Dokładnie 53 lata temu, 9 października 1967 roku, w małej boliwijskiej wiosce La Higuera śmierć poniósł Ernesto Guevara – bohater, którego historia powinna być wyrzutem sumienia dla wszystkich działaczy i polityków, którzy traktują lewicową sprawę jako trampolinę do stołków i kariery.

Che Guevary nie trzeba raczej nikomu przedstawiać – jego postać zdążyła już obrosnąć legendą, a on sam stał się jedną z ikon XX wieku. W naszym kraju, jak mało która historyczna osobistość wywołuje dziką histerię prawicowych komentatorów, którzy w typowy dla siebie sposób (tzn. bez podania dowodów) oskarżają go o masowe zbrodnie, sadystyczne skłonności, nienawiść do rodzaju ludzkiego i wiele innych rzeczy, które roją się umysłom ogarniętym ,,czerwoną paniką”. Tekstów dyskutujących z nimi i dementujących te bzdury jest wystarczająco dużo, bym nie musiał brać udziału w tej walce z wiatrakami. Zamiast tego, wspominając w rocznicę śmierci Ernesto Guevarę, chciałbym zwrócić uwagę na to, co czyni jego biografię szczególnie wyjątkową i wartą przypominania.

Po zwycięstwie kubańskiej rewolucji, której Che był jednym z przywódców, objął wiele wysokich stanowisk w nowych władzach Kuby. Był ministrem finansów i prezesem Banku Centralnego, ministrem przemysłu, odpowiadał za reformy gospodarcze i nacjonalizację wielkich przedsiębiorstw, prowadził szeroko zakrojoną kampanię alfabetyzacji i budowy szkół oraz służył w dyplomacji, m. in.: przewodząc kubańskiej delegacji w ONZ. Jako załogant jachtu ,,Granma”, niezłomny żołnierz z gór Sierra Maestra i zwycięski dowódca spod Santa Clary miał  status żywej legendy rewolucji i mógł się spodziewać długiego życia wypełnionego względnie spokojną pracą w eleganckich gabinetach ministerialnych oraz wyjazdami na przyjmowane z honorami dyplomatyczne delegacje. Słowem, miał przed sobą przyszłość, jaka stała się udziałem zdecydowanej większości ważnych postaci kubańskiej rewolucji.

Ale życie gabinetowego urzędnika nie było dla idealisty, jakim był Ernesto Guevara. Wielką irytację zbudzała w nim postępująca biurokratyzacja rewolucji (według nieszczęśliwych wzorców z ZSRR) oraz godzenie się przez rząd na daleko idące i wątpliwe moralnie ,,kompromisy dyplomatyczne”. Che wiedział, że zwycięstwo kubańskiej rewolucji nie jest celem samym w sobie, ale jedynie krokiem w stronę sprawiedliwszego świata. Jako szczery ideowiec nie potrafił wieść w spokoju życia ministra czy dyplomaty prowadzącego zakulisowe interesy z kapitalistycznymi mocarstwami, gdy w tym samym czasie tyle ludów cierpiało pod ich imperialistycznym butem. Widział w tym hipokryzję i zdradę ideałów, którym był wierny od czasu swojej motocyklowej podróży przez Ameryką Łacińską.

24 lutego 1965, na seminarium gospodarczym solidarności afro-azjatyckiej Guevara wygłosił swoje ostatnie przemówienie na arenie międzynarodowej. Otwarcie mówił o moralnym obowiązku budowy sprawiedliwszego świata, jaki spoczywa na krajach socjalistycznych i oskarżył je o niewywiązywanie się z niego oraz milczący współudział z krajami zachodnimi w eksploatacji państw trzeciego świata. Bardzo ostro skrytykował politykę ZSRR, nazywając go ,,wspólnikiem imperialnego wyzysku”. Dwa tygodnie później Che Guevara zrezygnował z życia publicznego, zrzekł się wszystkich godności oraz stanowisk i zdecydował się na powrót do organizowania działań partyzanckich, celem szerzenia rewolucji po świecie i walki z imperializmem. W liście pożegnalnym do Fidela pisał: ,,Obecnie potrzebna jest moja skromna pomoc w innych stronach kuli ziemskiej. (…) Uniosę z sobą na nowe pola bitew wiarę, którąś mnie natchnął, rewolucyjny duch mego narodu, świadomość, że spełniam najświętszy swój obowiązek – walki z imperializmem wszędzie tam, gdzie tylko on istnieje; to umacnia me zdecydowanie i stokrotnie wynagradza wszelki ból”. Ernesto najpierw wyjechał walczyć do Konga, gdzie prowadził operację wsparcia ruchu marksistowskiego „Simba”. Tamtejszy klimat spowodował jednak u Che ostry nawrót astmy i zmusił go do opuszczenia Afryki.

W następnym roku przybył do Boliwii, gdzie także zorganizował oddział partyzancki i rozpoczął kampanię partyzancką przeciwko juncie wojskowej generała Rene Barrientosa. Wojska dyktatora, korzystając z pomocy CIA i zbiegłego nazistowskiego zbrodniarza Klausa Barbie (rzeźnika z Lyonu), rozbiły oddział Guevary, a on sam został pojmany i rozstrzelany. Przed egzekucją boliwijski żołnierz zapytał go, czy myśli o nieśmiertelności, Che odpowiedział: „Nie, myślę o nieśmiertelności rewolucji”. Chwilę później dziewięć kul zakończyło krótkie życie bohaterskiego rewolucjonisty.

Jakże blado na tle Guevary wypadają rzesze dawnych i dzisiejszych ,,lewicowych” działaczy: biurokratów – karierowiczy z Bloku Wschodniego, ,,socjaldemokratów” z SLD, SPD czy Partii Pracy, którzy sprzedając się wielkiemu biznesowi forsowali neoliberalizm czy posłów polskiej ,,Lewicy”, głosujących za podwyżkami pensji dla posłów i ograniczających swoją ,,lewicowość” do czasu kampanii wyborczej. Jak bardzo poświęcenie Che kontrastuje z naszą obecną praktyką polityczną, gdzie prospołeczne hasła służą jedynie zdobyciu głosów, a wierność im kończy się po uzyskaniu stołków i wejściu na salony władzy. Historia Ernesto Guevary, który mógł dożyć starości w wygodnym fotelu ministra, a mimo to wybrał wierność ideałom i walkę do końca o lepszy świat, powinna być zawsze wyrzutem sumienia dla takich właśnie hipokrytów i karierowiczów, którzy instrumentalnie traktują lewicowe ideały.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…