24 września 2020 r. byłem moderatorem debaty o nienawiści w polskiej przestrzeni publicznej, organizowanej przez Społeczne Forum Wymiany Myśli. Nie mogłem więc jednoznacznie przedstawiać swoje stanowiska – a teraz chciałbym poczynić kilka uzupełnień.
Nienawiść towarzyszy Polakom nie od wczoraj. Polska transformacja oparta jest od początku na nienawiści Polaka do Polaka, nieważne, jak słodko brzmiałaby demoliberalna narracja sił przejmujących po 1989 r. władzę. Najpierw popychano do nienawiści do „czerwonego”, potem – pegeerowca i innych „nierobów”, którzy nie potrafią brać sprawy w swoje ręce. Bo uważano, iż to odpady, w najlepszym wypadku niepotrzebny balast, na drodze ku świetlanej kapitalistycznej przyszłości.
Efekt? Bardzo szybko pojawił się Tymiński z czarną teczką, a potem wygrał z otoczonym kultem Mazowieckim. Potem był Lepper jako uosobienie „gniewu wykluczonych” (nieważne, słusznie czy nie! tak został zakonotowany w społecznej świadomości). Później już tylko ześlizg ku prawicowym i ultraprawicowym rozwiązaniom, wzrostu atmosfery linczu i pogardy, jak pęcznieje nadmuchiwany balon. Raz rozkręconej spirali tak łatwo i prędko się nie uda zatrzymać. Jak śpiewała niegdyś punkowa grupa KSU z Ustrzyk Dolnych w utworze pt. >1944<: „Kiedyś dadzą ci karabin każą równo stać, kiedyś każą załadować potem oddać strzał… Rozkaz, rozkaz, idziemy ze śpiewem ! Rozkaz, rozkaz, a sztandar powiewa nasz”. Z tak promowanych wartości i mechanizmów funkcjonowania społeczeństwa – od początku w różnej formie i natężeniu – oraz zachęt do ciągłego „gonienia czerwonego”, lewaka, lenia i nieudacznika zbudowano zręby współczesnego, nadwiślańskiego patriotyzmu. I to z tak moim zdaniem obficie nawożonej i uprawianej gleby wyrasta dzisiejsza wielopłaszczyznowa nienawiść.
W atmosferze przyzwolenia na postawy agresywne, nienawistne, wrogie do wszystkiego, co kojarzy się z inną, nie tą zadekretowaną publicznie wizją tzw. „polskości” warto jest może powrócić do historii. Ona jest bowiem nauczycielką życia, choć wiadomym jest, iż ludzkość się z niej nic nie nauczyła.
Cofnijmy się o wiek, tuż do zakończenia I wojny światowej. Jest rok 1918. Rozpalone emocjami i szokiem po przegranej wojnie Niemcy, pozostają w głębokim, wielowarstwowym kryzysie. Targane są sprzecznymi i rozsadzającymi społeczeństwo tendencjami. Rewolucja – Hamburg, Brema, Lubeka, potem Berlin i Bawaria – zataczała coraz szersze kręgi. Nastroje się radykalizowały, do kontrofensywy przeszła prawica i ultranacjonaliści, skutecznie grając na narodowych emocjach i rewanżystowskich sentymentach. Władza (rząd tworzyli wtedy socjaldemokraci, a prezydentem był członek SPD Friedrich Ebert), mająca olbrzymie problemy społeczne i polityczne, ochoczo podejmuje próbę zdławienia ruchów rewolucyjnych, od anarchistów i rad robotniczych po komunistów. W takim klimacie 15.01.1919 Róża Luksemburg i Karl Liebknecht zostali pojmani w Wilmersdorfie po udziale w powstaniu robotniczym, które objęło tzw. dzielnicę prasową w Berlinie. Policja przekazała więźniów członkom Freikorpsu, którzy po przesłuchaniu pobili, a następnie zamordowali Różę Luksemburg i Karla Liebknechta. Zwłoki wrzucono do Landwehrkanal. Spośród postawionych później w stan oskarżenia morderców Otto Wilhelm Runge oraz Heinz von Pflugk-Hartung zostali skazani na nieznaczne kary więzienia, zaś Hermann Souchon po przedłużającym się procesie nie został ukarany. Mocodawcy morderców nigdy nie byli sądzeni. Przywódca grupy oprawców, Waldemar Pabst, w obawie przed aresztowaniem zbiegł po II wojnie światowej do Szwajcarii, skąd jednak wrócił po jakimś czasie do Niemiec. W 1962 r. w wywiadzie dla tygodnika „Der Spiegel” stwierdził, że morderstwa dokonano z polecenia socjaldemokratycznego ministra Gustava Noske, zaś w krycie sprawców zaangażował się osobiście ówczesny prezydent Ebert. Zabito ich, bo byli komunistami, mieli inne spojrzenie na ludzi, świat, procesy w nim zachodzące, chcieli po prostu innych Niemiec.
Tamto zabójstwo, przemoc wobec wszystkich, którzy nie mieścili się w założonym kształcie państwa, zapowiadała, że uniformizacja i przyzwolenie na przemoc wobec przeciwników politycznych iść będzie dalej. Bez Freikorpsów stworzenie czegoś takiego jak Sturmabteilung (SA) Ernsta Röhma byłoby niemożliwe.
Czy właśnie nie to od 1989 roku przyzwolenie władzy na taki klimat społecznej stygmatyzacji, szczucie przeciwko „czerwonemu” i osobom nazywanym obraźliwie i pogardliwie homo sovieticus, a także nadreprezentacja w przestrzeni publicznej niezwykle tradycjonalistycznego, rewindykacyjnego i reakcyjnego polskiego Kościoła katolickiego są żyznym ugorem, na którym kwitnie nienawiść? I czy nie ciśnie się na usta groźne pytanie: czy będziemy się zabijać?