Trwające od 17 października wielkie protesty społeczne przeciw korupcji i niekompetencji miejscowej klasy politycznej skręcają w kierunku szukania nowych rozwiązań dla podniesienia upadającej gospodarki. Przed libańskim bankiem centralnym w Bejrucie pojawili się fryzjerzy, ustawili fotele, a ludzie chętnie korzystają z ich usług, by „pokazać bogaczom jak wygląda dobre strzyżenie”.
Chodzi oczywiście o podwójne znaczenie tego słowa: strzyżenie jako przykrócenie długich liczb pieniędzy na bankowych kontach oligarchii. „To powinno spotkać głównych finansistów, którzy korzystają z rządowej korupcji” – mówiła wczoraj dziennikarzom jedna z klientek ulicznego fryzjera. Z tyłu libańska flaga i napis „To nie my będziemy płacić!”.
W ciągu pierwszych tygodni społecznego buntu, najbogatsi Libańczycy dyskretnie przenieśli za granicę prawie miliard dolarów, co po ujawnieniu tego zirytowało zwykłych ludzi, gdyż spotykają ich obostrzenia bankowe na wypłacanie nawet b. małych kwot w walutach wymienialnych. Świadomość wręcz karykaturalnych nierówności w kraju dociera do coraz większej liczby protestujących.
Według World Inequality Database, jeden proc. Libańczyków kontroluje prawie jedną trzecią dochodu narodowego, podczas gdy połowa narodu korzysta z niecałych 10 proc. To konsekwencja korupcji i kapitalistycznego neoliberalizmu, którego celem jest taki właśnie układ społeczny. Libańska gospodarka upada więc, a ciągle nie ma nowego rządu. Padają propozycje „rządu hybrydowego”, złożonego ze specjalistów od ekonomii i przedstawicieli partii politycznych, lecz brakuje kandydata na premiera, który mógłby taką administrację powołać.