To już pewne i oficjalne: Hillary Clinton jest kandydatką Partii Demokratycznej na prezydenta Stanów Zjednoczonych, pierwszą w historii kobietą, której partia udzieliła swojej nominacji.
– Jestem taka szczęśliwa. To wspaniały dzień i noc. To dla mnie niewiarygodny zaszczyt z waszej strony – mówiła Clinton z ekranu do uczestników konwencji w Filadelfii. A potem podkreślała, że jej nominacja w najwyższym możliwym stopniu uderza w „szklany sufit”, uniemożliwiający kobietom obejmowanie najbardziej odpowiedzialnych stanowisk państwowych. Jako najważniejsze zadania swojej prezydentury wskazała natomiast walkę z nierównościami dochodowymi i zaprowadzenie kontroli nad sektorem finansowym, w tym Wall Street. Dowodziła, że będzie prezydentem, który zmienia Amerykę na lepsze, a nie konserwuje status quo i działa na rzecz interesów establishmentu.
Właśnie fakt, że pierwszy raz w historii Stanów Zjednoczonych Demokraci wystawiają do wyborów na najwyższy urząd w państwie kobietę najczęściej przewijał się w przemówieniach delegatów. Podano także wyniki demokratycznych prawyborów w poszczególnych stanach, podawano, które opowiedziały się za zwycięską Clinton, a gdzie zwyciężył deklarujący się jako socjalista senator Bernie Sanders (w poniedziałek wezwał swoich sympatyków do zagłosowania w wyborach na Clinton). Potem nastąpił festiwal propagandowy, którego główną gwiazdą był Bill Clinton, przedstawiając swoją żonę jako „najlepszego twórcę zmian, którego kiedykolwiek spotkał”. Chwalił również działalność Hillary Clinton jako sekretarz stanu, twierdząc, że z powodzeniem broniła amerykańskich interesów i praw człowieka, a także walczyła z terroryzmem.
Z tego radosnego obrazu wyłamała się jedynie grupa zwolenników Berniego Sandersa, którzy wbrew życzeniom swojego idola postanowili w czasie konwencji zamanifestować niezadowolenie. Niektórzy z nich zakleili usta taśmą, by pokazać, że partia i media przez cały okres walki o nominację utrudniały socjaliście przedstawianie swoich poglądów. Jedna z protestujących powiedziała dziennikarce „Al Jazeery”, że jeśli zagłosuje na Hillary, to tylko jako na „mniejsze zło”. Stwierdziła, że liderów partii nie obchodzą problemy amerykańskich systemów edukacji i służby zdrowia, o których mówił Sanders.