Od dzisiaj w Holandii obowiązuje zakaz, nad którym radzono od 15 lat, od kiedy antyislamska Partia Wolności Geerta Wildersa (skrajna prawica) zgłosiła ten pomysł. Burek, nikabów, czy innych okryć integralnych muzułmanki nie mogą nosić w szkołach, instytucjach i budynkach publicznych, szpitalach i w transporcie zbiorowym. Złamanie zakazu ma kosztować 150 euro.
W Holandii mieszka ok. 17 milionów ludzi, w tym 200 do 400 kobiet, które ubierają się według tradycji krajów swego pochodzenia. Wilders walczył o ten zakaz i w końcu znalazł politycznych sojuszników. Dziś ministerstwo spraw wewnętrznych ogłosiło, że w miejscach zakazu nie można nosić ubrań zakrywających twarz „ze względów bezpieczeństwa”.
To samo ministerstwo przypomniało, że kierowcy autobusów, pracownicy szpitali i przychodni, urzędnicy są zobowiązani zabronić dostępu kobiecie noszącej nikab i zadzwonić na policję. Tu zaczęła się pierwsza trudność, bo sektor transportowy odpowiedział, że nie będzie wypraszał z autobusów takich kobiet ze względu na możliwość opóźnień.
Podobnie wiele szpitali ogłosiło, że nie odmówią nikomu pomocy ze względu na rodzaj ubrania, jakie nosi. Noszenie burek i nikabów pozostanie dozwolone na ulicy, w przeciwieństwie do przepisów obowiązujących we Francji od dziewięciu lat, gdzie zakaz jest całkowity (oprócz sfery prywatnej). Belgia, Dania i Austria uchwaliły podobne przepisy.