Hiszpańska lewica może pochwalić się kolejnym sukcesem: po rozmowach ze związkami zawodowymi uzgodniono podniesienie pensji minimalnej.
Wczoraj ministra pracy Yolanda Diaz z Komunistycznej Partii Hiszpanii podpisała z przedstawicielami związków zawodowych porozumienie o podwyższeniu minimalnej pensji. Podwyżka ma być międzybranżowa, z mocą wsteczną i co najważniejsze, od teraz będzie wynosić 1000 euro. To o 35 euro więcej od płacy minimalnej ustalonej w 2021 roku.
Kwota 1000 euro jest kwotą brutto, jednak pracownicy etatowi z pensją minimalną mają otrzymać takową w ciągu 14 płatności, co jest standardem w Hiszpanii – jedna dodatkowa płatność w okresie letnim i kolejna w okolicach Bożego Narodzenia. Fakt, że podwyżka tylko częściowo wynagrodzi pracownikom inflację, ale przyniesie choć częściowe wytchnienie od podwyżek cen 2 milionom pracownikom.
Jęki kapitalistów
Jednak doprowadzenie do tych podwyżek nie było łatwym zadaniem. Minister Diaz musiała zmusić do współpracy przedsiębiorców, którzy zwyczajowo przekonywali, że podwyżki płac „niszczą miejsca pracy” i napędzają inflację. Hiszpańska konfederacja przemysłu (Ceoe), jak wspomina sama minister, „rozpoczęła negocjację prosząc o zero proc. podwyżek i skończyła je prosząc o zero”, a więc w skrócie – nie negocjowała w ogóle.
Wielu przedsiębiorców nalegało na „poczekanie z podwyżkami jeszcze kilka miesięcy” biorąc pod uwagę „delikatny czas spowodowany przez pandemię”, zapominając chyba, że ów „delikatny czas” trwa już dwa lata i podwyżka pensji może pomóc najuboższym jego przetrwanie. Prezes wspomnianej Ceoe, Antonio Garamendi zagroził nawet, że jeśli sprawy będą dalej się tak toczyć a rząd będzie jednostronnie ustalał wszystko ze związkami zawodowymi, ignorując przy tym przedsiębiorców, wszelkie układu zbiorowe w przyszłości mogą być utrudnione.
Z kolei największy hiszpański związek zawodowy UGT jest z wynegocjowanych podwyżek zadowolony i uważają je uzasadnione w kontekście rosnącej inflacji i podwyżki cen energii elektrycznej.