…czyli jak jedna firma dała światu Brexit i Trumpa.
Śledztwo brytyjskiej dziennikarki ujawniło, że to amerykański miliarder i prawicowy ideolog zmienili losy Wielkiej Brytanii w Europie.
Ze zdumieniem odkryto, że wypis z Europy nie był jedynie trollingiem uskutenianym w europarlamencie przez deputowanego Nigela Farage’a. David Cameron zgodnie ze wcześniejszą zapowiedzią ustąpił ze stanowiska szefa rządu, w całym zaś obozie rządzącym zapanowało groteskowe zamieszanie – padały nawet głosy, że to nie było na poważnie i żadnego wyjścia z Unii nie będzie.
To, co rok temu zakrawało na fantazję, dziś jest dojrzewającą rzeczywistością. Rząd negocjuje z UE warunki wyjścia, a Torysi cieszą się niegasnącym poparciem. Jednak o ile od kilku miesięcy nad finalizacją Brexitu gromadziły się ciemne chmury – teraz może rozpętać się prawdziwa burza. Dziennikarka „Guardiana” przeprowadziła śledztwo, które czarno na białym wykazało, że za kampanię medialną na rzecz Brexitu odpowiadali de facto Amerykanie. I to nie byle kto: miliarder Robert Mercer, któremu Donald Trump zawdzięcza największy wkład finansowy w swoją kampanię prezydencką oraz Steve Bannon – „masakrujący lewaków” gwiazdor prawicowych mediów, ultrakonserwatywny macher polityczny, obecnie doradca nowego prezydenta USA. Obaj od wielu lat dobrze znali się z Nigelem Faragem – pomysłodawcą Brexitu. Handel danymi milionów użytkowników internetu, olbrzymie pieniądze, naginanie prawa, firmy wydmuszki, niepisany układ potężnych ludzi, konszachty z wojskowymi, plan wywrócenia światowej polityki – trudno w to uwierzyć, ale najwyraźniej Wielka Brytania padła ofiarą rzeczywistego spisku, który okazał się czymś więcej niż kolejną teorią wysuwaną przez oszołomów z YouTube.
Podstawą odkrycia, którego dokonała Carol Cadwalladr z „Guardiana”, było to, że znaczna większość z 7 mln funtów, którymi w 2016 r. dysponowała oficjalna probrexitowa kampania Vote Leave, trafiła – pośrednio i bezpośrednio – do nikomu wówczas nieznanej kanadyjskiej spółki, kontrolowanej faktycznie przez Roberta Mercera. Firma ta, AggregateIQ, której wówczas nie można było nawet znaleźć w Google, wykonywała na rzecz kilku podmiotów działających na rzecz wyjścia UK z UE zlecenia z zakresu public relations: wsparcie kampanii w mediach elektronicznych. W rzeczywistości, jak ustaliła dziennikarka, AIQ była dobrze zamaskowaną ekspozyturą firmy Cambridge Analytica należącej do Mercera. Jej wiceprezesem był Steve Bannon, a w zarządzie zasiadali wysoko postawieni konserwatywni politycy i wojskowi. Cambridge Analytica jako „partner strategiczny” świadczyła usługi innej kampanii brexitowej: Leave.EU. Była to „przyjacielska pomoc” – na olbrzymią skalę. Wartość pieniężna tych usług nie została ujawniona w rozliczeniu finansowym, ale biorąc pod uwagę, że później sztab Donalda Trumpa wydał na „pomoc” tej samej firmy 6 mln dolarów, była to niewątpliwie wielka i kosztowna operacja.
Najważniejszy był jednak charakter wspomnianych usług. Określenie ich jako PR jest eufemizmem. Rzeczywiście było to „wsparcie kampanii w mediach elektronicznych”, z tym że dość nietypowe. Jeden z kierowników kampanii Leave.EU przyznał, że „wywoływały ciarki na plecach”. Nic dziwnego, była to w istocie zdalna inwigilacja milionów ludzi, choć dokonana nie przez rządy – do czego już niestety przywykliśmy – a przez jedną prywatną firmę. Towarzyszył jej ukryty wpływ na decyzje polityczne wybranych jednostek. Były pracownik Cambridge Analytica wyznał dziennikarce „Guardiana”: „To było jak praca dla MI6. Tylko że to jest MI6 do wynajęcia”. Skojarzenia ze służbami są całkowicie uzasadnione. CA wywodzi się ze spółki SCL Elections, która wcześniej przez 25 lat współpracowała z wojskiem, zajmując się realizacją „operacji psychologicznych” i „zarządzaniem procesami wyborczymi”. Chodziło oczywiście o wpływ na opinię publiczną i wyniki wyborów. Po przejęciu jej przez Mercera w 2013 r. i przemianowaniu na Cambridge Analytica, firma opracowała nowatorskie modele wpływu poprzez sieci społecznościowe i testowała je przy świadczeniu „usług” dla rządów Trynidadu i Tobago. Referendum brexitowe, a potem kampania Trumpa były najważniejszym sprawdzianem dla CA – sprawdzianem, który został zaliczony wzorowo. Firma Mercera, przy technicznym wsparciu AggregateIQ (Mercer posiadał prawo własności intelektualnej do ich produktów informatycznych) sporządziła wyrafinowany system psychologicznego profilowania użytkowników sieci na podstawie dosłownie całego ich otoczenia internetowego. Nie sposób pominąć tego, jak weszli w posiadanie baz danych – faktycznie od brytyjskiej armii, choć oczywiście niejawnie. Selekcjonowano potencjalnych wyborców podatnych na wpływ, np. zdiagnozowanych jako wysoko neurotyczni – i po doborze odpowiednich komunikatów do gry wkraczała sztuczna inteligencja. Armia cyfrowych botów zaczynała bombardować „targety” brexitową propagandą w sieciach społecznościowych, głównie na Facebooku. Zazwyczaj były to krzykliwe komentarze, tendencyjnie dobrane doniesienia i bezczelne fake news o „ojczyźnie rozszarpywanej przez hordy muzułmanów i Polaków” lub „dogorywającej pod jarzmem Brukseli, Paryża i Berlina”. Następnie wszystko toczyło się swoim biegiem – fejki były udostępniane dalej. Poskutkowało. Korzystając z fortuny Mercera i jego speców od cybertechnologii, kilku wysoko postawionych prawicowców pod ideowym przywództwem Bannona zdołało przechylić szalę referendum na korzyść Brexitu – Wielka Brytania “wybrała”.
Pół roku później Cambridge Analytica pomogła zdobyć Biały Dom skrajnie reakcyjnemu miliarderowi showmanowi, którego wcześniej niewiele osób w ogóle kojarzyło, a który z pełnym animuszem podjął się misji cofnięcia USA o dwieście lat w rozwoju.
Demokracja została zręcznie zhackowana przez cyfrowych magików na usługach krezusa z politycznym idee fixe. Mamy kapitalizm, więc bogatemu wszystko wolno. Nikłe są szanse na prawne powstrzymanie i rozliczenie tej sitwy. Instytucje liberalnej demokracji są w tym przypadku bezsilne, choć poniekąd przyczyniły się do jej wykrycia. To, że prawie wszystkie kampanie brexitowe zostały obsłużone przez dwie powiązane firmy, a w praktyce przez jedną, Carolyn Cadwalladr odkryła dzięki fakturom upublicznionym w internecie przez centralną brytyjską komisję wyborczą. Teoretycznie oznacza to złamanie prawa, bo tamtejsze przepisy zabraniają „koordynacji” takich działań między podmiotami prowadzącymi kampanie. To jednak tylko teoria, bo AggregateIQ jest zarejestrowana w Kanadzie, znajduje się więc poza jurysdykcją brytyjskiego sądu i sprawa na razie pozostanie martwa. Prawo okazało się niedostosowane do dzisiejszych wyzwań. Formalnie też nie sposób udowodnić, że było to oszustwo referendalne, bo nikt nie ingerował w sam proces wrzucania kart do urny, ani zliczania wyników. A że ludzie dali się Mercerowi nieświadomie nabić w butelkę… Cóż, wolny wybór – głosi oficjalna ideologia i taki jest też prawny punkt widzenia. Podobnie jak w doktrynie wolnego rynku, gdzie wyzysk jest z definicji niemożliwy, bo przecież pracownicy sami się na wszystko godzą.
Wyniki śledztwa „Guardiana” mają przede wszystkim znaczenie polityczne. Steve Bannon, dzisiaj z pewnością jedna z najbardziej wpływowych osób na świecie, lubił głosić teorie o „lewackim spisku”, który zagraża cywilizacji. Tymczasem on i Mercer, dwaj Amerykanie, stanęli na czele zmowy, która w zasadzie naruszyła suwerenność Wielkiej Brytanii, kontrolując umysły Brytyjczyków. Dokonali tego celowo i metodycznie, w ramach określonej agendy politycznej. Były pracownik AC mówił o Bannonie: „On wierzy, że żeby zmienić politykę, trzeba zmienić kulturę, a Wielka Brytania odgrywa w tym kluczową rolę. Uważał, że Brytania musi prowadzić, a Ameryka za nią podążać. Brexit miał dla niego wielkie znaczenie symboliczne”. Rzeczywiście, udowodniono siłę nacjonalizmu, bo to on był dla Brytyjczyków najsilniejszą motywacją do oderwania się od UE. Unia zasłaniająca się równościową retoryką jest w rzeczywistości ostoją neoliberalizmu – to fakt. Wszystko wskazuje jednak na to, że Brexit doprowadzi Wielką Brytanię jedynie do dalszej liberalizacji – przede wszystkim sektora finansowego – i dokona się jedynie w interesie „górnego jednego procenta”.
Marne perspektywy rysują się przed demokracją. Nastały czasy, kiedy wiele się mówi o konieczności jej obrony przed zapędami dyktatorskimi: bo Kaczyński, bo Trump, bo Erdogan… jednak na Wyspach nikt takich zapędów nie ma, a demokracja i tak przegrywa. I pozostanie tylko fikcją wygodną dla tych, którzy mogą sobie kupować „wolne” decyzje całych narodów. Chyba że demokraci dojrzeją w końcu do dokonania zamachu na ich majątki.