Owsiaka zwykło się u nas podziwiać. Jedni biją mu pokłony za ratowanie maleńkich serduszek, skazanych przecież na pewną śmierć w polskich szpitalach.  Inni nachwalić się nie mogą, jak terapeuta Jureczek rozmiękcza kamienne polskie serca deszczem nadziei i kruszy znieczulicę kilofem serdeczności. Można też usłyszeć, i to nie od byle kogo, bo od noblistek,  że Orkiestra jest najpełniejszym tożsamościowym lepiszczem, a więc czas byśmy wyrzekli się polskości, stając się Obywatelami WOŚP (swoją drogą – ładna nazwa dla kolejnego ruchu boomersów – opozycjonistów).

Jerzego Owsiaka szczerze podziwiam i ja. Jest to bowiem największy ze znanych mi iluzjonistów. Nikt w tym kraju, nawet pierwszej klasy spin doktorzy, nie potrafi tworzyć i sprzedawać opowieści tak uwodzącej i trwałej. Wsłuchując się w narracje o WOŚP utrzymującej przy życiu polskie szpitale, rozwiązującej problemy zaniedbanego państwa, z roku na rok utwierdzam się w przekonaniu, że mamy do czynienia z najzręczniejszym sprzedawcy fikcji jakiego kraj ten doczekał. Wpojenie milionom obywateli świadomości, że uliczna zbiórka do puszek jest panaceum na bolączki publicznej ochrony zdrowia jest doprawdy wyczynem godnym Dawida Copperfielda.

Ale nawet największemu magowi czasem sztuczka nie wyjdzie. Kilka dni temu Owsiak przemawiając na finale Orkiestry, nawiązał też do Strajku Kobiet. Aktywistki tego ruchu masowo pomagały w tym roku w organizacji kwesty, a nawet na dwa dni zrezygnowały ze swoich demonstracji, żeby w tejże nie przeszkadzać. – Nie jesteśmy świrami, wariatami, którzy mówią, że aborcja ma być na pstryknięcie. To jest absolutnie nadużycie. Myślenie o tym jest absolutnym nadużyciem – wypalił Jureczek i rozpętała się gównoburza – że Owsiak, zdrajca i miękka faja. Tłumaczył, że tak chodziło mu o pisowską narrację o aborcji, że przeciwko temu oponował, ale tego już nikt nie słyszał. Smrodek pozostanie i to tam gdzie Owsiakowi najbardziej zależało na czystym powietrzu – w środowisku jego sojuszników i sojuszniczek.

Szczerze dziwię się temu oburzeniu. Owsiak nie powiedział niczego, co by szokująco odstawało od komunikatów, którymi raczył nas przez ostatnie dekady. Momentów, w których miał okazję stanąć po dobrej stronie, lecz wybrał status quo naliczyć można mnóstwo. Jako niekwestionowany autorytet w dziedzinie ochrony zdrowia mógł już dwadzieścia lat temu zaapelować o zwiększenie publicznych nakładów na zdrowie. Gdyby ktoś go posłuchał, może bylibyśmy bliżej rozwiązania problemu niedofinansowania szpitali i  wiele istnień byłoby uratowanych. Ale wolał, by zostało tak jak jest, wychwalając przy kilku okazjach zalety prywatyzacji szpitali. Przynajmniej jego Orkiestra mogła co roku rozstawiać gary, a on – pławić się w morzu pochwał. Jako organizator Woodstocku, festiwalu gromadzącego każdego roku setki tysięcy młodych ludzi, miał okazję zapoznać ich z ludźmi, którzy realnie walczą o lepszy świat – przywódcami ruchów społecznych, krytykami globalnego kapitalizmu, prawdziwymi buntownikami. Jednak zamiast Subcomandante Marcosa czy Davida Graebera na Woodstocku młodzież zabawiali: Leszek Balcerowicz z Kubą Wojewódzkim.

Jeśli czujecie się zawiedzeni, bo mieliście Jurka Owsiaka za faceta, któremu naprawdę zależy na postępowej zmianie społecznej, czas może zejść na ziemie – superowy, fajny Jureczek zawsze realizował konserwatywną agendę, kierunkował radykalizm na bezpieczne pozycje, sprzedając bunt czy empatię jako sposób spędzania festiwalowego spędzania czasu wolnego.

 

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…