O tym, jak Holandia może zmienić stosunki między Brukselą a Kijowem, Strajk.eu rozmawia z Władimirem Korniłowem, dyrektorem Centrum Studiów Euroazjatyckich w Doniecku.

Skąd w ogóle pomysł, że Holendrzy jako jedyni w Unii mają wypowiadać się na temat europejskich ambicji Ukrainy?

Najpierw 28 parlamentów krajów członkowskich Unii ratyfikowało umowę stowarzyszeniową z Ukrainą, w tym holenderski. Jednak w czerwcu zeszłego roku przedstawiciele organizacji GeenStijl zaczęli domagać się, aby jeszcze opinia publiczna wypowiedziała się w tej sprawie. W międzyczasie przyjęto ustawę o referendach, która dawała ku temu pretekst. Ustawiała ona bardzo wysoko, jak się politykom zdawało, poprzeczkę liczby podpisów, które należało zebrać, by referendum mogło się odbyć: 300 tysięcy. To wyjątkowo dużo jak na Holandię i inicjatywy organizacji pozarządowych. Pomimo że, jak wspomniałem, umowę stowarzyszeniową z Ukrainą posłowie zdążyli już ratyfikować – eurosceptyczne środowiska skrzyknęły się i rozpoczęły zbieranie podpisów pod żądaniem referendum. I okazało się, że obywatele Holandii jak najbardziej życzą sobie tego, by móc wypowiedzieć się na temat możliwości  stowarzyszenia Ukrainy z Unią. Zebrano aż 420 tysięcy podpisów.

Jaki jest rozkład sił dzisiaj, na dzień przed referendum?

Według ostatnich sondaży widoczna jest lekka przewaga przeciwników umowy stowarzyszeniowej z Ukrainą. Największym problemem jej entuzjastów może okazać się frekwencja. Zdradzę pewną tajemnicę: zwolennicy umowy stowarzyszeniowej początkowo chcieli doprowadzić do sytuacji, że głosować będzie mniej niż wymagane minimum obywateli, czyli 30 proc. uprawnionych do głosowania. I to w sumie mogłoby się udać. Sukces był blisko, bo Holendrzy nie przejawiali specjalnego zainteresowania problemem. Nie pisano o nim, nie wspominano w mainstreamowych mediach. Ale Ukraina nagle się ocknęła. Zaczęli przyjeżdżać tutaj agitatorzy, George Soros przeznaczył 200 tysięcy euro na kampanię agitacyjną, pojawiły się płatne artykuły w miejscowej prasie i w rezultacie tych działań główne partie holenderskie zostały zmuszone do włączenia się w kampanię referendalną. I jeśli głosujących będzie ponad wymagane 30 proc., a referendum okaże się ważne, to będzie to zasługa przede wszystkim działań rządu Ukrainy.

Czym wytłumaczyć stosunkowo wysoki procent ludzi gotowych głosować przeciwko umowie stowarzyszeniowej?

W Holandii silny jest nurt eurosceptyczny, silny jest strach przed uchodźcami, w tym uchodźcami ekonomicznymi z Ukrainy. Tutaj nie chodzi o konkretny kraj, to głosowanie przeciwko całej Unii Europejskiej, przeciwko jej urzędnikom, przeciwko fali emigrantów, przeciwko temu, jak niedemokratycznie UE rozwiązuje swoje problemy, nie pytając poszczególnych społeczeństw o zdanie. I cała ta kampania wokół referendum w ten sposób jest budowana. A zwolennicy głosowania na „tak” pragną dowieść, że zjednoczenie jest jedynym ratunkiem przed Rosją i Putinem. Obie strony grają lękami swoich obywateli.

Ukraina jest więc tylko pretekstem?

Dla przeciwników stowarzyszenia – absolutnie tak. Cała ich kampania jest budowana wokół tego motywu: że wcale nie chodzi o Ukrainę, tylko o Europę. I ukraińscy agitatorzy nie sformułowali na to sensownej odpowiedzi. Popełnili wiele błędów: zachęcali do głosowania na „tak”, mówiąc o Ukrainie, jej problemach, straszyli Rosją, możliwą wojną, kosztami wychodzenia z kryzysu. Obiektywnie było to na rękę eurosceptycznym partiom, bo przedstawianie Ukrainy jako kraju ogarniętego wojną, będącego możliwym powodem konfliktu zbrojnego, raczej nie zachęca do integracji.

Co się stanie, jeśli w referendum górę wezmą eurosceptycy?

Zanim odpowiem, chciałbym zwrócić uwagę na ważną rzecz: otóż zwolennicy umowy stowarzyszeniowej wcale nie chcą Ukrainy w Unii Europejskiej.

Nie rozumiem…

No właśnie, nikt tego nie potrafi pojąć. Jak to jest możliwe, że można głosować za umową stowarzyszeniową z Ukrainą, a jednocześnie być przeciwnikiem jej członkostwa w Unii? Ale tak to właśnie w Holandii jest. Najlepszym przykładem niech będzie holenderski premier, Mark Rutte, który tak wyraźnie, jak żaden inny europejski polityk, powiedział, że Ukraina nigdy nie zostanie członkiem UE. Powstała schizofreniczna sytuacja: oto zwolennicy umowy stowarzyszeniowej zapewniają eurosceptyków: „spokojnie, nikt nie chce wciągać Ukrainy do Europy, to całe stowarzyszenie to tylko pic na wodę”.

Ale wróćmy do kwestii tego, co będzie, jeżeli wygrają eurosceptycy…

Według obowiązującego tutaj prawa, referendum ma charakter jedynie konsultacyjny. Ukraińscy politycy uspokajają się wzajemnie, że można nie zwracać uwagi na jego rezultaty. Jest jednak trzecia strona medalu: niedługo w Holandii wybory, zaczęła się już kampania. I jeśli główne partie przegrają to referendum, to nie będą mogły zignorować woli społeczeństwa. Liderzy ważnych sił politycznych zapowiedzieli, że w takim wypadku Holandia wycofa się z  ratyfikacji umowy stowarzyszeniowej. Oznacza to, że umowa ta nie będzie w ogóle przyjęta przez Unię Europejską.

To oznacza, że jeden z głównych celów Majdanu nie zostanie osiągnięty.

Tak. Ale z drugiej strony otwiera się nowe pole do kolejnych rozmów w ramach trójkąta Kijów – Moskwa – Bruksela. To może być reset dotychczasowych relacji, który przyniesie korzyść i Ukrainie i całej Europie.

Dziękuje za rozmowę.

Rozmawiał Maciej Wiśniowski

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Bałkańsko-weimarska telenowela geopolityczna

Serial w reżyserii Berlina i Paryża, producent: Waszyngton, sponsor, żyrant i ubezpieczyci…