Słownik języka polskiego będzie trzeba rozszerzyć o jakieś nowe obelgi, jeśli do annałów historii przejść mają w ogóle jakieś krytyczne opisy wyczynów funkcjonariuszy Prawa i Sprawiedliwości. Wszystkie najbardziej obelżywe słowa nie nastarczają już, by oddać frustrację i wściekłość jakie budzą się w jaźni przytomnego człowieka, któremu przyszło mieszkać między Bugiem i Odrą. Ogólnopolska paranoja dyrygowana przez prezesa państwa, w której zakleszczono całą publiczną przestrzeń nabiera, z upływem każdego dnia i tygodnia, coraz bardziej chuligańskiego i prostackiego wymiaru.

Politykę ukradła już dawno, w jej miejsce postawiwszy zardzewiałą huśtawkę, na której całe społeczeństwo może bujać się pomiędzy Smoleńskiem, „uchodźcami-nachodźcami”, Potworem Genderem, Fortem Trump, Smokiem z Kremla, który zionie na Polskę z jednej strony, a „wartościami europejskimi”, „utraconym dorobkiem III RP”, „wolnymi sądami”, „walką z faszystowską dyktaturą”, „walką z nowym PRL-em” i Smokiem z Kremla, który zionie na Polskę z drugiej strony.

Teraz kradnie i sztukę. Już wcześniej aparat Kaczyńskiego majstrował w tym obszarze, niemniej teraz spuścił zasłony i demonstracyjnie otworzył nowy front Kulturkampfu. Na celowniku strażników moralności, dobrego smaku i dobra wszelkiego znalazł się banan z Muzeum Narodowego w Warszawie.

Niedawno w przybytku tym wizytację uprzejmy był złożyć jeden z moich ulubionych ministrów obecnego rządu – Piotr Gliński. Facet ten, o aparycji weselnego wujka i emploi nadgorliwego powiatowego aparatczyka sprzed 50 lat, ma zdolność i skłonność do działań przeraźliwie niskich i małostkowych; jest chodzącym socjologicznym eksperymentem. Zaraz po jego inspekcji nowy dyrektor Muzeum Narodowego, niejaki Miziołek, przystąpił do eksmisji dwóch prac światowej sławy artystek: Natalii LL i Katarzyny Kozyry. Gorszyły dzieci, jak orzekł pierwszy specjalista od kultury powstającej z kolan Polski.

Chodzi przede wszystkim o kompozycję wizualną z 1972 r. pt. „Sztuka konsumpcyjna”. Sam nie poczuwam się do jakiegokolwiek eksperckiego mandatu w tym zakresie, ale starczy mi słowo powszechne, iż jest to dzieło znane i cenione, ba, legło ponoć nawet u podstaw sztuki emancypacyjnej okresu wczesnych lat 70. minionego wieku. Przedstawia ono twarz kobiety z połowicznie obranym bananem przystawionym do ust. Przekazem autorki była refleksja dotycząca uprzedmiotowiania kobiet w kulturze, napierającej komercjalizacji i fundamentalnej kobiecej emancypacji. Jak się okazało, zawodowi antykomuniści też się pożywili ogłaszając, iż dzieło to obrazuje PRL-owską gospodarkę niedoboru, w której – jak wiadomo – dzieci pojono octem, a dorosłych wódką, gdyż niczego innego nie można było nigdy i nigdzie nabyć.

Znany czy nieznany, banan przy twarzy kobiety gorszy tak mocno, że nawet gdyby go namalował Picasso albo Rembrandt należało go usunąć. To zdaje się komunikować Dobra Zmiana.

Tak drastycznego popisu dulszczyzny i mieszczańskiej, konserwatywnej perwersji dotychczas rządzący nie grali. Doprawdy, wyobraźni mi nie staje, aby skreślić jakiś scenariusz cenzosurrealizmu jaki będzie walcował Polskę podczas następnej kadencji PiS-u. Ten, który Gliński z Miziołkiem dowieźli teraz do stołecznego Muzeum Narodowego wstrząsa i frapuje.

Na tym jednak troska ludzi uczciwych nie może poprzestawać. Wyłania się bowiem pytanie zasadnicze – jak straszliwie zdewastowano społeczeństwo, które swoje nadzieje na lepsze jutro plasuje w rządach bigoteryjnych fundamentalistów? I czy czasem ktoś już wcześniej nie oswajał Polek i Polaków z tak podłym dziadostwem?

Katarzyna Kozyra, autorka drugiej z eksmitowanych prac, która przedstawia duet facetów na kolanach, przebranych za psy i poganianych pejczem przez glamuryczną i mroczną kobietę, miała kłopoty od samego początku. Już w 1993 r. awangarda „obozu postoslidarnościowego” (tak się kiedyś mówiło, był jeszcze „obóz postkomunistyczny”) zwana także powszechnie „oszołomami” przypuściła histeryczny atak na pracę dyplomową tej artystki na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Potem były jeszcze hece w 1995 r. („Więzy krwi”), w 1996 r. („Ja i AIDS”, „Olimpia”), w 1997 r. („Łaźnia”). A to wszak niepełna lista. Jeśli dodać do tego wiele innych elementów prawicowej szurii i cenzorskiego obłędu jak choćby masowe blokady kin wyświetlających film „Ksiądz”, czy obłędną akcję posła Tomczaka (AWS, potem LPR) zniszczenia rzeźby Karola Wojtyły przygniecionego głazem wystawionej w stołecznej galerii Zachęta.

PiS-owskie szaleństwa nie są „zaprzepaszczeniem dorobku III RP” jak życzy sobie to widzieć zastęp opozycyjnych naiwniaków, wręcz przeciwnie – jest skutecznym jego rozwinięciem.

Od 1989 r. w Polsce systematycznie instalowano rozliczne szczujnie – przeciw temu, co inne lub nowe, przeciw biednym i wykluczonym. Albo reformatowano stare – np. przeciw Żydom i Rosjanom. A teraz, wystrugani z banana, liderzy „społeczeństwa obywatelskiego” płaczą, a my się dziwimy, że Dziedziczak spekuluje czy to nie Putin był zamieszany w rytualne męczenie sztucznego Judasza w Pruchniku.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. to podłe dziadostwo zaczęło się 5 czerwca 1989 teraz to twórcze rozwinięcie.Jakia większość narodu taka władza

    1. Jednak pierwszego odpału tego szaleństwa dokonał Tuśku & hłabiua Szczelba-Koloroski.
      A później to już poszło na żywioł.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…