Wszyscy ci, którzy upatrują w PiS lewicy; którzy twierdzą, że „zagospodarowało ono postulaty socjalne” i że właściwie to co robi, wystarczy – zapominają o jednej podstawowej prawdzie: konserwatywna polityka społeczna z zasady nie może być skuteczna w pomocy dla najbardziej potrzebujących, czy też w zwiększaniu dzietności. W gruncie rzeczy stawia ona sobie bowiem zupełnie inne cele. Świetny wyraz dała temu dzisiaj skrajna arogancja Beaty Mazurek, której wypowiedź swobodnie można porównywać do słów Bronisława Komorowskiego o „zmianie pracy i kredycie” – rzeczniczka rządu poradziła pracującej za pensję minimalną samodzielnej matce jednego dziecka, żeby „ustabilizowała swoją sytuację rodzinną” (czyt. znalazła męża) i miała więcej dzieci; wtedy załapie się na 500 zł.
Gdyby Prawu i Sprawiedliwości zależało na tym, żeby w Polsce rodziło się więcej dzieci, poza wprowadzeniem świadczeń finansowych stawiałby na większe włączenie ojców w wychowanie i opiekę, w budowę infrastruktury opiekuńczej: żłobków i przedszkoli, w rozwiązania, pozwalające na skuteczniejsze łączenie rodzicielstwa i pracy zawodowej. Gdyby PiS chciało pomagać osobom w najtrudniejszej sytuacji ekonomicznej – to podniosłoby istniejące świadczenia socjalne do warunków pozwalających na przeżycie. Chodzi zatem o coś zupełnie innego.
Wróćmy jednak do Beaty Mazurek i jej samodzielnej matki na pensji minimalnej. Co dokładnie ma na myśli rzeczniczka klubu PiS, mówiąc o „ustabilizowaniu sytuacji rodzinnej”? Przecież zgodnie ze słowami minister Rafalskiej z wczorajszej konferencji (które właściwie rzeczy powinny szokować nas bardziej), rodzina z dwójką dzieci, z których pierwsze pochodzi z nieformalnego związku przedmałżeńskiego jednego z rodziców, będzie brana pod uwagę jako rodzina z dwójką „pierwszych” dzieci – wobec obydwojga stosowane będzie kryterium dochodowe. Dzieci „liczy się” bowiem nie od rodzica, tylko od pary – tak przynajmniej można rozumieć słowa minister. Z projektu w jasny sposób to nie wynika. Zatem jeśli nasza matka znajdzie sobie kogoś, weźmie ślub i „zrobi sobie” drugie dziecko, świadczenie nadal jej nie obejmie. Jedynym rozwiązaniem, zapewniającym „załapanie się” na program, byłby powrót do związku z ojcem pierwszego dziecka i dalsze powiększanie rodziny.
W działaniach konserwatystów – nawet jeśli mają one jakieś pozytywne efekty, tak jak pewnie ten program dla wielu Polaków – zawsze chodzi bowiem o to, żeby promować konkretny model, o tworzenie restrykcji. W kraju, gdzie ponad 20 proc. dzieci rodzi się poza małżeństwem, a jedna czwarta wszystkich rodzin to rodziny niepełne, wraca – w XXI w. – kategoria „nieprawego łoża” i ostracyzmu wobec „bękartów”. Projekt „500+” ma uczyć, że seks uprawia się wyłącznie po ślubie, zawieranym raz na zawsze i nieodwracalnie, najlepiej w kościele, że to jedyna słuszna droga „stabilizacji”.
[crp]