Gdy katastrofalna sytuacja ekonomiczna Grecji została dostrzeżona i kraj ten stanął na krawędzi bankructwa, rozgrywającymi stały się trzy podmioty: Europejski Bank Centralny, Komisja Europejska i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. To je nazwano cokolwiek pieszczotliwe Trojką i to one podjęły szereg iście terrorystycznych działań, których rezultatem była kompletna dewastacji tego państwa i socjalna hekatomba.
Gdy Trojka przystąpiła aktywnie do gry, zanim jeszcze SYRIZA miała swoje pięć minut, przed Grecją zamajaczyło oczywiste widmo końca jej nowoczesnej państwowości. Władze w Atenach ostatecznie uznały swoją niewypłacalność. Po długich „negocjacjach” z europejskimi bankami, firmami ubezpieczeniowymi, funduszami emerytalnymi i hedgingowymi, wierzytelności wobec różnych podmiotów sektora prywatnego uzgodniono na 173 mld euro. Później jednak suma ta urosła do przerażającego poziomu ponad 350 mld euro.
Suwerenność utracona
Zważywszy na postawę wierzycieli oraz natychmiastowe zaangażowanie politycznej ekspozytury unijnego kapitału po ich stronie, jasnym stało się, iż realna suwerenność Grecji rozpływa się w tym gigantycznym długu. Pomimo pewnego uszczuplenia, na które wierzyciele musieli się po prostu zgodzić, gdyż nie było szans, by pełnię długu (początkowo szacowana wartość to 242 mld euro) spłacić kiedykolwiek, w tym kontekście nic się nie zmieniło. Trojka przystąpiła bowiem do „pomagania” Grecji w spłacie tego, co zostało ostatecznie przewidziane w porozumieniach.
Deklarowanym początkowym celem Trojki było zmniejszenie długu publicznego Grecji ze 166 proc. PKB do 120 proc. do końca bieżącej dekady. Aby osiągnąć ten cel, państwo otrzymać miało 164 mld euro kredytu. Środki te miały zostać wykorzystane na sfinansowanie odsetek od greckich obligacji, spłat na rzecz MFW, dokapitalizowanie greckich banków, itd. Jedynie 23 mld euro z tej sumy miały pozostać w gestii władz w Atenach i zostać przeznaczone na działania zmierzające do zmniejszenia deficytu budżetowego.
Innymi słowy, niemal całość tej olbrzymiej kwoty miały zgarnąć banki (zwłaszcza Europejski Bank Centralny), fundusze inwestycyjne i korporacje ubezpieczeniowe. Na realne działania w ramach greckiej gospodarki zużyty miał zostać jedynie ułamek.
Historia greckiej katastrofy ekonomicznej swój początek bierze w roku 2005. Wówczas bowiem banki francuskie, niemieckie, holenderskie, austriackie i brytyjskie dokonały „otwarcia” na Grecję. Między marcem tego roku, a wrześniem 2009 r. liczba udzielonych pożyczek podmiotom greckiego sektora prywatnego drastycznie wzrosła. Zaś pożyczki tamtejszych banków od zagranicznych ośrodków finansowych systematycznie rosły już od 2002 r., by do końca 2009 wzrosnąć aż 6,5-krotnie.
Z niemieckich banków największymi wierzycielami byli Hypo Real Estate, Commerzbank i Deutsche Bank (dziś stojący na krawędzi upadku). Pieniądze pożyczały także duże banki francuskie: BNP Paribas, Société Générale (bank, który o mały włos nie upadł przez słynne „inwestycje” Jerome’a Kreviela), Crédit Agricole i BPCE. Nieco mniejszą rolę w tym układzie odegrały także Royal Bank of Scotland (Wielka Brytania), ING, RaboBank (Holandia), Intesa SanPaolo, Unicredit (Włochy), Dexia, KBC (Belgia) oraz KA Finanz i Erste Bank (Austria).
Nasuwa się oczywiste pytanie o to, dlaczego tak się stało i co sprowokowało uwikłanie Grecji w tę spiralę długów.
Rozproszone euro
Wszak kredytobiorcy portugalscy, austriaccy czy maltańscy zadłużają się teraz w euro. Stosując powierzchowną logikę nie ma powodu, by byli traktowani inaczej. Tym bardziej, że globalna sieć przepływów finansowych jest siecią tak gigantycznych współzależności, że ewentualne ryzyko związane z tym czy tamtym konkretnym podmiotem nie miało żadnego znaczenia. Każde pożyczone euro, jak pisze Warufakis, „rozpraszało się we wszechświecie powiązań natychmiast po przyznaniu kredytu”.
Drugim ważnym elementem motywującym do ciągłego stręczenia krajom takim jak Grecja pożyczek był fakt, iż posługiwały się walutą, której nie da się zdewaluować w stosunku do marki czy franka. Oprócz tego kredytowanie banków, firm czy osób fizycznych, po wprowadzeniu euro, okazało się o wiele bardziej lukratywne w krajach peryferyjnych. W Grecji, Hiszpanii czy Włoszech ludność była wprawdzie biedniejsza niż w Niemczech czy Francji, lecz występowała tam pewna ważna okoliczność. Choć ludzie ci mieszkali skromniej, jeździli gorszej klasy i starszymi autami, to posiadali je na własność. Poza tym byli raczej nieprzyzwyczajeni do życia na kredyt i dług traktowali jako niewygodną konieczność w sytuacjach ekstremalnych. Bankierzy zaś uwielbiają wprost klientów z niskim poziomem zadłużenia i pewnymi materialnymi zabezpieczeniami w postaci np. domu czy mieszkania w Neapolu, Sevilli czy Atenach.
Ważną rolę odgrywała też wizja „europejskich przywódców”, którzy w tej ekspansji dostrzegali przejaw wzrostu i rozwoju. Zachęcali oni zatem cały czas duże prywatne banki europejskie, nie ostrzegając przed ogromnym ryzykiem, do rozszerzania działalności ponadpaństwowej i angażowania się w rozliczne przejęcia i fuzje. Unijny establishment wielokrotnie gratulował sobie wszak wielkich przepływów finansowych, których gros przybierało postać pożyczek od dominujących krajów strefy euro do jej gospodarczej peryferii.
Bankom na ratunek
Gdy w 2008 r. eksplodowała światowa „Wielka Recesja” greckie banki stanęły na skraju bankructwa. Zaciągały one bowiem olbrzymie pożyczki od około 15 banków, które same również nagle okazały się średnio wypłacalne, a więc zainteresowane „stabilizacją stosunków z kluczowymi klientami”. Stało się to gigantycznym problemem ze względu na prosty mechanizm, obecny wszędzie. Otóż zarówno banki jak i rządy cały czas pożyczają pieniądze w wielkiej mierze tylko po to, by obsługiwać swoje zadłużenie.
Gdy doszło do globalnej paniki greckie banki, które chciały cokolwiek pożyczyć, by dalej funkcjonować, musiały zgodzić się na drastyczne podwyżki opłat związanych z ryzykiem, gdyż wszyscy wierzyciele wokół zaczęli nagle precyzyjnie sprawdzać wiarygodność podmiotów, które ubiegają się o kredyt. Stawki dla greckich banków wzrosły nawet o 500 punktów bazowych, co spowodowało z kolei załamanie cen ich akcji; straciły one średnio ok. 80 proc. swojej wartości w porównaniu z rokiem 2007. Wówczas władze w Atenach przyszły im z pomocą w formie zastrzyku kapitałowego i specjalnych gwarancji. Jest to o tyle ważne, że mechanizm ten dowodzi niepodważalnie, iż kryzys w Grecji (tak jak ten światowy, którego był on częścią) został wywołany przez idiotyczne decyzje sektora prywatnego. To one rozdęły m. in. dług publiczny, ze względu na transfery z sektora finansów publicznych do prywatnych podmiotów. Żadne dodatki za mycie rąk czy premie dla pracowników za punktualne przychodzenie do pracy nie miały z tym niczego wspólnego.
W latach 2008 i 2009 Europejski Bank Centralny energicznie przystąpił do ratowania banków na swoim obszarze. Utworzona została specjalna linia kredytowa dla prywatnych banków strefy euro. Chodziło o to, by złagodzić nastroje, a w wypadku Grecji o to, by banki francuskie, niemieckie i brytyjskie nie wycofały się i nie zaprzestały „współpracy”. Jednak w październiku 2009 r. ECB podjął decyzję o zamknięciu tej formy wsparcia dla banków, co wywołało panikę w greckim sektorze finansowym i wzmożenie po stronie jego zagranicznych wierzycieli. To ostatnie zaś błyskawicznie przełożyło się na dalsze ograniczenia w dostępie do kredytów dla greckich banków, przedsiębiorstw finansowych i osób fizycznych.
Kolejny raz warto zwrócić uwagę na ważny niuans – pomiędzy październikiem 2009 i marcem 2010 pożyczki dla sektora prywatnego uległy najbardziej znaczącej redukcji, co jest oczywistym sygnałem, iż kredytodawcy byli wobec sektora prywatnego o wiele bardziej nieufni niż wobec rządu. Ze „współpracy” z rządem i podmiotami państwowymi wycofywali się o wiele wolniej; np. nie wyprzedawali greckich obligacji skarbowych. Systematycznie ograniczali dostęp do kredytów dla prywatnych przedsiębiorstw i konsumentów, podczas gdy wcześniej pożyczali im bez opamiętania; nawet bez pośrednictwa greckich banków.
Sytuacja stała się bardzo trudna. Ówczesne greckie władze podjęły negocjacje ws. porozumień tymczasowych z Międzynarodowym Funduszem Walutowym, które to, wraz z utworzeniem Trojki, ogłoszono 25 marca 2010 r. Wtedy jasnym się stało, że grecki dług publiczny ulegnie dalszemu drastycznemu powiększeniu, gdyż program ratowania banków pochłonie jeszcze większe fundusze niż dotychczas.
Zabójczy plan „ratunkowy”
Wówczas właśnie, pod wpływem tego impulsu, znów wywołanego kłopotami sektora prywatnego, greckie państwo także utraciło wiarygodność w oczach kredytodawców. Mimo to, greckie obligacje skarbowe wciąż nie były wyprzedawane. Dopiero pierwsze memorandum, ogłoszone w maju 2010 r., ostatecznie potwierdziło, iż dług sektora prywatnego będzie obsługiwany publicznymi środkami. Wtedy właśnie zaczęła się szaleńcza ich wyprzedaż.
Jest to kolejnym dowodnym przykładem na to, iż propaganda Trojki powtarzana przez największe media, jakoby gigantyczny grecki dług publiczny został zawiniony przez „socjal” albo rzekome lenistwo Greczynek i Greków, jest absolutnym kłamstwem.
To Trojka, swoim „planem ratunkowym”, zmuszając grecki rząd do monstrualnego rozdęcia długu publicznego, doprowadziła do krachu związanego z masowym wyzbywaniem się obligacji. Celem rzeczonego „planu ratunkowego” była ochrona zarówno greckich, jak i zagranicznych banków kosztem sektora publicznego. Zawarto w nim nakaz wszczęcia „działań oszczędnościowych” tak drakońskich, że jednym dającym się przewidzieć skutkiem była wielka recesja i znaczny wzrost długu publicznego w stosunku do PKB.
I tak od maja 2010 r. kwestia gigantycznego długu publicznego stała się fundamentalnym problemem Grecji i niektórych innych krajów strefy euro. Pierwsze memorandum, które opiewało na sumę ponad 100 mld euro spowodowało jego nagły wzrost; podobnie stało się też w Irlandii w tym samym roku, rok później w Portugalii, a w 2013 r. na Cyprze i w Hiszpanii, gdzie także wdrażano rozmaite „programy pomocowe”. Miały one zasadniczo kilka fundamentalnych celów.
Pierwszym i najważniejszym była ochrona prywatnych banków przed bankructwem przy pomocy transferów funduszy publicznych. Przypomnijmy – widmo owego bankructwa wyłoniło się nie z powodu rzekomego greckiego „socjalizmu”, tylko ze względu na hazardową politykę kredytową samych banków. Aby przeprowadzić tę operację, trzeba było nowym państwowym wierzycielom, którzy niejako zastąpili tych prywatnych narzucić dyktatorski reżim przy pomocy różnego rodzaju szantażu. Rząd grecki trzeba było zmusić do przeprowadzenia brutalnej dewastacji własnej gospodarki, państwa i społeczeństwa.
Musiał on przeprowadzić drakońskie cięcia zwane „oszczędnościami”, doprowadzić do natychmiastowej deregulacji wielu obszarów czyniąc je bardziej atrakcyjnymi dla inwestorów, sprywatyzować prawie wszystko, co pozostawało w państwowych rękach oraz niemal zlikwidować system pomocy społecznej, a więc również zmasakrować system ochrony praw pracowniczych i emerytur. Państwo musiało bowiem natychmiast wygenerować mnóstwo środków na pokrycie prywatnych wierzytelności, które przejęło. Dla banków, funduszy inwestycyjnych i konsorcjów ubezpieczeniowych, których Trojka była plenipotentką, liczyły się wyłącznie doraźnie osiągnięte przez Ateny wpływy do budżetu, bez oglądania się na przyszłość. Chwalono zatem i przyspieszano masową wyprzedaż majątku państwowego czy oszczędności na likwidacji świadczeń. Środki były potem natychmiast blokowane na poczet kolejnych transz spłat.
Poza kwestią stricte ekonomiczną polegającą na ratowaniu niemieckich i francuskich banków przed nimi samymi kosztem totalnej destrukcji Grecji jest w tej polityce zawarte jeszcze przesłanie polityczne. Chodziło mianowicie o utrwalenie neoliberalnego kursu i demonstrację, iż będzie on utrzymywany w UE za wszelką cenę. Unijna elita, aby uzyskać pewność, że żaden z krajów członkowskich nie pozwoli sobie na przesadnie suwerenne decyzje, ostentacyjnie wzmacniała autorytarną formułę rządów wewnątrz wspólnoty, gdzie KE rządzi niepodzielnie i zawsze może wezwać nieposłusznych „na dywanik” w asyście ECB i MFW.
Media i unijni urzędnicy, jak również greccy politycy, twierdzili i nadal twierdzą, iż nie było innego wyjścia. Nie jest to prawda. Już w 2010 r. można było iść zupełnie inną drogą.
Zmarnowana szansa
Po wygranych pod koniec 2009 r. wyborach parlamentarnych socjaldemokratyczny PASOK, którego liderzy potępiali w trakcie kampanii neoliberalizm Nowej Demokracji, sformował rząd po przywództwem Giorgiosa Papandreu. Gdyby partia ta chciała obrać inny od poprzedników kurs i zejść z równi pochyłej musiałaby wykonać kilka odważnych politycznych manewrów. Na początek – znacjonalizować sektor bankowy.
Ciężar jego porażki ekonomicznej nowe władze musiałyby oczywiście nadal unieść, ale na tym etapie można było jeszcze tę porażkę zaplanować i przytomnie obsłużyć, chroniąc przede wszystkim prywatnych deponentów. Historia zna przykłady przeprowadzenia tego typu przekształceń bez uprzedniego „zdobywania Pałacu Zimowego”. Dość spojrzeć choćby na działania, które podjęły władze Islandii w 2008 r. oraz jak postępowały rządy Szwecji i Norwegii w latach 90. minionego wieku.
Niestety, zamiast tego Papandreu zdecydował się pójść za przykładem Irlandii, której to rząd w panice ratował bankierów w 2008 r., a dwa lata później przyjął europejski „plan pomocowy”, który miał tragiczne konsekwencje dla tamtejszego społeczeństwa. PASOK miał wszelkie polityczne instrumenty do ewentualnego przeprowadzania nacjonalizacji, a potem uspołecznienia sektora bankowego. Wystarczyło pójść drogą Szwecji czy Islandii, a potem zrobić jeszcze jeden decydujący krok. Pozwoliłoby to Atenom uniknąć kolejnych memorandów, kryzysu humanitarnego i potwornego upokorzenia. Szansa została jednak stracona. A pomimo gigantycznych transferów grecki system bankowy nie został w żaden sposób uzdrowiony.
Konieczne było też powołanie jakiejś formy ludowego trybunału, który przeprowadziłby audyt wszystkich długów, ustalił, które banki i osoby są odpowiedzialne za jego wzrost i postawił banksterów przed sądem z odpowiednimi zarzutami. Jednocześnie rząd uzyskałby wielkie społeczne wsparcie i mandat do wypowiedzenia długów, które taki trybunał uznałby za nielegalne, nienależne czy efekt hazardowego ryzyka ze strony wierzyciela. Tego zresztą domagał się powstający wówczas w Grecji wielki społeczny ruch przeciw polityce cięć i niszczenia państwa.
Papandreu nie tylko niczego podobnego nie zrobił; poszedł nawet dalej. Jak wykazano w raporcie komisji greckiego parlamentu ds. zbadania długu powołanej przez rząd SYRIZY, Papandreu, do spółki z szefostwem greckiego urzędu statystycznego ELSTAT i „przywódcami europejskimi” poprawił dane w taki sposób, aby odpowiedzialność za powstanie kryzysu można było zrzucić na „nadmierne wydatki publiczne” i oczyścić z wszelkiej winy greckie i zagraniczne banki. Francuski dziennik Le Monde (cytat za AFP) podsumowywał to następującym stwierdzeniem: „W 2009 r. grecki socjalistyczny premier Giorgios Papandreu oznajmił opinii publicznej, że deficyt budżetowy wynosi 12,7 proc. PKB, podczas gdy jego poprzednik mówił o sześciu procentach. To rzuciło kraj w wir finansowej katastrofy”.
Warto dodać, że 9 czerwca 2018 r. grecki sąd najwyższy utrzymał wyrok skazujący dla ówczesnego szefa ELSTAT. Został on skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu za przestępstwo niedopełnienia obowiązków służbowych. Le Monde pisał wtedy: „Ten człowiek, kiedyś członek władz MFW był podejrzany o zawarcie porozumienia z agencją EUROSTAT celem sztucznego zawyżenia greckiego deficytu i danych dotyczących zadłużenia w roku 2009. Celem tej operacji było ułatwienie kontroli ekonomicznej nad krajem przy okazji wdrażania w 2010 r. pierwszego pakietu międzynarodowej pomocy dla Grecji”.
O współudziale unijnego establishmentu w tej manipulacji świadczyć może chociażby fakt, iż wielu „europejskich przywódców” próbowało wpłynąć na grecki wymiar sprawiedliwości i powstrzymać skazanie Andreasa Giorgiou. Np. w 2016 r. był on publicznie broniony przez Marianne Thyssen, europejską komisarz ds. społecznych, która z uporem godnym lepszej sprawy we wszystkich mediach wygłaszała komentarze o tym, jak to dane dotyczące greckiego długu w latach 2009-2015 są rzetelnie opracowane, aktualne i wiarygodne. Naciski na greckie sądy były też wywierane przez dziesiątki innych urzędników UE.
Wielka restrukturyzacja i jeszcze większe oszustwo
Po pierwszym memorandum i związanym z nim „pakietem pomocowym” oraz wszystkimi towarzyszącymi mu przeinaczeniami, kłamstwami i dezinformacją przyszedł czas na kolejną lipę zwaną „wielką restrukturyzacją”, którą przeprowadzono w 2012 r. Wówczas to „przywódcy europejscy” ogłosili wszem i wobec, że umorzonych zostaje 107 mld euro długu ciążącego na finansach publicznych Grecji. Miał to być taki wielkoduszny gest ze strony UE, gdyż formalnie biorąc, prywatni remitenci zrzekli się ponad 53 proc. swoich wierzytelności. Były to dobre wiadomości jedynie dla greckich i europejskich banków, a nie dla ludności, której warunki codziennego życia miały ponownie ulec pogorszeniu.
Prywatni wierzyciele, Trojka i grecki rząd stworzyli złożony mechanizm. Kredytodawcy wymieniać mieli greckie papiery wartościowe na inne o pomniejszonej nominalnej wartości. Za obligację wartą 100 euro dostawali taką o wartości 46,5 euro. Wielkie poświęcenie? Wyłącznie w teorii. Te obligacje, które opiewały na pierwotną sumę i tak nie zostałyby wykupione przez rząd grecki, bo skarb był po prostu pusty, zaś na rynku ich posiadacze mogliby je zbyć za 15-20 euro, według niektórych prognoz za maksymalnie 30. Tak więc godząc się na taki układ obniżyli faktycznie stratę wynikającą z ogólnej sytuacji w Grecji i na świecie. Poza tym zapewniono im przy okazji odszkodowania liczone w dziesiątkach miliardów euro.
Cała rzeczywista restrukturyzacja zaś polegała w ostatecznym rozrachunku na tym, że prywatni wierzyciele zostali zastąpieni przez ECB, MFW, KE i rządy niektórych państw członkowskich strefy euro, którzy mieli instrumenty polityczne i finansowe do tego, by nadwyrężyć grecką suwerenność i wywierać ciągłą presję na ten kraj zmuszając jego władze do morderczej polityki antyspołecznej. Zresztą znalazło to też wyraz w obszarze jurysdykcji prawnej nad nowymi obligacjami. Te za 46,5 euro, jeżeli chodzi o obrót nimi, regulowało prawo luksemburskie, podczas gdy 85 proc. obligacji podlegało greckim regulacjom. Oczywiście, celem wierzycieli było ograniczenie możliwości wszelkich prób ewentualnego – jak to się elegancko mówi w języku lichwiarzy – uchylania się dłużnika od zobowiązań.
Głównymi przegranymi tej restrukturyzacji były oczywiście podmioty publiczne, zwłaszcza instytucje odpowiedzialne za ubezpieczenie społeczne i emerytury. Poniosły one straty w łącznej wysokości 16,2 mld euro. Z tego aż 14,5 mld euro wyparowało z łącznej rezerwy 21 mld z publicznego funduszu emerytalnego. Ponad 15 tys. rodzin straciło też wszystkie swoje oszczędności z dnia na dzień.
Dodajmy, że Europejski Bank Centralny nie był stroną restrukturyzacji, której jednakowoż był facylitatorem. ECB nie zgodził się na wymianę posiadanych przez siebie obligacji o nominalnej wartości 56,5 mld euro na takie, których wartość byłaby o 53 proc. niższa. Zażądał za to pełnej spłaty obligacji, które nabył za cenę poniżej ich wartości (za ok. 75 proc.) od maja 2010 r. do lutego 2012 r. gdy nadejdzie termin ich wykupu. Tym oto sposobem Grecja „dorzuciła się” jeszcze ECB 43 mld euro, do czego doliczyć trzeba jeszcze odsetki, które wynieść mogą nawet 12 mld. Harmonogram spłaty tych obligacji został rozpisany na lata 2019-2037. 19 lipca br. Grecja musiała wykupić pierwszą część tych obligacji od ECB za 3,75 mld euro (przy sześcioprocentowych odsetkach). Następna wpłata nastąpi w październiku 2 mld euro (6,5 proc.).
O zawiedzionych nadziejach roku 2015 i obecnych okolicznościach gospodarczych i politycznych przeczytać będzie można w cz. III.