W markecie starsza pani syknęła na mnie z błyskiem w oczach, kiedy stojąc w kolejce przekroczyłem kreskę oznaczającą dystans jednego metra. Sąsiad odwrócił się do ściany, gdy zastałem go na klatce, wychodząc z mieszkanie. Bez „dzień dobry”, ze strachem wymalowanym na twarzy. Kobieta naprzeciwko w autobusie oddychała jakoś głębiej, a jej rozbiegane oczy, przygryzane usta i poszarpane skórki wokół kciuków ukazywały wielodniowe napięcie. W moim ulubionym osiedlowym sklepiku odgrodzeni sięgającą sufitu folią sprzedawcy wyglądają jakby szykowali się na misję międzyplanetarną – kombinezony, maski, rękawice. Na ulicach ludzie omijają się szerokim łukiem. Spoglądają na siebie ze strachem, albo unikają spojrzenia, jakby obawiali się, że tak również można się zarazić.
Według danych Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego w naszym kraju 8 milionów osób zmaga się z dolegliwościami psychicznymi. 2,5 miliona z nich cierpi na zaburzenia lękowe w tym fobie specyficzne. Stan nieustającego zagrożenia podczas epidemii koronawirusa w wielu przypadkach potęguje objawy chorobowe. Dostęp do placówek ochrony zdrowia jest utrudniony, specjaliści przyjmują tylko w szczególnych wypadkach, a przez telefon nie zawsze są skłonni wystawić recepty. Pacjenci miotają się w bezradności. Na grupach samopomocowych z każdym dniem pojawia się coraz więcej postów z błaganiem o recepty.
Mam wrażenie, że żyjemy w rodzącym się koedukacyjnym kalifacie. Z dnia na dzień przybywa na ulicach osób zasłaniających twarze. Niekoniecznie specjalistycznymi maskami. Przede wszystkim – gównianymi maseczkami za 3 zł z apteki, albo nawet szalikami. Jakby odsłonięte usta generowały poczucie zagrożenia. Kryzysowi epidemiologicznemu towarzyszy już teraz masowy kryzys zdrowia psychicznego. Psychoterapeuta Krzysztof Korona zwraca uwagę, że objawy nerwicy natręctw i zaburzeń kompulsywnych można zaobserwować również u osób wcześniej zdrowych. Kontakt z innym człowiekiem jawi się jako niebezpieczeństwo zarażenia. Każdy człowiek jest potencjalnym nosicielem, a zatem trzeba go unikać. Wszechobecność zagrożenia przekłada się na narastający lęk, co powodować stan, który nazywa się dekompensacją. Następują tak silne emocjonalne przeciążenia, że zaczynają być produkowane oznaki zaburzeń psychicznych. Takie osoby cierpią na zaburzenia snu, bezustannie dezynfekują ciało i ubrania, smarują dłonie kupionym na litry spirytusem, maseczki zakładają nawet w sytuacjach, które tego nie wymagają. Często boją się wyjść nawet na spacer, poddając się dobrowolnej izolacji. Po kilku tygodniach uwięzienia w domu, z odbiornikami intensywnie dostarczającymi budzące lęk komunikaty, ich stan może ulec pogorszeniu. Aż strach pomyśleć jak wtedy będą uzewnętrzniać to napięcie.
Skutki długotrwałej separacji istot ludzkich, uwięzienie w warunkach domowych, zapośredniczenie komunikacji przez portale społecznościowe i komunikatory w połączeniu ze stanami lękowymi mogą zakończyć się trwałą i trudno do odwrócenia dewastacją więzi międzyludzkich. Przed epidemią i tak byliśmy tak strasznie daleko od siebie – coraz szczelniej zamknięci w internetowej bańce, wchłaniającej nasze życie, poddawani kapitalistycznej alienacji – pogrążeni w szaleńczej rywalizacji rynkowej, z jarzmem kredytu zaprzęgnięci do wyścigu szczurów w korporacjach, uciekający w prywatność, schowani na grodzonych osiedlach, myślący w kategorii własnego interesu. Co będzie teraz, gdy dojdzie do tego strach przed zarażeniem? Jak to wpłynie na zdolność społeczeństwa do samoorganizacji? Czy ludzie, którzy z przerażeniem uciekają od innych ludzi będą w stanie zorganizować się w wspólnej walce o równy i sprawiedliwy świat? Albo chociaż przyjść na protest przeciwko łamaniu praw pracowniczych?
Koronawirus może być wielkim skokiem w zakresie atomizacji społeczeństwa. Ale nie musi. Nie możemy pozwolić zamknąć się w panoptykonie strachu. To bardzo trudne, bo wielu z nas boi się o siebie i swoich bliskich. Ale musimy w tym wszystkim odnaleźć nową formułę – świadomości siły podmiotu zbiorowego – ogromnej większości mającej wspólny interes jakim jest wolny i równy świat. Aby zachować tę piękną perspektywę musimy zachować zdolność do racjonalnego myślenia – nie przeszacowywać zagrożenia, zachować ostrożność, ale starać nie panikować, chłodzić emocje tych którzy odklejają się od realności; nie zakładać żadnych cholernych kombinezonów, wychodzić z domu na spacery, uprawiać sport – jeśli mamy taką możliwość; dzwonić do siebie, rozmawiać nie tylko o epidemii i koniecznościach, ale również o tym co nas spotyka dobrego i pięknego. Miłość w czasach zarazy jest jeszcze piękniejsza. I bardzo jej potrzebujemy, podobnie jak przyjaźni i solidarności.
W warunkach tego stanu wyjątkowego i narastającego szaleństwa ważne jak nigdy jest tworzenie wartości wspólnej – planowania, doskonalenia samoorganizacji. Bo pewnie już niebawem przyjdzie nam walczyć o to, co przy okazji kryzysu próbują nam zabrać bogaci – godne pensje, prawa pracownicze i stabilne miejsca pracy. Dlatego musimy być silni, a do tego potrzebny jest spokój.