Barbara Nowacka jest odważną kobietą. Na własne oczy widziałem, kiedy zdecydowanie wchodziła w największy tłum podczas protestów i starć z policjantami. To imponuje. Tak samo, jak imponuje konsekwencja takiej postawy: mozolne, trudne i niewdzięczne siedzenie po nocach na komendzie policji i użeranie się o każdego i każdą zatrzymaną uczestniczkę/ka demonstracji. Za te i podobne czyny nisko kłaniam się Barbarze Nowackiej i jej kolegom, niezależnie od posiadanej legitymacji partyjnej.
Barbara Nowacka udowodniła także, że jest politykiem o ograniczonych horyzontach, poza które wyjść nie chce, albo nie potrafi. Niby to żadne odkrycie od czasu, kiedy zręcznym skokiem porzuciła swe nominalnie lewicowe ugrupowanie, by zaprząc się do furmanki neoliberałów, ale zawsze obserwacje takich fikołków są dla mnie osobiście przykre. Rozumiem śmieszność swojego stanowiska – dzisiejsze czasy nie są dla ludzi, dla których przekonania i ideały są czymś istotnym. Przeciwnie, im bardziej potrafisz zrobić z siebie chorągiewkę, tym większy szacunek zbierzesz w polskiej klasie politycznej, choć ufam, że wśród zwykłych wyborców jednak nie.
Ograniczoność Nowacka udowodniła, sypiąc perły swych przemyśleń przed dziennikarką „Rzeczypospolitej”. Mówiąc o swej (godnej podziwu, podkreślę raz jeszcze) postawie podczas demonstracji. O uczestnikach demonstracji była uprzejma powiedzieć: „To były młode osoby. To nie byli górnicy z przodka, których trzeba gazem i tarczami rozpędzać”, a przedtem jeszcze wtrąciła, że blokadę, której broniła można było „zdjąć szybko i sprawnie w sposób adekwatny”. Ja już nie pytam, „adekwatny” do czego – postawy blokujących, czy poleceń zwierzchników interweniujących policjantów, ale sam fakt, że Nowacka uważa, że blokadę tę należało zdjąć „szybko i sprawnie” budzi wątpliwości.
Sam jednak przedstawiony przez posłankę KO podział na blokady lepsze, które, owszem, należy „zdjąć szybko i sprawnie”, ale delikatnie i czule, oraz blokady górnicze, które trzeba potraktować „gazem i tarczami” świadczy o niezrozumieniu przez Nowacką powodów, dla których w znakomitej większości wypadków ludzie wychodzą na ulicę. Zdradzę bowiem Barbarze Nowackiej pewną tajemnicę: ludzie nie wychodzą na ulice, bo tak lubią, albo nie mają nic innego do roboty, tylko dlatego, że zawiodły ich wszystkie inne środki – dyskusje, negocjacje, protesty na piśmie, gotowości strajkowe, straszenie strajkiem lub nawet sam nieskuteczny strajk. Wychodzą na ulicę, zapewne licząc się z tym, że zostaną pobici, zagazowani, pokaleczeni przez policję. Że będą marznąć w kotle albo wylądują na dołku. To jest oznaka desperacji. To samo dotyczy dziewczyn, których broniła Nowacka, jak i górników, którzy wiedzą, że za nimi jest już tylko ściana, bo jeśli stracą swoje miejsca pracy i zostaną po raz kolejny oszukani przez rząd, będą głodować razem ze swoimi rodzinami.
Jasne, wściekły górnik jest bardziej skory do fizycznej konfrontacji z organami porządkowymi niż nastolatka, ale to naprawdę nie powód, by lekko przeskakiwać nad ich protestami zdaniem, że ich „trzeba gazem i tarczami…” A może nie trzeba? Może w ogóle bicie górników, nawet jeśli to chłopy na schwał, jest oznaką słabości negocjacyjnej państwa? Może w ogóle bicie ludzi, których desperacja wygnała na ulice, by tam szukać zrozumienia, jest czymś, na co parlamentarzysta, niechby nawet obecnie liberalny, nie powinien się godzić? To jest właśnie postawa, która świadczy o ograniczonych horyzontach posłanki Barbary Nowackiej. Ale też od liberałki nie oczekujemy zbyt wiele.