Muktada as-Sadr wzywa Irakijczyków, by organizując „marsz miliona” zażądali od rządu bardziej stanowczych działań na rzecz usunięcia z terytorium swojego kraju wojsk amerykańskich. Ale uczestnicy protestów, które od jesieni wstrząsają Irakiem, są wobec jego apeli sceptyczni. Nawet jeśli chcą wyrzucić Amerykanów, to jeszcze bardziej wściekli są na swoich własnych, irackich polityków.
Iracki parlament przegłosował 5 stycznia rezolucję, w której wezwał rząd do wyproszenia wszystkich wojsk zagranicznych z terytorium kraju i oficjalnego odwołania prośby o pomoc, jaką wystosowano do dowodzonej przez USA koalicji walczącej z Państwem Islamskim jeszcze w 2014 r. Obecnie w Iraku pozostaje ok. 5 tys. amerykańskich żołnierzy. Jak można się było domyślić, Waszyngton nie zamierzał uszanować apelu demokratycznie wybranych parlamentarzystów. 10 stycznia rzecznik prasowy Departamentu Stanu oznajmił, że „każda amerykańska delegacja, która pojedzie do Iraku będzie rozmawiać o najlepszym sposobie potwierdzenia naszego strategicznego partnerstwa, a nie o wycofaniu wojsk”.
Dziś w irackim parlamencie jeden z deputowanych odczytał list Muktady as-Sadra, faktycznego lidera bloku Sairun, który jednak sam w parlamencie nie zasiada. Szyicki przywódca, aspirujący do reprezentowania najbiedniejszych Irakijczyków wściekłych na całą klasę polityczną, wezwał, by wojska amerykańskie zostały siłą zmuszone do opuszczenia Iraku, umowa o współpracy wojskowej z Waszyngtonem – anulowana, a ambasada USA w bagdadzkiej Zielonej Dzielnicy – zamknięta.
Osobny apel kaznodzieja i polityk wystosował do Irakijczyków. Nie wskazując dokładnej daty takiego wydarzenia (chociaż spekuluje się nawet o najbliższym piątku), wezwał do „marszu miliona” na bagdadzki parlament, by zasiadający w nim politycy nie mieli innego wyjścia, jak tylko otwarcie i mocno wystąpić przeciwko Amerykanom.
Armia USA w Iraku: „Zostajemy, bez dyskusji”. Al-Kaida chwali Amerykę
Jak informuje portal Middle East Eye, Sadr wystąpił ze swoimi inicjatywami dwa dni po spotkaniu z liderami szyickich formacji paramilitarnych – Sił Mobilizacji Ludowej (Haszd asz-Szabi), poważnie osłabionych po zamordowaniu swojego dowódcy Abu Mahdiego al-Muhandisa oraz irańskiego gen. Ghasema Solejmaniego, faktycznego twórcy i stratega formacji. Na spotkanie w irańskim Ghom stawili się dowódcy wszystkich większych zgrupowań wchodzących w skład Haszd asz-Szabi. Rozmawiali o konsolidacji sił i o tym, jak skutecznie doprowadzić do usunięcia z Iraku Amerykanów i ich sojuszników.
Wśród protestujących na placu Tahrir, którzy nie przerwali swoich zgromadzeń także w okresie zwiększonych napięć po śmierci gen. Solejmaniego, apele as-Sadra i proirańskich formacji nie budzą jednak spodziewanego entuzjazmu. Demonstranci od jesieni domagają się odejścia całej skompromitowanej klasy politycznej, wykorzenienia przybierającej monstrualne rozmiary korupcji i walki z biedą i bezrobociem. Żądali również, by wszystkie zewnętrzne siły przestały wtrącać się do spraw Iraku – zarówno USA, jak i Iran. Po eskalacji napięć na początku roku nastroje antyamerykańskie wśród nich znacznie wzrosły, ale i tak najgłośniej domagano się, by oba państwa „poszły ze swoim konfliktem gdzie indziej” zamiast walczyć na terenie Iraku.
Antyrządowe protesty były bezwzględnie zwalczane przez policję i wojsko. Podczas rozpędzania manifestacji zginęło co najmniej 470 osób, tysiące odniosło rany. Nowy kryzys wywołany przez Trumpa na pewien czas odwrócił uwagę od kryzysu poprzedniego, ale jedno pozostaje faktem: skala ubóstwa i bezrobocia wśród Irakijczyków jest tak znacząca, że nawet jeśli aktualne władze jakoś przeczekają protesty, to problem wkrótce uderzy w nie znowu. To, że jeszcze nie doszło do rewolucji społecznej, wynika głównie z braku jednolitego, powszechnie uznawanego przywództwa protestów.