Site icon Portal informacyjny STRAJK

Jak sprzątanie lasu myśliwym przeszkadzało

fot. pixabay.com/ diego torres

W nadleśnictwie Mińsk pod Warszawą wolontariusze zbierający porozrzucane po lesie śmieci zostali dwa razy wylegitymowani i spisani przez policję. Usłyszeli, że w tym miejscu myśliwi mają „pierwszeństwo w użytkowaniu lasu”.

O sprawie informują na Facebooku Warszawiacy Przeciw Myśliwym. Okazuje się, że w niedzielne przedpołudnie nie można wybrać się do lasu nawet w celu uprzątnięcia śladów bytności innych obywateli. Bo wtedy w tej samej okolicy może przebywać uprzywilejowana leśna kasta.

Myśliwi dwa razy wzywali policję do sprzątających, twierdząc, iż wolontariusze utrudniają im polowanie (choć de facto to oni utrudniali sprzątanie). Na pierwsze wezwanie przyjechały aż dwa radiowozy – funkcjonariusze spisali sprzątających, przejrzeli zawartość worków, zablokowali i przeszukali auto należące do wolontariuszy, spisali jego numery rejestracyjne i dane oraz wylegitymowali kierowcę. Aktywiści przenieśli się w inny rejon lasu, ale sytuacja się powtórzyła. Znów natknęli się na myśliwych i tym razem interweniowała załoga aż trzech radiowozów i jednego nieoznakowanego pojazdu (ręka do góry, kiedy wzywaliście policję jako prywatne osoby i spotkaliście się z tak daleko posuniętą gorliwością funkcjonariuszy).

Ostatecznie myśliwi „dali spokój” i kontynuowali polowanie, choć po drugim wezwaniu na miejscu zgromadziła się gromadka spacerowiczów. Myśliwi nie krępowali się ich obecnością i oddali kilka strzałów w ich bezpośredniej obecności – jak piszą autorzy posta, „na szczęście niecelnych. Przy nas nie zginęło żadne zwierzę, ale widzieliśmy łosia i sarnę z przerażeniem uciekające przed naganiaczami. W bagażniku jednego z samochodów leżał martwy bażant, ptak pochodzący z Azji, hodowany i wsiedlany na potrzeby polowań”.

Policja ponoć patrolowała okolicę i „miała na oku” sprzątających przez cały czas od pierwszego wezwania – tj. od 8.00 do około 15.00.

Exit mobile version