Ryszard Petru jest jednym z największych zwycięzców mijającej epoki „dobrej zmiany”. Jeszcze dwa lata temu był w świecie wielkiej polityki praktycznie nieobecny. Jego rozpoznawalność ograniczała się do środowiska menedżerskiego, wąskiego grona osób zainteresowanych gospodarką oraz słuchaczy Radia TOK FM, których uszy drażnił sporadycznie wolnorynkowym dogmatyzmem w porannych audycjach. To już jednak przeszłość. Teraz pan Ryszard to już nie byle kto, bo jeden z głównych obrońców polskiej demokracji. Petru bryluje w antypisowskich mediach, pełno go na konferencjach prasowych i manifestacjach Komitetu Obrony Demokracji. Twardogłowy neoliberał, który wcześniej ostro uderzał w związkowców i prawa pracownicze, teraz jest uznawany za partnera do rozmów nawet przez liderów szeroko pojętej lewicy, z którymi pozuje do słodkich zdjęć na ulicznych paradach KODu. Petru deklaruje, że najważniejszą sprawą dla opozycji jest obecnie zamrożenie sporów i utworzenie wspólnego frontu przeciwko PiS. Brzmi to dostojnie, jednak strategia komunikacyjna Nowoczesnej jest na tyle niefortunna, że łatwo można zorientować się, co jest prawdziwym celem tej formacji. Podczas obecnego kryzysu politycznego Ryszardowi Petru się rzekło, że konieczne są przyspieszone wybory parlamentarne. To bardzo ciekawy pomysł, zważywszy na to, że w większości obecnych sondaży Prawo i Sprawiedliwość deklasuje pozostałe formacje, a zatem nowe rozdanie przyniosłoby partii Kaczyńskiego być może nawet większość konstytucyjną. Dlaczego więc czołowy demokrata chciałby umocnienia ekipy, która demokracji, w jego rozumieniu, zagraża? Być może odpowiedzi należy szukać również wśród sondażowych słupków. Nowoczesna w ostatnich wyborach zdobyła 7,6 proc. głosów. Obecnie, jeśli wierzyć badaniom, mogłaby zgarnąć nawet 10 pkt procentowych więcej, co w nowym parlamencie uczyniłoby ją najsilniejszą partią opozycyjną.
Lider Nowoczesnej nie jest jedynym entuzjastą przedterminowych wyborów. Za takim rozwiązaniem gorąco optuje również Włodzimierz Czarzasty, który podobnie jak Petru wygłaszał ostatnio płomienne mowy na rzecz obrony demokracji. On także może być zadowolony, patrząc na ostatnie notowania swojej formacji. 5,3 proc. – to średnia z ostatniego miesiąca. Tak dobrze nie było od prawie dwóch lat. Całkiem niedawno, podczas kongresu europejskiej lewicy, politycy Sojuszu jednym głosem mówili, że celem ich formacji jest powrót na Wiejską. Niektórzy zarzucali im wtedy bezideowość, inni uśmiechali się z politowaniem. Czarzasty teraz przypuszczalnie przeżywa dobre chwile, choć do wyborów jeszcze trzy lata.
Widzimy więc wyraźnie, że frazesy o obronie demokratycznego porządku to wyłącznie element strategii języka komunikacji politycznej cynicznych liderów partyjnych. Na nowych wyborach najbardziej skorzystałby Kaczyński, który, posiadając miażdżącą przewagę w obu izbach parlamentu, mógłby wreszcie ulepić Polsce według pomroków swojego umysłu. W takich momentach doskonale widzimy, ile dla Petru i Czarzastego jest warta demokracja – na pewno mniej niż wprowadzenie kilku swoich kolesi na Wiejską. Tak więc panowie, krzyczcie sobie dalej o nowych wyborach, ale błagam, nie nazywajcie się więcej obrońcami demokracji.