którzy otrzymywali od papieża birety i kapelusze szkoda nawet wspominać.