25 osób nie żyje, a kilka następnych odniosło rany wskutek kolejnego wypadku w fabryce w Indiach, zorganizowanej z pogwałceniem wszelkich zasad BHP.
Potężny wybuch, który spowodował zawalenie się całego budynku, miał miejsce w środę wieczorem w fabryce sztucznych ogni w Khari, okręg Balaghat w stanie Madhya Pradesh w centralnych Indiach. Huk był słyszalny z odległości pięciu kilometrów. Bezpośrednia przyczyna eksplozji nie została jeszcze ustalona. Jako wstępną hipotezę miejscowa policja przedstawiła nieuwagę jednego z pracowników, który rzucił na ziemię łatwopalny przedmiot. Rozmiary katastrofy zwielokrotniła fatalna organizacja bezpieczeństwa pracy w fabryce. Właściwie trudno w tym przypadku mówić o jakimkolwiek bezpieczeństwie. Ustalono, że mimo charakteru produkcji jakakolwiek ochrona przeciwpożarowa była fikcją. Właściciel zakładu najprawdopodobniej stanie przed sądem. Miał wszystkie zezwolenia na prowadzenie działalności, żadna „kontrola” nie zainteresowała się tym, w jakich warunkach produkowane są łatwopalne przedmioty.
Kilkunastu robotników miało dość szczęścia, by uciec z walącego się budynku. Niektórzy jednak zmarli wskutek odniesionych poparzeń już w szpitalu. O życie walczy nadal pięciu poparzonych mężczyzn. Pozostali nie mieli szans. Początkowo mówiono o ośmiu ofiarach, potem o dziesięciu. Dziś, gdy zakończyła się akcja ratunkowa, a miejsce tragedii zostało zabezpieczone, wiadomo, że zginęło 25 osób.
Shivraj Singh Chauhan, stojący na czele regionalnego rządu, zapowiedział wypłacenie zapomóg rodzinom ofiar i pokrycie kosztów leczenia rannych.
Niestety nie wspomniał nic o dopilnowaniu, by indyjskie fabryki w końcu były porządnie kontrolowane pod kątem bezpieczeństwa. Wypadki śmiertelne to w tym kraju praktycznie codzienność, a fabryki takie jak Balaghat regularnie zbierają krwawe żniwo. Również w kwietniu 12 osób spłonęło w tym samym stanie podczas pożaru w magazynie żywności. W Hyderabadzie w tym samym miesiącu sześć osób zginęło w zakładzie produkującym urządzenia do klimatyzacji.