Można też ten konflikt określić jako starcie między Tel-Awiwem a Jerozolimą. To konflikt dwóch systemów wartości, dwóch kultur, dwóch tożsamości i dwóch świadomości.
Tel-Awiw jest synonimem demo-liberalnego myśleniu i otwartości. Jednak ten termin jest zwodniczy, gdy patrzymy na praktykę i stosunek środowisk symbolizujących to miasto do wszystkiego, co nie mieści się w ich pojmowaniu rzeczywistości, w ich marzeniach i dążeniach. To głównie środowiska miast i osiedli nad brzegiem Morza Śródziemnego, elity i liberalny (na wzór zachodni) mainstream, środowiska artystyczne i młodzież. Z kolei Jerozolima to matecznik konserwatyzmu i tradycjonalizmu. W Izraelu można mówić o religijnej ortodoksji i purytanizmie, które przekładają się na politykę i partie reprezentowane w Knesecie. Ten trend na przestrzeni ostatnich lat przybiera na sile. Podobne poglądy – zwłaszcza w aspekcie zagadnień społecznych i kultury- podziela zdecydowana większość osadników mieszkających w osiedlach na okupowanych przez Izrael terenach palestyńskich.
Po jesiennych wyborach parlamentarnych rząd po raz kolejny stworzył „Bibi” Netanjahu (funkcję premiera ten polityk izraelski będzie pełnił już po raz 6, najdłużej w historii Izraela). Jego „Likud” , politycznie konserwatywna i nacjonalistyczna (choć w stopniu umiarkowanym) partia wygrywając wybory stworzyła koalicję ze skrajnie prawicowymi partiami i ugrupowaniami religijnymi (takimi jak „Żydowska Siła”, „Religijny Syjonizm”, czy „Szas”) i posiada 64 mandaty w 120 osobowym Knesecie.. W tej konstelacji parlamentarnej jaka ukształtowała się po jesiennych wyborach (już piątych w ostatnich 4 latach) „Likud” jawi się jako ugrupowanie centrowe! Świadczy to o przesuwaniu się opinii publicznej w Izraelu w kierunku zdecydowanie prawicowym i religijnego ekstremizmu. Bezalel Smotricz z „Religijnego Syjonizmu” został ministrem finansów, a Itamar Ben Gewir z „Żydowskiej Siły” – ministrem bezpieczeństwa. Powiedzieć o tych ugrupowaniach, że są skrajnie prawicowe, to nic nie powiedzieć.
Zapowiedzi rządu w przedmiocie reformy sądownictwa, a także uporządkowania przestrzeni medialnej wywołały wściekłość i gorące protesty demo-liberalnej i pro-równościowej (w sensie światopoglądowym) części społeczeństwa Izraela. Co do zmian w sądownictwie wielu obserwatorów porównuje je tych, jakie miały miejsce w Polsce i na Węgrzech pod rządami Orbana i Kaczyńskiego. Np. prezeska Sądu Najwyższego Ester Hajut oskarżyła jawnie w opozycyjnych mediach Netanjahu, iż chce „zadać śmiertelny cios niezależności sądownictwa i uciszyć je”. Jej zdaniem doprowadzi to do zmiany demokratycznej tożsamości państwa żydowskiego. Koalicjanci chcą wyłączyć spod kontroli sądów ustawodawstwa oraz zapewnić bezkarność ministrom podejmującym decyzje (część obserwatorów sądzi, że chodzi o przerwanie trwających postępowań oraz zakończonych już przeciwko 74-letniemu Netanjahu). Reforma ma przede wszystkim umożliwienie rządowi odrzucania wyroków Sądu Najwyższego.
Trzeba przypomnieć, że Izrael nie ma konstytucji, a zamiast niej główne zależności w państwie reguluje zestaw Praw Podstawowych.
Liberalne media izraelskie ostro i bezkompromisowo atakują ministra sprawiedliwości Jariwa Lewina („Likud”) który jest głównym autorem tej reformy. Na tej bazie przeciwko rządowi i jego planom, trwają burzliwe demonstracje i protesty.
Sympatycy i zwolennicy Netanjahu, a także fundamentaliści religijni i ortodoksyjni wyznawcy judaizmu (których w Izraelu jest sporo i ta populacja rośnie z przyczyn demograficznych oraz określonej polityki państwa) radykalizują się a wraz z nimi także partia „Likud”. Była ona do te pory postrzegana jako konformiści i „ugrupowanie obrotowe”, które w imię sprawowania rządów może wejść w koalicję ze swoimi doktrynalnymi i ideowymi konkurentami. Teraz, gdy w „Likudzie” doszło do zmiany pokoleniowej (ale dotyczy to całej przestrzeni politycznej Izraela) jego przedstawiciele przyszli do parlamentu „z nożami w zębach” i jak zapowiada wielu sprzyjających prawicy komentatorów w celu „odrąbania smoka Deep State” od decyzji wpływających na życie społeczeństwa.
Zapowiedzi reform w przestrzeni medialnej (chodzi głównie o zwiększenie pluralizmu i odzwierciedlenia nastrojów społecznych) wywołują wściekłość większości mediów, które są oceniane jako jednostronne i reprezentujące wyłącznie jedną opcję polityczną. W tej materii rząd Netanjahu zetrze się z sytuacją analogiczną, jaka miała miejsce podczas prezydentury Trumpa w USA, gdzie gros mediów była mu nieprzychylna lub wręcz wroga.
Dziennikarka i znana blogerka izraelska Nelly Gutina przestrzega (jak wielu obserwatorów) przed kulturową wojną domową w Izraelu. Namiętności i afekty, przechodzące często w nienawiść i agresję, podczas trwających od 2 miesięcy protestów pokazują wagę tego problemu. I czym owocuje podsycana medialnie niechęć do „INNYCH” (tu poglądów politycznych, kultury, mentalności czy spraw wyznaniowych) oraz niezgoda na jakikolwiek kompromis. A polityka to przede wszystkim kompromis i szacunek dla interlokutora. Politycznego, kulturowego, wyznaniowego. Gutina, podobnie jak wielu dziennikarzy sprzyjających Netanjahu mówi, że protestujący to „demonstranci z rolexami”. I to może być głównym wyznacznikiem, iż te podziały opierające się o kulturę i wyznanie, tak naprawdę są przede wszystkim podziałami klasowymi.
Na koniec warto dodać, że ostrość takiego konfliktu i drogi, na jakie atomizacja i podziały społeczeństwa się medialnie prowadzi owocuje wypowiedziami jawnie terrorystycznymi: oto np. adwokat Dawid Hodek stwierdził, że jest gotów strzelać do przedstawicieli tego rządu, zaś emerytowany wojskowy Zeew Ras ogłosił, iż gotów jest na samobójczy zamach. Te zapowiedzi są brane na poważnie, gdyż przypominają zabójstwo premiera Icchaka Rabina dokonane przez religijno-nacjonalistycznego ekstremistę Jigala Amira. Dziś głosy zapowiadające takie czyny płyną z obozu demo-liberalnego. I to jest zarówno egzemplifikacją radykalizujących się nastrojów społeczności Izraela jak i świadczy także o tym, iż te konflikty są uniwersalną istotą współczesnego świata.