Pierwsze doniesienia o tym, że USA wycofują się z sankcji wobec niemieckiej firmy budującej Nord Stream 2 wywołały natychmiast histeryczne reakcje polskich polityków. Pierwszy zareagował Witold Waszczykowski, były już na szczęście minister spraw zagranicznych Polski.
Pan minister ośmielił się krytycznie wyrazić o amerykańskich decyzjach. Zarzucił Amerykanom „naiwne” podejście do Rosji. Mało tego, pozwolił sobie nawet na sformułowanie, że jeśli te informacje o wycofaniu się z sankcji się potwierdzi, to będzie „znaczącą uległością USA wobec Rosjan”, a Biden robi ukłon wobec Moskwy. Pouczył amerykańskiego prezydenta, że na kompromisy idzie się wtedy, kiedy coś się wynegocjuje.
Z pewnością amerykańskie służby dyplomatyczne nie spały cała noc, studiując nauki polskiego ministra, bo bez nich oni jak te ślepe szczenięta.
Drugi odezwał się Marcin Horała, sekretarz stanu w ministerstwie infrastruktury. ”To jest tak naprawdę dążenie Niemiec do stania się taką w sensie polityki energetycznej mini Rosją, komisem rosyjskiego gazu na Europę”, rzekł. Pocieszył, że nie oznacza to zmiany polityki USA wobec Polski. Uffff….
Zmartwił się też jeden z najbardziej proamerykańskich i rusofobicznych europosłów Jacek Saryusz-Wolski. „A tyle było gromkich potępień Nord Stream 2. Liczą się czyny, nie słowa”, chlipnął.
Cytowani panowie prezentują zachowania dzieci w piaskownicy. Kiedy zabawa rozkręcała się w najlepsze, przyszli rodzice i zabrali ze sobą swoje pociechy, nie bacząc na ich wrzaski, że przecież oni bawią się w wojnę. Staszek jest królem, Zuzia królową, Zenek rycerzem i to wszystko jest bardzo ważne. Nie jest. Gdy do piaskownicy wchodzą poważni ludzie, zabawa musi ustąpić przed realiami.
Tak samo jest z polską polityka zagraniczną.
Ktoś kiedyś w solidarnościowych elitach politycznych wymyślił sobie, że polską racją stanu będzie zwrot o 180 stopni i zrobienie Polski wasalem USA. Niosło to ze sobą konieczność jednoznacznie deklarowanej wrogości do Rosji, wzmocnionej nienawiścią na poziomie państwowym. Uważano, że im gorliwiej będziemy wypełniać polecenia z Waszyngtonu, a ambasador Stanów Zjednoczonych będzie rządził jak namiestnik poprzez polecenia z centrali, to tym lepiej dla Polski. Mało tego, prezentowano w praktyce opinie, że dla bezpieczeństwa kraju będzie znakomicie, jeżeli spowodujemy, by Rosjanie postrzegali nas jako istotny element militarnej struktury NATO i coraz więcej rosyjskich rakiet, raczej nie wypełnionych konfetti, będzie wycelowanych w nasze miasta. Czas lotu takiej rakiety do Warszawy i do Waszyngtonu różni się zasadniczo. Amerykanie może zdążą coś zrobić, my raczej niekoniecznie. To miało trwać wiecznie.
I kiedy poważni gracze, reprezentujący poważne państwa, spotykają się, by mówić o sprawach naprawdę istotnych dla ich krajów, to nie biorą pod uwagę opinii nadmiernie emocjonalnych, fanatycznie nadgorliwych wasali którejkolwiek ze stron, a na pewno nie biorą pod uwagę ich interesów, tylko swoje własne.
Jeżeli USA, Niemcy i Rosja doszły do wniosku, że w sprawie Nord Stream 2, jakoś można się dogadać, to się dogadają. A wtedy politycy niezbyt ważnego, realizującego zabawną politykę zagraniczną państwa, są strasznie zaskoczeni. Są rozgoryczeni. Są dotknięci. Bo nagle okazało się, że ich uległość i całkowite podporządkowanie się interesom innego państwa nie są brane pod uwagę. Choć historia Polski, co się tyczy dotrzymywania zobowiązań przez mocarstwa powinna ich czegoś nauczyć. Nie nauczyła.
Wytrzeszczone w świętym oburzeniu oczy Witolda Waszczykowskiego w TVP Info powinny stać się symbolem braku realizmu w polskiej polityce zagranicznej ostatnich 30 lat.