Jak na razie w pojedynku Turcja – Reszta Świata prowadzi Turcja. Prezydent Erdoğan kompletnie lekceważy wszelkie wezwania do przerwania ognia, podobnie jak broniąca się Armenia.
Sytuacja w Górskim Karabachu wciąż pozostaje bez zmian – padają strzały, wprowadzane jest ciężkie uzbrojenie, giną ludzie. Po początkowych sukcesach wojsk azerskich, jawnie wspieranych przez Turcję, prezydent tej ostatniej jasno pokazał cele, które chce tą wojną osiągnąć.
Na dzisiejszym ( 1 października) posiedzeniu tureckiego parlamentu Recep Tayyip Erdoğan wystąpił z przemówieniem, które w istocie było deklaracja prezydenta kraju pretendującego do roli lokalnego mocarstwa, w tym wypadku Imperium Osmańskiego.
Erdoğan bez wahania wskazał obszary, które Turcja gotowa jest popierać w „sprawiedliwej walce przyjaznych narodów”: od Cypru do Azerbejdżanu, od Bałkanów do północy Afryki. Oznacza to, że wszędzie muzułmanie walczący o jakąś formę autonomii mogą liczyć na poparcie Turcji i jej armii.
Co zas się tyczy konfliktu w Górskim Karabachu, to prezydent Turcji nie pozostawił żadnych złudzeń: „Warunkiem trwałego pokoju na Kaukazie [jest] oswobodzenie każdego kawałka okupowanych ziem Azerbejdżanu. Turcja postrzega Azerbejdżan zgodnie z zasadą „jeden naród, dwa państwa”. [w Turcji żyje pokaźna mniejszość Azerów]. Będziemy kontynuowali znaczące wsparcie azerbejdżańskim braciom”, powiedział Erdoğan. Wezwał, by „okupanci” wycofali się z Górskiego Karabachu. Dał też jasno do zrozumienia, gdzie ma wezwania społeczności międzynarodowej do przerwania ognia. Wezwania te uznał za „nie do przyjęcia”, a wezwania krajów, które „ignorują fakt okupacji”, są dla Turków nieważne. Uprzedził także kraje, popierające „kraj-bandytę”, że poniosą odpowiedzialność przed sumieniem ludzkości. „Kraj-bandyta” to dla prezydenta Turcji oczywiście Armenia, zaś adresatem uwag o krajach, które popierają go, to Rosja.
Jasnym jest zatem, że dla tureckiego przywódcy najnowsze wezwania prezydentów USA, Rosji i Francji do przerwania ognia i zakończenia konfliktu nie są warte żadnej uwagi wobec chęci zrealizowania strategicznych celów Turcji. A te są jasne: Turcja ma powrócić do roli regionalnego mocarstwa.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że turecki prezydent korzysta ile wlezie z niezdecydowania przywódców światowych, czy i jak zaangażować się w konflikt o Górski Karabach. Swoje zaangażowanie, również wojskowe, będzie zapewne kontynuował do momentu, dopóki ktoś mu zdecydowanie nie pokaże, że jego imperialne ambicje mają swoje granice.