Historia strachu. Francuski stan wyjątkowy zaciążył na dystrybucji pełnometrażowego filmu dokumentalnego „Salafici” (Salafistes), wyjątkowego we współczesnym dziennikarstwie. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych chciało całkowitego zakazu wyświetlania filmu w kinach.

Uważano, że może nakłaniać młodych widzów do terroryzmu. Specjalna komisja kinematograficzna dopuściła go jednak do dystrybucji, ograniczając publiczność do dorosłej. Ostatnie zdanie należy do Ministerstwa Kultury.

Sprawa wybuchła w połowie stycznia, podczas festiwalu twórczości audiowizualnej w Biarritz, gdzie „Salafitów” wyświetlono pierwszy raz. Po kłótni na sali filmem zainteresowały się media i policja. Kiedy padła wieść, że może zostać zakazany dla młodzieży, zamówienia z kilkudziesięciu kin spadły do pięciu. Publiczny kanał telewizyjny France 3, który już zatwierdził „Salafitów” do przyszłej emisji, natychmiast ją odwołał.

To już drugi taki wypadek w V Republice. Pierwszym i jak dotąd jedynym filmem dokumentalnym – nie zawierającym porno, a zakazanym dla młodzieży – był „Październik w Paryżu” (Octobre à Paris) Jacquesa Panijela z 1962 r., o masowym mordzie paryskiej policji na arabskich zwolennikach niepodległości Algierii. W październiku 1961 r. zginęły ich setki, wielu utopiono w Sekwanie.

Jak Bóg przykazał

Dwaj realizatorzy „Salafitów”: Francuz François Margolin (uznany dokumentalista, autor m.in. wielokrotnie nagradzanego reportażu „Opium talibów”) i Mauretańczyk Lemine Ould Salem (dziennikarz, pisarz, znawca zbrojnych ugrupowań islamskich Sahelu), kręcili swój film przez 3 lata, od 2012 r., w Iraku, Syrii, Tunezji, Mali i Mauretanii, czasem poważnie ryzykując życiem. Nagrali nie tylko przywódców ugrupowań islamskich, ale i życie codzienne pod władzą szariatu, jak w starych saharyjskich miastach Timbuktu i Gao.

Przede wszystkim pozwolili mówić  tym, którzy mają tam posłuch: intelektualistom dżihadu, facetom po co najmniej kilku latach różnych więzień – jak Mohamed Salem al-Madżlissi, młody, charyzmatyczny matematyk i teolog, celebryta pustyń zachodniej Sahary. Siedział za przynależność do AKMI (Al-Kaidy Maghrebu Islamskiego) i był wielekroć zatrzymany za „propagandę na rzecz IS (Państwa Islamskiego)”. Jego dyskurs – z książkami w tle – jest pełen erudycji, logiczny, lodowaty. Mówi, że nie ma różnicy między salafizmem pokojowym a „salafizmem dżihadu”. Wcześniej czy później wszyscy chwycą za broń.

Jest też słynny na Saharze „Rudobrody” (od henny), Omar Ould Hamaha, jeden z przywódców Ruchu na Rzecz Jedności i Dżihadu w Afryce Zachodniej, a po połączeniu z grupą El-Muaguiin Biddam (Podpisujących Krwią), oddziałów Al-Murabitun (Strażników). Ten mówi pewnie i jasno: „Jest jak Bóg przykazał. Wprowadziliśmy zdrowy szariat, choć panowało tu zepsucie: piwiarnie i dyskoteki, z muzyką. Teraz nawet małe dziewczynki przykrywają głowy chustami”. Dalej, między argumentami  muzułmańskich wodzów i uczonych, sceny ulicznej chłosty, obcinanie ręki złodziejowi, brutalne egzekucje IS. Policja uznała, że to może być porywające dla znacznej części  młodzieży. Jeszcze dwa lata temu ten film nie wzbudziłby takiego szumu, ale w panującej dziś we Francji atmosferze walki z terroryzmem film nie mógł przejść nie zauważony.

Autorzy są załamani zarzutami o propagowanie zamachów. Twierdzą, że odwrotnie, chodziło o pokazanie pewnej religijnej ideologii, i jej spektakularnych społecznych skutków. Zgodzili się wyciąć 8 sekund  brutalnych zdjęć przed wysłaniem filmu do ministerstwa, ale wszyscy faceci bez poczucia humoru, którzy w nim przemawiają, zostali. Claude Lanzmann, reżyser słynnego, prawie 10- godzinnego filmu „Shoah”, nazwał „Salafitów” arcydziełem, i na łamach „Le Monde” wezwał minister kultury Fleur Pellerin i premiera Vallsa do zniesienia granicy „od 18 lat”. Nazwał ministerstwo „głuchym, ślepym i upartym”, skoro uważa dokument za pochwałę terroryzmu. Granica wiekowa zabija publicznie film. Nie zechcą go w kinach i nie pójdzie w telewizji. Sprawa decydowała się aż do dnia kinowej premiery, 27 stycznia, kiedy zapadł ostateczny wyrok – od 18 lat.

 Zwycięstwo kina

Salafizm to pojęcie dość szerokie, ale najogólniej obejmuje te nurty islamu, które w zasadzie nie uznają ustalonych w tradycji szkół prawnych, pragnąc zakonserwować najwcześniejszy okres rozwoju religii, w jego literalnej wersji, zapisanej m.in. w Koranie. Salafici nie uznają metafor w świętych tekstach. Paradoksalnie ten rygorystyczny „powrót do źródeł” jest zjawiskiem stosunkowo nowoczesnym, zrodzonym  w  XVIII w., z kazań saudyjskiego teologa Al-Wahhaba. Ideologia religijna IS jest pochodzenia wahhabickiego, jak niemal wszystkie odmiany salafizmu. Są wśród nich spokojni muzułmańscy Amisze i zwolennicy walki, śniący romantyczny sen o średniowiecznym państwie boskiej sprawiedliwości.

Francuski rząd woli nie narażać młodych na wysłuchiwanie krytyki „agresywnego Zachodu” i innych wypowiedzi myślicieli dżihadu. Po wprowadzeniu kontroli internetu, Hollande gotuje się do wprowadzenia stanu wyjątkowego na trwałe do Konstytucji. Obecny zostanie przedłużony (na razie specjalnie nie przeszkadza socjalnym protestom społecznym). Walka z propagandą IS i ugrupowań islamskich na Saharze, aktywnych szczególnie od upadku Libii, przebiega też w internecie. Cóż z tego, filmiki z IS po francusku pojawiają się normalnie na youtubie, na kilka godzin, do zgłoszenia o usunięcie, co wystarczy, by skopiowane docierały do tysięcy odbiorców.

Od początku stanu wyjątkowego policja dokonała tysięcy nocnych wejść do domów i dokładnych przeszukań. Jak dotąd o związki z terroryzmem oskarżono tylko jedną osobę.

Państwo Islamskie ma stały dostęp do satelitarnego internetu dzięki trzem europejskim spółkom telekomunikacyjnym: z Francji (EutelSat), Luksemburga (SES) i Wielkiej Brytanii (Avanti Communications). Największa z nich – EutelSat – jest po części (26 proc.) przedsiębiorstwem państwowym. Jakiś specjalista wyjaśnił prasie, że połączenie internetowe z terytoriami pod władzą IS jest dobre dla rodzin szukających bliskich i zachodnich wywiadów. A w paryskim radiu nerwowa wiadomość, że ten facet z Koranem i bronią w torbie, który chciał wejść do Disneylandu w masce Myszki Miki, nie ma nic wspólnego z terroryzmem. Jakby kinematografia wdzierała się w real, mimo wszystko.

[crp]

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

„Twierdza Chiny. Dlaczego nie rozumiemy Chin”

Ta książka Leszka Ślazyka otworzy Wam oczy. Nie na wszystko, ale od czegoś trzeba zacząć. …