O minimum kilka-kilkanaście tysięcy od początku 2018 roku wzrosła liczba osób niepłacących alimentów – podaje Biuro Informacji Gospodarczej (BIG). Tymczasem jeszcze pod koniec ubiegłego roku minister sprawiedliwości triumfalnie obwieścił, że liczba alimenciarzy drastycznie spadła.
Cofnijmy się grudnia 2017 roku. Zbigniew Ziobro wraz z ministrą rodziny, pracy i polityki społecznej brylują na konferencji prasowej. – Liczba płacących alimenty na własne dzieci wzrosła ostatnio o 100 proc. Stało się to dzięki zmianom w kodeksie karnym wprowadzonym w maju 2017 r. – mówił szef resortu sprawiedliwości. – To jest dowód na to, że można, jeśli się chce, poprawiać sytuację kobiet w Polsce – pouczał Ziobro, zapowiadając, że dane te pokazują, że za rządów Prawa i Sprawiedliwości „polskie dzieci są objęte ochroną”. Ziobro mówił jeszcze, że „Polska była na szarym końcu, jeśli chodzi o liczbę rodziców, którzy wywiązują się ze zobowiązań alimentacyjnych. To się zmienia. Mamy spektakularną reakcję ze strony dłużników”.
Przypomnijmy, że szeryf Ziobro wprowadził przepis mówiący o tym, że już trzymiesięczne zaniedbywanie obowiązku alimentacyjnego jest przestępstwem. Grozi za to kara grzywny, więzienie lub ograniczenie wolności (sąd może orzec wobec alimenciarza dozór elektroniczny). Wygląda więc na to, że zaostrzanie prawa – metoda, do której minister sprawiedliwości jest przekonany na wielu polach, po raz kolejny okazała się nieskuteczna. W świadomości polskich mężczyzn, bo to oni stanowią 95 proc. osób niepłacących alimentów, wywiązywanie się z obowiązku zapewnienie odpowiednich warunków bytowych swoim dzieciom, wciąż nie sytuuje się wysoko w rankingu istotności.
Ponad milion polskich dzieci boryka się z problemem niepłacenia alimentów przez rodziców. Śmiesznie niskie kryterium dochodowe ustalone przez państwo – 725 zł – powoduje, że dzieci nie mogą skorzystać z wypłat z Funduszu Alimentacyjnego. Średnio rodzic jest winny swojemu dziecku 36,4 tys. zł.