O 4 nad ranem – po tym, jak 10-tysięczna demonstracja przeciwników nowej, ugodowej linii rządu Aleksisa Tsiprasa rozeszła się do domów – grecki parlament zaaprobował drugi pakiet ustaw, będący warunkiem uzyskania dalszej „pomocy”.
„Za” głosowało 230 posłów, 63 było przeciw, 5 wstrzymało się od głosu. Wśród tych, którzy odmówili poparcia – było 36 posłów Syrizy. To mniej, niż przy pierwszym głosowaniu, kiedy buntowników w łonie partii rządzącej znalazło się 39.
Aleksis Tsipras, w dziwacznej intelektualnej akrobacji, namawiał parlamentarzystów do poparcia przedłożenia rządowego, któremu sam jest przeciwny: „Dokonaliśmy trudnego wyboru i musimy zaadaptować się do nowej sytuacji” – ogłosił, dodając, iż zrobi wszystko co w jego mocy, żeby doprowadzić do realizacji reform, w które nie wierzy.
Jednak wczorajszy pakiet ustaw różni się od poprzedniego. Chodzi o dwa bloki zmian. Pierwszy to reforma kodeksu cywilnego, zmierzająca do usprawnienia i przyspieszenia działania sądów. Drugi – to wdrożenie unijnej dyrektywy bankowej z 2013 roku o restrukturyzacji i uporządkowanej likwidacji banków (BRRD), stanowiącej, że od 2016 roku za kłopoty upadających instytucji finansowych jako pierwsi zapłacą ich udziałowcy, posiadacze obligacji i – ewentualnie – właściciele depozytów powyżej 100 tys. euro. Ze strat mają być wyłączeni właściciele mniejszych, chronionych w UE oszczędności.
Te rozwiązania poparł Yanis Varoufakis, który głosował przeciw pierwszemu pakietowi, wprowadzającemu podwyżki podatków i dalsze cięcia wydatków socjalnych. Jak tłumaczył były minister finansów – wczorajsze nowelizacje to zmiany obiektywnie potrzebne i sam je wcześniej proponował.
Jednak warto nadmienić, że zmiana prawa bankowego ma też negatywny wymiar społeczny: obniża cenę wywoławczą nieruchomości, wystawianych przez banki na licytację wobec niespłacania kredytów przez właścicieli. Dotychczas obowiązywała wycena urzędowa, wyznaczana przez organa skarbowe, teraz licytacja zaczynać się będzie od obecnej ceny rynkowej. Rzecz w tym, iż oficjalne wyceny pochodzą z roku 2007 – co oznacza, że są o jakieś 30 procent wyższe, niż dzisiejsza rynkowa wartość nieruchomości. A niższa cena wywoławcza ta większa szansa na sprzedaż mieszkania, którego obecny właściciel przestał płacić raty, bo stracił pracę.
.