O tym, dlaczego Irak po 2003 r. nie tylko nie zbudował demokracji, ale w dodatku systematycznie osuwał się w spiralę korupcji i przemocy, jak w zniszczonym kolejnymi konfliktami państwie rodzi się społeczeństwo obywatelskie i dlaczego trwające od jesieni protesty uliczne ciągle nie mają przywódców Portal Strajk rozmawia z Tomaszem Rydelkiem, analitykiem zajmującym się Bliskim Wschodem, autorem bloga „Puls Lewantu” i publicystą miesięcznika „Układ Sił”.

Na początku 2020 r. uwaga całego świata zwróciła się na Irak. Zabójstwo gen. Ghasema Solejmaniego wstrząsnęło Bliskim Wschodem, posypały się pytania: czy grozi nam wojna? Na razie konflikt regionalny nie wybuchł, ale przecież takie wydarzenie nie pozostaje bez konsekwencji. Jakie one będą?

Ghasem Solejmani / fot. Wikimedia Commons

Tak naprawdę jest zbyt wcześnie, by je oceniać. Zarysowują się jednak pewne tendencje, które warto obserwować. Przede wszystkim należy pamiętać, że obok Solejmaniego zginął także Abu Mahdi al-Muhandis – blisko powiązany z Iranem wiceszef Sił Mobilizacji Ludowej (PMU), który zwłaszcza w ostatnim czasie wielokrotnie występował w obronie niezależności PMU od rządu w Bagdadzie. Jeśli Solejmani pełnił rolę irańskiego „namiestnika” w Iraku, to Muhandis był de facto jednym z liderów stronnictwa pro-irańskiego w Iraku, człowiekiem z wewnątrz, który bardzo ułatwiał Irańczykom penetrację irackiej sceny politycznej, gospodarki i sektora bezpieczeństwa. Ich śmierć pokazała ogromne podziały, jakie występują w irackim społeczeństwie co do stosunków z Iranem.

Po amerykańskim ataku iracki parlament podjął decyzję o zobowiązaniu rządu do wyrzucenia z Iraku Amerykanów. Nie zdecydował się na podobne wystąpienie pod adresem Iranu. 

Tyle, że podczas tego parlamentarnego głosowania politycy z partii sunnicich i kurdyjskich zbojkotowali obrady. A nawet i szyiccy politycy nie stanowili monolitu, który jednoznacznie odpowiedziałby się po stronie Iranu. Przykładowo członkowie Sojuszu Zwycięstwa, na którego czele stoi były premier Hajdar al-Abadi w większości nie poparli rezolucji. Podobnie mieli zachować się ich koledzy z Państwa Prawa – koledzy, bo SZ i PP to dwie frakcje jednej partii Zew Islamu. Do tej pory nie jest zresztą jasne, czy rezolucja w sprawie wyrzucenia Amerykanów z Iraku, została podjęta w obecności wymaganego kworum. Niektóre relacje sugerują, że doszło do fałszerstwa.

Zabójstwo Solejmaniego i Muhandisa zaprowadziło ogromny ferment wśród irackich elit politycznych, stworzyło realną szansę na wybuch wewnętrznych walk. Obaj zabici tworzyli duet, który zapewniał ścisłą koordynację działań między Iranem a proirańskimi frakcjami PMU. Spory między proirańskimi formacjami łagodził Muhandis. Gdy jego i Solejmaniego zabrakło, poszczególne grupy PMU zaczęły – jak się wydaje – kłaść nacisk na większą niezależność. Przykładowo Kata’ib Hezbollah zaczął grozić, że jeśli rząd nie wyrzuci Amerykanów z Iraku, to oni zrobią to siłą. Taka samowolka nie jest wcale na rękę Teheranowi, gdyż Waszyngton nie rozróżnia działań milicji na te oddolne i te inspirowane z góry. Wszystkie ich działania zostaną uznane za akty agresji ze strony Iranu.

Tak było zresztą w przypadku ataku na ambasadę USA w Bagdadzie, gdzie znaczną część napastników stanowiły osoby powiązane z Kata’ib Hezbollah, ale odwet został wzięty na Iranie. Dlatego priorytetem nowego dowódcy sił al-Kuds, gen. Esmaila Ghaaniego, będzie odzyskanie kontroli nad irackimi milicjami. Jedno koncyliacyjne spotkanie przywódców PMU już się w Iranie odbyło.

Walki wewnętrzne teraz mogłyby okazać się dla irackiej elity zabójcze. Podziały w jej łonie to jedno, a druga sprawa to ludowa rewolta przeciwko całej klasie politycznej, która trwa od jesieni. Uczestnicy ulicznych protestów nie popierają żadnej parlamentarnej frakcji, tylko żądają, by odeszli wszyscy politycy, bo wszyscy są jednakowo skorumpowani i skompromitowani. 

Dlatego po pierwszym szoku w irackiej elicie politycznej nastąpiła konsolidacja. Muktada as-Sadr, który kilka tygodni wcześniej odmówił udziału w formacji nowego rządu, spotkał się ostatnio z Hadim Amirim, przywódcą pro-irańskiego Fatahu i następcą Muhandisa na stanowisku zastępcy szefa PMU. Według niepotwierdzonych informacji obaj mają pracować nad tym, aby utrzymać na stanowisku premiera Adila Abd al-Mahdiego. Tego samego, który podał się do dymisji po masakrach protestujących, do których doszło pod koniec listopada 2019 roku. Protestujący go nienawidzą, ale wybór innego kandydata okazał się praktycznie niemożliwy. Gdy Fatah zaproponował oskarżanego o korupcję gubernatora Basry Asada Ajdaniego, prezydent Salih zagroził podaniem się do dymisji.

Ostatecznie nowym premierem został Muhammad Allawi, który oficjalnie został wskazany przez prezydenta Saliha, ale nieoficjalnie wskazuje się, że być może nominacja Allawiego była inspirowana przez Muktadę as-Sadra. To on błyskawicznie udzielił poparcia Allawiemu i kazał swoim stronnikom „przywrócić porządek”, co w praktyce doprowadziło do ataków ze strony Sadrystów na protestujących.

Kim są ludzie, którzy uczestniczą w protestach w Iraku? Co ich napędza, by ciągle protestować, chociaż są rozpędzani siłą, zatrzymywani, masakrowani?

Uczestnikami są przede wszystkim osoby młode, poniżej 30. roku życia, które nie pamiętają czasów Saddama lub zachowały z tego okresu tylko małe strzępki wspomnień. To właśnie te osoby uważają się za najbardziej pokrzywdzone kryzysem gospodarczym, jaki wybuchł w Iraku w 2015 r., gdy ceny ropy na światowych rynkach załamały się. Po zabójstwie Solejmaniego protesty na chwilę osłabły, ale 10 stycznia wybuchły na nowo. Zresztą większa część demonstrantów ucieszyła się z tej śmierci – wcześniej oskarżali bowiem PMU, sterowane przez Muhandisa i Irańczyków, o atakowanie protestów. Z drugiej strony inni protestujący zachowali dużo więcej wstrzemięźliwości i nie chcieli komentować całej sytuacji, chociaż gdybym miał szacować proporcje między tymi grupami, to zaryzykowałbym, że pierwszych było jednak nieco więcej.

Jesienią, gdy media światowe zaczęły szerzej pisać o tych protestach, niezmiennie określano je przymiotnikiem „spontaniczne”, akcentowano brak przywódców. Czy po kilku miesiącach walki wyłonili się choćby lokalni liderzy?

W wielu miastach pojawiają się lokalne komitety, które próbują sterować protestami, jednak ich autorytet nie jest duży. W ten sposób ich działalność ogranicza się przede wszystkim do organizacji zaopatrzenia w żywność, transportu i leków. Członkami komitetów często zostają byli wojskowi czy lokalni aktywiści. Swój autorytet protestującym próbował narzucić Muktada as-Sadr, ale bezskutecznie, podobnie jak Iracka Partia Komunistyczna (sojusznicy Sadrystów).

Brak liderów wynika zresztą nie tyle z podziałów między protestującymi, lecz z kwestii dużo bardziej pragmatycznej. Otóż siły bezpieczeństwa i – najprawdopodobniej – członkowie PMU porywali i zastraszali lokalnych aktywistów cieszących się szacunkiem ze strony demonstrantów. Dlatego ci zaczęli rezygnować z powoływania komitetów, uznając że mogą być one zbyt łatwym celem dla sił bezpieczeństwa. W ten sposób aparat represji de facto doprowadził do zachowania oddolnego i zdecentralizowanego charakteru ruchu protestacyjnego.

Muktada as-Sadr / fot. Wikimedia Commons

Sojusz Sadrystów i komunistów wygrał poprzednie irackie wybory parlamentarne. Aspirował do reprezentowania właśnie klas niższych, bezrobotnych, wykluczonych. Dlaczego teraz autorytet as-Sadra już nie działa?

Sadr zdaje się nie liczyć już w ogóle ze zdaniem protestujących. 24 stycznia 2020 r. Sadryści zorganizowali tzw. Marsz Miliona. Do udziału w nim wezwano wszystkich Irakijczyków, jednak protestująca od listopada młodzież odrzuciła „zaproszenie”, stwierdzając, że Sadr chce podstępem przejąć kontrolę nad ruchem protestacyjnym. Ten bojkot doprowadził do tego, że Sadr rozkazał swoim ludziom wycofać się m.in. z placu Tahrir w Bagdadzie, który stanowi centrum rewolucji. To bardzo poważny ruch, bo dotychczas to właśnie głównie Sadryści odpowiadali za obronę protestów. Zastanawiam się nawet, czy tego ruchu nie można odczytywać jako zachęty dla sił bezpieczeństwa do pacyfikacji protestów.

Jak daleko trzeba się cofnąć w przeszłość, by zrozumieć przyczyny obecnego kryzysu w Iraku – do wojny 2003 r. i obalenia Saddama Husajna, czy może jeszcze dalej?

Dla zrozumienia problemów gospodarczych Iraku wystarczy cofnąć się do momentu obalenia Saddama Husajna. Jednak obecne protesty chcą nie tylko uzdrowienia sytuacji gospodarczej w kraju, ale także politycznej. I tu już powstaje wyzwanie dla badaczy, bo sama wojna 2003 r. nie tłumaczy patologicznej skali przemocy w życiu tego nękanego wyznaniowymi podziałami państwa. Ona była już wcześniej i to na skalę niespotykaną chyba w żadnym innym państwie arabskim.

Said K. Aburish w swojej biografii Saddama Husajna próbował wytłumaczyć brutalność irackiej sceny politycznej sięgając aż do czasów starożytnych, do polityki władców Babilonii, Asyrii. Osobiście wydaje mi się, że byłyby to zbyt daleko idące rozważania. Moim zdaniem, kluczem do zrozumienia współczesnego Iraku są lata, gdy ziemie te wchodziły w skład Imperium Osmańskiego oraz atmosfera, w jakiej w jakiej kształtowało się Królestwo Iraku po I wojnie światowej.

Co się wtedy stało?

Osmanowie  oparli swoją władzę o lokalnych sunnitów, powierzając im stanowiska w administracji, sądownictwie czy wojsku – jednocześnie alienując szyitów. Król Fajsal I, który objął tron Królestwa Iraku w 1921 r. starał odwrócić się ten trend i zbudować nić porozumienia między sunnitami, szyitami i Kurdami, lecz bezskutecznie. Podobną porażkę poniósł reżim baasistowski.

Porażka we wciągnięciu szyitów do życia politycznego kraju sprawiła, że szyicka opozycja skupiała się przede wszystkim wokół przywódców religijnych. Przedstawiciele rodzin Hakim czy Sadr, przewodzący opozycji przeciwko Saddamowi Husajnowi na południu Iraku, byli szanowanymi duchownymi. To wyjaśnia, dlaczego, gdy w 1979 r. wybuchła irańska rewolucja, szyicka opozycja w Iraku nawiązała tak bliskie relacje ze swoimi współwyznawcami w Iranie. To z kolei zaowocowało irańskim wsparciem dla szyickich milicji walczących z „amerykańskimi okupantami” po 2003 r.

Czy tego historycznego dziedzictwa nie da się przezwyciężyć? Dlaczego system, jaki powstał w Iraku po 2003 r., powtarza najgorsze błędy poprzedników – nadal stosuje przemoc, konserwuje podziały wyznaniowe i etniczne, a do tego zwyczajnie ignoruje nędzę, w jakiej żyją obywatele?

System polityczny, jaki powstał po obaleniu Saddama Husajna, był w dużej mierze wytworem środowisk emigranckich, które opuściły Irak w latach 70. czy 80. i wróciły do kraju dopiero po 2003 r. Każdy z dotychczasowych premierów Iraku przebywał co najmniej 20 lat na politycznej emigracji. Po tych 20-30 latach ci ludzie byli całkowicie oderwani od problemów, które targały Irakiem. Stąd wzięły się różne patologiczne pomysły. System muhassasa taifa (rozdział stanowisk wg podziałów religijno-etnicznych) został wymyślony właśnie przez emigrantów politycznych w 1992 r.

A korupcja na tak horrendalną skalę? Przecież nowe elity polityczne miały budować demokrację.

Myślę, że tak ogromna skala korupcji ma swoje korzenie właśnie w tym, że Irak nigdy nie wykształcił wspólnej tożsamości narodowej. Solidarność społeczna nie kształtuje się tam na poziomie narodu, lecz raczej poszczególnych grup etniczno-religijnych, partii politycznych, czy rodzin. W konsekwencji każda z tych grup dba przede wszystkim o swój własny interes. Na szczęście zaczyna się to powoli zmieniać, czego żywym dowodem są protesty na południu Iraku.

Hajdar al-Abadi

Były premier Hajdar al-Abadi, sprawujący to stanowisko od września 2014 r. do października 2018 r., zapowiadał walkę z korupcją, ale na zapowiedziach się skończyło. Dlaczego?

Problem premiera Abadiego polegał na tym, że najbardziej skorumpowana osobą w państwie był jego poprzednik, a jednocześnie kolega z partii Zew Islamu – Nuri al-Maliki. Gdyby ludzie Abadiego ujawnili skalę korupcji Malikiego, to oznaczałoby to koniec Zewu Islamu, który stanowił przecież nie tylko zaplecze polityczne Malikiego, ale także Abadiego. Poza tym Maliki miał i ma wielu sojuszników, którzy skorzystali na jego defraudacjach i nie pozwoliliby skazać Malikiego w obawie, że ich czekałby taki sam los.

Do tego trzeba pamiętać, że rządy Abadiego przypadły na okres walki z Państwem Islamskim, do którego sukcesów rękę przyłożył zresztą sam Maliki prowadząc politykę represji wobec ludności sunnickiej. Otwarcie nowego frontu antykorupcyjnego w takiej atmosferze było niezwykle trudne. W rezultacie reformistyczne zapędy Abadiego całkowicie wyhamowały.

Teraz wojna z Państwem Islamskim jest oficjalnie skończona, kalifat odszedł do historii. Faktem jest jednak również to, że nie wszyscy jego bojownicy zginęli czy dostali się do niewoli, a religijny ekstremizm nie został wypleniony.

Na pierwsze sukcesy IS złożyło się kilka różnych czynników. Całkowicie błędna, represyjna polityka premiera Nuriego al-Malikiego wpisała się w ogólny kurs marginalizacji ludności sunnickiej po 2003 r. Debasyfikacja przeprowadzona po 2003 r. nie była sama w sobie złym pomysłem, ale wykonano go fatalnie. Większość członków partii Baas stanowili szyici, jednak to właśnie sunnici (jako częściej zajmujący wyższe stanowiska w strukturach państwowych) padli głównymi ofiarami. W efekcie np. z armii usunięto wielu zdolnych oficerów, którzy pozbawieni perspektyw zaczęli się radykalizować – część z nich dołączyła potem do IS, znacznie zwiększając zdolności operacyjne grupy. W tym samym czasie regularna iracka armia raziła niekompetencją.

Państwo Islamskie nadal jest aktywne w wielu prowincjach Iraku, zwłaszcza w okolicach Kirkuku czy na pustyni, przy granicy z Syrią. W związku ze wzmożoną obecnością sił bezpieczeństwa na tych terenach jego możliwości działania są mocno ograniczone – zwłaszcza, że armia, PMU oraz ISOF przeprowadzają cyklicznie operacje antyterrorystyczne na terenach, gdzie zostanie zauważona obecność IS. Ale to nie bitność oddziałów samozwańczego kalifatu stanowiła o zagrożeniu, lecz głoszona przez tę grupę ideologia. By tę ideologię faktycznie wykorzenić, jest tylko jeden sposób: odbudowa kraju w duchu demokratycznym i z poszanowaniem wszystkich grup etniczno-religijnych, tak żeby nikt nie czuł się już w Iraku alienowany.

Czy do władz irackich to choćby w ograniczonym stopniu dociera? A może przeważa postawa, że protesty da się przeczekać i można będzie dalej utrzymywać status quo, korzystne tylko dla wąskiej grupy?

Protesty w Basrze, na południu Iraku, lato 2019 r. / fot. Twitter/Joyce Karam

Irackie władze nie radzą sobie nie tylko z odbudową. Nie rozwiązują też szeregu problemów lokalnych, które będą powoli dawać coraz bardziej gorzkie owoce. Południe kraju nadal jest niestabilne i nie chce zaakceptować szerokich wpływów milicji powołanych do walki z kalifatem. Do tego pozostaje pogrążone w kryzysie gospodarczym, który jest ignorowany przez rządzących.

Północ? Póki co jest „stabilna”, ale tylko dlatego, że mamy tam zwiększoną obecność sił bezpieczeństwa – znowu w znacznej mierze szyickich milicji, które zakładają swoje kwatery np. w sunnickich prowincji Anbar czy Niniwa. Może i jakoś zwiększają bezpieczeństwo na tych terenach, ale równocześnie na wielką skalę zajmują się przemytem przez syryjską granicę czy handlem narkotykami z Iranu (te od kilku lat zalewają iracki rynek), ściąganiem haraczy czy innymi szemranymi interesami. Tak nie da się utrzymać porządku na terenach sunnickich, prędzej czy później mieszkańcy znowu zaczną protestować przeciwko rządowi, tak jak w czasach Malikiego. I nie można wykluczyć, że protesty znowu zakończą się zbrojnym powstaniem i przelewem krwi.

Jeśli w czymś widzę światełko w tunelu dla Iraku, to w osłabieniu Iranu, którego władze muszą teraz skupić się na tym, by samemu przetrwać amerykańskie sankcje i wewnętrzne niepokoje. Polityka zagraniczna Teheranu, zakładająca tworzenie transnacjonalnego sojuszu szyitów, w Iraku dodawała paliwa zabójczym antagonizmom etniczno-religijnym uniemożliwiającym myślenie w kategoriach całego społeczeństwa. Sami członkowie irańskiego wywiadu (vide tzw. The Iran Cables ujawnione przez The Intercept) przyznawali, że taki kurs alienował grupy sunnickie i kurdyjskie, wobec których podejmowano zaledwie działania o drugorzędnym charakterze. I koło się zamykało…

… gdyż faworyzowani szyici uderzali w sunnitów, a ci w końcu sięgali po broń, słuchali ekstremistycznych kaznodziejów.

I tu wraz ze śmiercią Solejmaniego może faktycznie nastąpić zmiana. Skrzętnie ukrywanym faktem jest to, że gdy w 2014 r. Państwo Islamskie zajęło Mosul, Teheran był bliski odwołania go ze stanowiska dowódcy Sił al-Kuds. Członkowie irańskiego wywiadu zarzucali mu bowiem, że gdyby nie skupił się wyłącznie na kontaktach z szyickimi ugrupowaniami, nie doszłoby do całkowitej alienacji sunnitów i ich radykalizacji, a w konsekwencji sukcesów IS, które było przecież dla szyitów śmiertelnie groźne.

Protest w Bagdadzie, 2 lutego 2020 r. /fot. Twitter

Gdzie w tej całej układance wpływy i działania tych, którzy obalili Saddama Husajna – Amerykanów?

To, że Iran tak łatwo spenetrował Irak w dużym stopniu nie wynikało z tego, że Irańczycy byli aż tak „sprytni”, lecz z faktu, że Amerykanie od momentu oficjalnego wycofania się z Iraku w 2011 r. przestali realnie interesować się tym, co dzieje się na irackiej scenie politycznej. Skupili się przede wszystkim na pomocy wojskowej w walce z Kalifatem. Regularne kontakty utrzymywali z irackimi Kurdami, relacje z rządem centralnym zaniedbali. W 2018 r. prezydent Trump – odwiedzając bazę Al Assad demonstracyjnie ominął Bagdad. Tak samo zrobił też Mike Pence, kiedy w listopadzie 2019 r. odwiedził Kurdystan.

Irackie protesty doprowadziły kraj na rozdroże. Wybór, jaki zostanie dokonany, może zdeterminować losy Iraku na najbliższe dziesięciolecia. Amerykanie powinni lepiej niż inne nacje zdawać sobie z tego sprawę i dlatego mam nadzieję, że zrewidują swoją politykę, może nawet zaangażują się w dialog z raczkującym społeczeństwem obywatelskim.

Jest jakaś szansa, że te protesty nie zostaną rozpędzone, ale osiągną jakiś trwały sukces?

Mam taką nadzieję. Gdyby młodemu ruchowi protestacyjnemu udało się obalić dotychczasowy „porządek” polityczny, Irak miałby w końcu szansę szybkiego rozwoju gospodarczego i społecznego.

Rozmawiała Małgorzata Kulbaczewska-Figat.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Bałkańsko-weimarska telenowela geopolityczna

Serial w reżyserii Berlina i Paryża, producent: Waszyngton, sponsor, żyrant i ubezpieczyci…