Nie podzielam emocji wielu moich lewicowych przyjaciół, którzy dzwonią do mnie od niedzielnego wieczora z komunikatem „trzeba wypieprzać z tego kraju”. Bez histerii.
Zgoda, dla wolnomyślicieli życie w Polsce stanie się troszeczkę bardziej nieprzyjemne. Troszeczkę, bo w Polsce Platformy też raczej nie było nam jak w niebie. Niewątpliwie ulice naszych miast zaludnią pomnikowe potworki ku czci Świętej Pamięci Brata – ale serio, czy mogą być dużo gorsze od Janów Pawłów Drugich, z którymi zżyliśmy się od ćwierćwiecza?
Zapewne czeka nas też polowanie na czarownice – ale na znacznie mniejszą skalę niż za IV RP. PiS jest już inną partią, ze słuchem wyczulonym na nastroje społeczne, a tego typu przedstawienia są ulubioną rozrywką niewielkiej krwiożerczej mniejszości – większość jest za tym, żeby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatnio. PiS to doskonale wie, stąd ukrywanie Macierewicza i Pawłowicz za plecami Szydło i Karczewskiego. Skoro zatem przeżyliśmy rządy ministra Ziobro z agentem Tomkiem, to te następne też przeżyjemy.
Jedyne, co mnie szczerze niepokoi, to łatwość, z jaką pisowskie elity, z Prezesem na czele, wpisują się w antyimigrancką mowę nienawiści – w tej sprawie jednak, obawiam się, PiS jest najbardziej demokratyczną partią w Polsce; wyraża bowiem powszechne nastroje.
I to jest prawdziwy powód do troski. Nie lękam się rządów PiS – tylko społeczeństwa, które je wybrało. Szerzej: społeczeństwa, które wybrało do Sejmu samą prawicę – jedną czarniejszą od drugiej. Czeka nas Sejm, w którym Prawo i Sprawiedliwość będzie uchodziło za formację umiarkowaną, a funkcję postępowej lewicy obejmie Platforma Obywatelska. Obok nich naród postanowił wybrać sobie absurdalną zbieraninę łysych narodowców pod przywództwem rockmana ignoranta, w której najbardziej awangardową postacią jest autor pieśni „Jebać mi się chce” – oraz neoliberałów w stylu retro, zahibernowanych w epoce wczesnego Balcerowicza i zwących się „Nowoczesną”. O włos Wysoką Izbę ominęła formacja antycznego dziedzica fortuny, który ostatni raz trudnił się pracą w roku 1974, a od ćwierćwiecza zajmuje się zwalczaniem pasożytów, takich jak bezrobotni na zasiłku i rodzice niepełnosprawnych dzieci, a także kobiet, związkowców, imigrantów, podatków, Unii Europejskiej i demokracji, wszystkie te zjawiska określając wspólną nazwą „socjalizm”.
W tym – ponurym – kontekście nie podzielam oburzenia tych moich znajomych, którzy wieszają psy na partii Razem, skądinąd słusznie twierdząc, że wystąpiła w tych wyborach w funkcji psa ogrodnika: odbierając ZLewowi procent czy dwa, sama nie weszła i jego nie wpuściła. Oburzenie to jest o tyle bezsensowne, że – po pierwsze – Razem ma prawo walczyć o swoje. Po drugie – ZLew sam sobie zgotował ten los, budując koalicję, której celem nie było stworzenie rzeczywistej nowej wartości na szerokiej lewicy, tylko ukrycie zużytych sztandarów za powabną dziewczynką z plakatu. I wreszcie, po trzecie – to tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia. Z 30 posłami ZLewu czy bez nich, ten Sejm i tak będzie najmroczniejszą egzemplifikacją tego, dlaczego Polska, będąc w Europie, jest od niej tak strasznie daleko.