25 listopada w irańskim sektorze naftowym wybuchło pięć strajków. Przynajmniej trzy tysiące pracowników wzięło udział w akcji strajkowej, żądając wypłacenia niewypłaconych wynagrodzeń i spełnienia poprzednich obietnic tak kierownictwa, jak i rządu. Wcześniej, w październiku, Iranie miała miejsce największa liczba strajków od czasu rewolucji w 1979 roku.
Rząd ajatollahów próbował uspokoić robotników obietnicami, ale strajki i protesty trwały nadal. Odnotowano ponad 100 protestów i strajków we wszystkich sektorach gospodarki: w przemyśle rolnym, sektorze naftowo-gazowym, kolejowym, rolnictwie i innych. Historycznym wydarzeniem był strajk 25 tys. pracowników sektora naftowo-gazowego, największy od 1953 r. Robotnicy żądali wypłacenia zaległych pensji, zdesperowani przedstawiciele rządu obiecali należności uregulować, byle tylko nastroje społeczne się uspokoiły. Wszystko wskazuje jednak na to, że obietnice te były puste: gdy protest został przerwany, zamiast wypłat pojawiły się żądania zwolnienia jego liderów.
Gdy wielki strajk wygasł, w całym Iranie zaczęły wybuchać mniejsze, sporadyczne i spontaniczne protesty i przerwy w pracy.
Również w październiku strajkowali pracownicy największego irańskiego prywatnego konsorcjum kolejowego: Traverse Railway Technical and Construction Company, zajmującego się obsługą techniczną kolei i naprawą taboru: i tutaj chodziło o niewypłacone wynagrodzenia, a także o zagwarantowanie ubezpieczeń i równych warunków pracy (identycznych umów) dla wszystkich zatrudnionych. Największe strajki miały miejsce w czterech prowincjach (Chorasan, Tebriz, Markazi, Chuzestan), ale protest był zauważalny również w pozostałych. Co znamienne, podczas strajku podnoszono również postulat renacjonalizacji irańskiej kolei, zamiast rozdzielania jej w ręce prywatnych podmiotów. I znowu szefowie złożyli szereg obietnic, ale żadna z nich nie została w pełni zrealizowana. Natomiast rząd, w warunkach pandemii, która dawno wymknęła się spod kontroli, i w geopolitycznych realiach oblężonej twierdzy, zostawił sprawy pracowników i własności na nieokreślone „potem”. Co robią oficjalnie uznawane związki zawodowe zrzeszone w centrali o nazwie Dom Pracy? W ocenie robotników kolejowych, w zasadzie nic. Protesty są dziełem odważnych ludzi, modelowym wręcz przykładem samoorganizacji.
Nawet blokada informacyjna nie przeszkodziła również temu, by na ustach całego kraju znalazł się inny strajk – na plantacji trzciny cukrowej Haft Tappeh. Pracownicy z plantacji w Chuzestanie protestowali systematycznie w ostatnich latach przeciwko niewypłacaniu wynagrodzeń, a w 2020 r. zażądali nacjonalizacji przedsiębiorstwa i przekazania go pod kontrolę załogi. Ponadto oczekiwali, że państwo uzna działanie ich związku zawodowego, zadba o zaległe płace i ubezpieczenia pracowników. Po 40-dniowym strajku rząd obiecał nacjonalizację firmy, aresztowanie obecnego właściciela Omida Asadbeigiego za korupcję i wypłacenie zaległych wynagrodzeń, skoro nie był w stanie tego zrobić szef. Sprawa przejęcia przez państwo plantacji na własność utknęła jednak w sądach.
To tylko wzmocniło determinację pracowników, którzy w październiku ponowili protest i opublikowali sześć postulatów. Domagali się już nie tylko wyrównania zaległych wypłat i prawa do protestu oraz tworzenia niezależnych związków, ale też stwierdzili jasno – chcą mieć kontrolę nad składem osobowym zarządu plantacji i nad procesami produkcji i zarządzania. „Kierownicy firmy muszą być zatwierdzeni przez pracowników. Aby zapobiec wszelkiego rodzaju malwersacjom, kradzieżom i defraudacjom, jest konieczne, by:
a) Pracownicy mogli nadzorować produkcję, zatrudnienie, wykorzystanie maszyn i surowców, jak i magazyn produkcyjny oraz grunty będące własnością firmy, aby zapobiec sprzedaży gruntów.
b) Przedstawiciele pracowników powinni mieć prawo wglądu do dokumentów związanych z finansową kondycją firmy. Dokumenty, o których mowa, obejmują ogólny bilans, rachunek zysków i strat oraz rachunek przepływów pieniężnych lub zmian w skarbie przedsiębiorstwa” – brzmiało żądanie.
Zamiast dialogu nastąpiły próby zastraszania robotników. Pracownicy plantacji twierdzą, że od 10 października praktycznie codziennie napadały ich grupy bojówkarzy. Do zakończenia protestu zachęcał w meczecie miejscowy imam. Oczywiście prywatny właściciel, ciągle jeszcze nieusunięty z Haft Tappeh przez sąd, pozbył się z plantacji liderów niezależnego związku zawodowego, a 29 października pięciu z nich zostało aresztowanych za „zakłócanie porządku publicznego”. Niezbyt to poważny zarzut? Być może, ale aby robotnicy mogli wyjść z aresztu, zażądano od nich kaucji równej siedmiokrotności ich miesięcznej wypłaty (sic!). Znowu związek zawodowy dał przykład solidarności: drogą zrzutki zebrano niezbędne pieniądze, tylko po to, by usłyszeć w sądzie, że robotnicy nie mogą czekać na proces na wolności. 3 listopada związek zawodowy z Haft Tappeh w oświadczeniu zajął jasne stanowisko klasowe, demaskujące to, co się działo: „Klasa rządząca i państwo stają się coraz bardziej zjednoczone, wykorzystując wszystkie swoje siły do dalszego wyzysku, dyskryminacji, ucisku i potęgowania represji”. Oświadczenie poparło 40 innych lokalnych organizacji pracowniczych. Zdarzył się nieoczekiwany zwrot: aresztowani robotnicy zostali 5 listopada zwolnieni. Tyle tylko, że dzień później na teren plantacji weszło wojsko, obejmując faktyczną kontrolę nad produkcją i siłą usuwając z miejsca pracy 15 członków związku zawodowego. Władze zaprowadziły pozorny spokój siłą, uderzając w niezależną organizację pracowniczą z jednej strony, z drugiej – usuwając skompromitowanego właściciela plantacji (Asadbeigi ostatecznie trafił do aresztu pod koniec listopada). Już samo to można jednak traktować jako zwycięstwo ruchu związkowego. Działacze z Haft Tappeh zapowiadają zresztą, że walkę o sprawiedliwość społeczną będą prowadzić dalej.
Walczyć jest o co, bo kryzys uderzył w irańską klasę robotniczą w sposób bezprecedensowy. Od marca nominalna inflacja wzrosła do 41,4 proc., w rzeczywistości jest jeszcze wyższa. Cena wielu podstawowych dóbr, takich jak nabiał, jajka i ryż, prawie się podwoiła, podczas gdy płace albo spadły, albo po prostu nie są wypłacane. 60 proc. pracujących uzyskuje całość lub część dochodów w szarej strefie, co oznacza brak jakichkolwiek praw i ubezpieczenia społecznego. Bezrobocie sięga 37 proc., odsetek ludzi spełniających kryteria ubóstwa – 50 proc.
Rząd prezydenta Rouhaniego nie jest w stanie poradzić sobie z zapaścią, bo irańska gospodarka pozostaje sparaliżowana przez nałożone przez USA sankcje oraz światowy kryzys gospodarczy. Swoje zrobiły również dziesięciolecia niewłaściwego, niby islamskiego, a w istocie czysto kapitalistycznego zarządzania. Eksport spadł o 37 proc. w ciągu ostatnich 8 miesięcy do najniższego od dekady poziomu. Nawet eksport ropy naftowej do Chin, które w dużej mierze zignorowały sankcje, zmniejszył się o połowę – to już efekt kryzysu. Tymczasem program subsydiów i ratowania pracodawców zbliża się do granic możliwości, a rezerwy walutowe Iranu spadają do rekordowo niskich poziomów, pozostawiając jedynie możliwość drukowania pieniędzy, co nieuchronnie doprowadzi do wzrostu inflacji. Seryjne zamykanie firm, głównie w przemyśle lekkim, z powszechnymi zwolnieniami, już miało miejsce. Równocześnie nie widać, by irańskie elity, najzamożniejsza warstwa społeczna, szczególnie zbiedniała.
To wszystko ma miejsce podczas trzeciej już w Iranie, oficjalnie ogłoszonej w listopadzie, fali koronawirusa. Oficjalnie na COVID-19 zmarło 47 tys. ludzi, nieoficjalnie mówi się nawet o cztery razy wyższej liczbie. System opieki zdrowotnej, który nie ma wystarczającej liczby pracowników i jest niedostatecznie wyposażony, został całkowicie przeciążony. Pielęgniarki pracują na 12-20 godzinnych zmianach, a w niektórych przypadkach po 36 godzin z rzędu, jednocześnie otrzymując wynagrodzenie o 70 proc. niższe od obiecanego. Brak również i sprzętu ochronnego do walki z pandemią, na ten moment przypada on co piątej pracowniczce służby zdrowia. Od początku kryzysu pielęgniarki walczą tak z wirusem, jak i o niewypłacone wynagrodzenia, stałe kontrakty i środki potrzebne do walki z pandemią. Wiele pielęgniarek na przemian dyżuruje i protestuje, by otrzymać jakąkolwiek wypłatę i sprzęt ochronny. Rząd, doskonale wiedząc, że społeczeństwo jest na granicy wytrzymałości, jest przerażony perspektywą powstania ludowego. Dlatego też, powołując się na pandemię, stosuje obostrzenia, które równają się niemal stanowi wojennemu. Wsparcie finansowe samych pracowników nie jest natomiast nawet rozważane.
Aby uniknąć deficytu budżetowego, rząd przeprowadza masową prywatyzację. Spowodowało to pogłębienie się rozłamu między rządem Rouhaniego a konserwatywnym (pryncypalistycznym) skrzydłem wśród ajatollahów, mocno reprezentowanym w najwyższych organach państwowych i dominującym w zrośniętych z nimi instytucjach religijnych. Frakcja ta jest przeciwna prywatyzacji, ponieważ osłabia ona pozycję jej członków zatrudnionych najczęściej właśnie w spółkach państwowych. Próbują się oni przedstawiać jako obrońcy sektora publicznego; historycznie, owszem, byli nimi, ale w XXI w. żadni już z nich państwowcy – sektor publiczny traktują jako swoje prywatne posiadłości z szalejącym nepotyzmem i korupcją. Konserwatyści i rywalizująca z nimi frakcja reformatorska przerzucają się oskarżeniami o korupcję i nadużycia. Losu robotników nie stawia jednak na pierwszym miejscu żadna z grup.
W listopadzie-grudniu 2019 roku Republika Islamska stanęła w obliczu jednego z największych buntów w swojej historii, w całym kraju protestowały setki tysięcy osób. Jednak protesty zostały brutalnie stłumione, zginęły setki demonstrantów, tysiące zostało rannych, a wielu innych aresztowano. Zaledwie miesiąc temu, kiedy Szadżarian, niezwykle popularny piosenkarz irański, znany ze swoich postępowych poglądów, zmarł, gniew znowu wylał się na ulice. Zgromadzenia ku pamięci artysty szybko zamieniły się w antyrządowe demonstracje. Protestujący śpiewali nielegalne piosenki rewolucyjne i skandowali hasła takie jak „śmierć dyktaturze”. Ostatnie lata protestów i strajków zadały reżimowi głębokie rany. Lutowe wybory parlamentarne miały najniższą jak dotąd frekwencję. Oczywiste jest, że dotychczasowy sposób zarządzania Iranem wyczerpuje się. Kryzys gospodarczy, oddolna presja i odwieczna niechęć między frakcjami w rządzącej elicie zwiększają konflikty wewnętrzne na szczycie.
Klasa pracująca może polegać tylko na własnej sile. Związki zawodowe i organizacje społeczne, które systematycznie zyskują zwolenników, radykalizują się. W Haft Tappeh postulaty polityczne pojawiły się, gdyż robotnicy wyciągali wnioski z tego, jak władze traktowały ich proste, elementarne wręcz żądania natury ekonomicznej. Tak samo może być i w innych organizacjach związkowych. Gdyby w listopadzie 2019 r. klasa pracująca w Iranie była zjednoczona i miała mocne kierownictwo, mogłaby zmusić rząd do ustępstw zasadniczych, a nawet skończyć z reżimem w jego obecnym kształcie. Oczywiście kryzys targający wielkim środkowowschodnim państwem ma swoje korzenie przede wszystkim w czynnikach zewnętrznych, a rewolucja w Teheranie nie sprawi, że znikną amerykańskie sankcje. Utrzymywanie gnijącego, skorumpowanego kapitalizmu w wersji pseudoislamskiej nic jednak nie pomoże. Dla Iranu to ślepy zaułek.