Nie dali rady. W obliczu słów krytyki płynących także z prawicy i demaskatorskich publikacji w nie tylko polskich mediach, w tym publikacji okraszonych zaiste wstrząsającymi zdjęciami, kierownictwo IPN przestało bronić Tomasza Greniucha. Skończyło się opowiadanie o jego szczerym patriotyzmie, odejściu od błędów młodości i rodzinnych korzeniach na Kresach Wschodnich (jakby te ostatnie miały w sprawie chociaż cień znaczenia). Autor „Drogi nacjonalisty” złożył rezygnację. Wcześniej sugerował, że hajlowanie już go nie interesuje, że wybrał drogę rzetelnego historyka, badacza źródeł mozolnie poszukującego prawdy. Ma zatem szansę, żeby udowodnić, że jest w tej deklaracji choćby 10 proc. prawdy. Chociaż bardziej prawdopodobne od mozolnego poszukiwania jest dalsze produkowanie hagiografii w nośnej, modnej, a zatem i dobrze płatnej tematyce narodowej. Nie po to kolejne prawicowe rządy wydają tyle na IPN, żeby wspierać poznawanie przez Polaków prawdziwej historii.
Chyba że się mylę i rezygnacja Greniucha to dopiero początek zasadniczych zmian. Czas jest zresztą ku temu znakomity. Dokładnie za kilka dni w Hajnówce mieszkańcy i ludzie nieobojętni będą oddawać hołd ofiarom Romualda Rajsa „Burego”. Zarejestrowali zgromadzenia publiczne tak, by uniemożliwić doroczny marsz nacjonalistów, którzy w geście niczym nieuzasadnionego zła zamierzają pluć w twarz potomkom zamordowanych swoimi wrzaskami o „Burym bohaterze”. Są jednak obawy, że kibole Jagiellonii i inni narodowcy nie odpuszczą, będą udawać „zgromadzenie spontaniczne”. IPN chce odzyskać szacunek? To niech ktoś z rzetelnych historyków od pamięci narodowej dołączy, ale nie do „spontanicznych”, tylko do tych, którzy będą szli pod pomnik ofiar II wojny światowej ze zniczami i kwiatami. Niech powie: obrona „Burego” to był więcej niż błąd. Niech po prostu odczyta stanowisko Instytutu, wnioski z wnikliwego śledztwa, po którym sam IPN stwierdzał, że palenie prawosławnych wiosek i zabijanie przypadkowych mieszkańców nosiło znamiona ludobójstwa, bo nie wolno usprawiedliwiać morderstw, gwałtów i grabieży „walką z komunistami”. Nic więcej nie trzeba dodawać od siebie, a zostanie wykonany gest o znaczeniu historycznym. Będzie można trochę bardziej uwierzyć, że to P w nazwie jest od „pamięci”, a nie „propagandy”.
Można też wybrać się w czerwcu do Wierzchowin na Lubelszczyźnie, gdzie Narodowe Siły Zbrojne pod dowództwem Mirosława Pazderskiego „Szarego” wymordowały w 1945 r. blisko 200 mieszkańców narodowości ukraińskiej. Kobiety, mężczyźni i dzieci zginęli, bo oddział „Szarego” zamierzał storpedować porozumienie polskich partyzantów WiN z oddziałami UPA w celu wspólnej walki z komunistami. Do tego mieszkańcy Wierzchowin przychylnie patrzyli na rodzącą się władzę ludową, mieli nadzieję, że w nowej Polsce nie będą już – jak przed wojną – podwójnie (językowo i religijnie) dyskryminowaną grupą. Niech historycy z IPN, zamiast przyzwalać na szerzenie się o Wierzchowinach teorii prowokacyjno-spiskowych, powiedzą jasno: narodowcy dopuścili się okrutnej zbrodni, dla której nie ma usprawiedliwienia. Niech zapalą świecę razem z prawosławnymi, którzy w czerwcu, w rocznicę, zbiorą się na panichidzie, nabożeństwie w intencji zmarłych. Też nie trzeba tu wymyślać niczego nowego. Sprawę Wierzchowin badał i Grzegorz Motyka, znawca dziejów walk na Lubelszczyźnie, i Mariusz Zajączkowski, autor publikacji na ten temat w jednym z pism naukowych IPN.
Nic też nie stoi na przeszkodzie, by delegacja IPN ruszyła, śladem tysięcy Polaków, do Zakopanego i przyznała: nie należy się „Ogniowi” ten pomnik. Albo żeby historycy oficjalnej państwowej instytucji przestali wmawiać młodemu pokoleniu, że każdy „człowiek z lasu”, który wymierzył do chłopa biorącego ziemię z reformy rolnej albo do wiejskiego nauczyciela, to wzór do naśladowania i wielki bojownik o prawdziwą wolność. Młode pokolenie i tak, jak widać w sondażach, ma już dość tego gadania, gdy własnych, zupełnie aktualnych problemów zebrało się całkiem sporo. Za trudne? To niech Instytut przestanie się chociaż kompromitować, kolportując swoje „wystawy” o Brygadzie Świętokrzyskiej, na których urasta ona do rangi największej polskiej grupy partyzanckiej i współpracuje z nieistniejącą armią amerykańską. Albo wymuszając likwidowanie pomników milicjantów zabitych przez UPA, pod pretekstem zakazu gloryfikowania komunistów. Wiadomo, kto choć w części był czerwony, nie zasługuje na pamięć, choćby ratował życie innych ludzi przed bezlitosnym wrogiem. Co innego strzelający do cywilów narodowcy.
Wiem, wiem, wszystko to pobożne życzenia. Pozwoliłam sobie jednak na skompilowanie skromnej listy sugestii na początek (można dopisywać kolejne pozycje), żebyśmy mieli jasność – to dobrze, że pieniądze z naszych podatków nie pójdą na dyrektorską pensję tego akurat nacjonalisty, ale nie czas jeszcze świętować. Maciej Wiśniowski, redaktor naczelny Portalu Strajk zauważył niedawno, że jeśli coś wygląda jak śmieć i jak śmieć cuchnie, to nieuchronnie śmieciem jest. IPN nawet bez jednego skompromitowanego dyrektora cuchnie nadal.