
O obecnym izraelskim ministrze obrony Naftalim Bennetcie Polska usłyszała w czasie awantury o pisowską ustawę „pamięciową”, którą musiała po cichu odwołać, gdyż w Izraelu zrozumiano ją jako oburzający zakaz krytykowania Polaków za ich domniemaną rolę w hitlerowskim Holokauście. Bennett nie był wówczas ministrem obrony, tylko edukacji, ale już wtedy stosunki zagraniczne traktował jak wojnę: rzucał symbolicznymi granatami gróźb i robił wybuchowe miny tak niechętne naszemu skołowanemu krajowi, że lepiej o nich zapomnieć. Dziś nikt już o nim w Polsce nie mówi, było-minęło, a tymczasem on mówi bez przerwy, tyle, że na tematy bardziej światowe.
Uśmiechnięty Bennett to jeden z przywódców młodej, ultranacjonalistycznej skrajnej prawicy religijnej, zawsze w politycznej parze z byłą minister sprawiedliwości w rządzie Natanjahu Ayelet Shaked z Żydowskiego Domu, tą, która w tegorocznych wyborach najdosłowniej reklamowała się „faszyzmem”. Naturalnie oboje wielu bardziej pasują do nazizmu niż faszyzmu, ale to tylko marginalny niuans: Bennett zyskał sławę i popularność innym oświadczeniem (z lipca 2013 r.): „Zabiłem wielu Arabów i nie mam z tym żadnego problemu.” To ono, tak szczere, wyniosło go na polityczne wyżyny, więc naturalnie kontynuował w tym guście. Np. groził Libanowi, że „odeśle go do średniowiecza”. Innych krajów, nawet niegraniczących z Izraelem, też nie oszczędzał.
U nas raczej nie, ale na Bliskim Wschodzie wszyscy nadstawili uszu, kiedy w ostatnim Maariv (drugi największy dziennik izraelski) z hukiem powrócił do tego stylu. Zapowiedział mianowicie, że jego kraj „zrobi Wietnam z Syrii”, przeciw obecności Irańczyków, że użyje „wszelkich środków”, żeby ich usunąć z tego kraju. Minister obrony Bennett ma na myśli oddziały irańskie, bez porównania mniejsze od syryjskiego wojska, czy Rosjan, które pomagają tam walczyć z dżihadystami z Al-Kaidy i Państwa Islamskiego (PI), gnieżdżącymi się teraz w północnej prowincji Idlib. Izraelczycy uważają po prostu, że Irańczycy nie lubią ich bardziej niż wszyscy napadnięci przez Izrael sąsiedzi i nawet okupowani Palestyńczycy.

Naturalnie minister Bennett nie powiedział jak ten przyszły „Wietnam” będzie konkretnie wyglądał. Ale Syria od dawna go w zasadzie przypomina, więc pierwsze komentarze były rodzajem zdziwienia dystrybucją ról. No bo tak: Amerykanami w Syrii nie byliby Amerykanie, którzy są sojusznikami Izraela w Syrii, lecz Irańczycy, a rolę zwycięskich Wietnamczyków grałby… kto? Jakieś tajne oddziały izraelskie, w stożkowatych kapeluszach non-la, skradające się w syryjskiej dżungli? Nie, bo tam jest głównie pustynia oraz armia syryjska – można w nią walić najwyżej z góry. Czyli kto? Nie mogą być to prawdziwi Amerykanie, gdyż są zainteresowani już tylko syryjską ropą, a poza tym i tak dużą dają, politycznie nie wypada. Czyli? No tak, ci, co od początku robią rodzaj generalnego wietnamu-kołomyi-tragedii w Syrii, czyli dżihadyści.
Izrael od początku syryjskiej wojny – tak samo jak dyktatury z naftowe z Zatoki oraz USA, Francja i Wielka Brytania z NATO – popierał aktywnie syryjską Al-Kaidę, a za jej pośrednictwem PI. Po prostu to oni mieli osiągnąć cel wojny, zmianę rządu w Syrii na saudyjsko-podobny, bardzo religijny a jednocześnie całkiem oddany i posłuszny. Ten cel, wymyślony przez Amerykanów i Brytyjczyków, był dla Izraela o wiele bardziej obojętny, niż się na ogół przyjmuje: już samo utrzymanie chaosu w Syrii jest dobre dla państwa żydowskiego, zdaniem jego przywódców, gdyż to trwale osłabia potencjalnego wroga. Pamiętajmy, że część Syrii Izrael zwyczajnie okupuje. W syryjskim scenariuszu Bennetta Syryjczycy więc nie istnieją.
Podsumujmy: minister Bennett dał rolę przegranych w Wietnamie Amerykanów Irańczykom, którzy najchętniej pomogliby Syryjczykom przegnać z Syrii dżihadystów, Amerykanów i Izraelczyków, a na Wietnamczyków wyznaczył starych, dobrych, międzynarodowych dżihadystów z Al-Kaidy, którzy podobnie jak PI, nic złego Izraelowi nie czynią, a teraz dostaną najwyżej skośnych oczu, gdy przyjdzie im walczyć z wrogami Izraela. Znowu więc pójdą broń i pieniądze na chaos i wojnę w Syrii, z wsparciem lotniczym w pakiecie.
Wyjaśnijmy, że chodzi o projekt, który pewnie wejdzie w życie. Rząd Netanjahu, którego prokuratura oskarża o poważne przestępstwa (ale nie zbrodnie wojenne) gra o przetrwanie, chce uniknąć trzecich wyborów w ciągu roku. Netanjahu, by zdobyć rządzącą koalicję, obiecał właśnie, że przeprowadzi aneksję części palestyńskich ziem okupowanych i będzie musiał to zrobić, bo dzięki temu jako premier z immunitetem nie pójdzie do więzienia, będzie dalej rządził. To są ostatnie jego karty, a do nich należą groźby Bennetta. Ta wielka gra o wolność Netanjahu toczy się kosztem innych wolności i życia innych ludzi, ale czyż sytuacja pojedynczych polityków tak samo nie wpływała na przedłużanie koszmarnej wojny w Wietnamie? Pomylona wizja Bennetta może się zrealizować.

Czy Polacy są godni krytykować brytyjską monarchię?
Czasami człowiekowi zdarza się milcząco założyć, iż pewne tematy zostały już raz na zawsze…
Ja tylko przypomnę, że skośnoocy „Wietnamczycy” są w Syrii co najmniej od 2013 roku – Ujgurzy, Tadżycy i inni z Azji Centralnej :)