Człowieka głodnego i osłabionego można nakarmić. Wtedy powraca do sił. Ale można też polać mu wódki, wtedy zapomina, ze jest głodny na jakiś czas, a potem budzi się jeszcze jeszcze bardziej wycieńczony. Patryk Jaki jest właśnie taką butelką gorzały. Kandydat PiS na prezydenta Warszawy zamierza zainteresować sobą klasę ludową. Właśnie ogłosił, że ciągu najbliższych kilkudziesięciu dni odwiedzi 100 warszawskich blokowisk i osiedli. „Liczymy, że dotrzemy do ludzi, którzy nigdy do tej pory nie głosowali, którzy mają swoje problemy, a których politycy zawsze omijają, do miejsc zapomnianych” – zakomunikował jego sztab.
Kandydat Jaki próbuje nam się przedstawić w polityce jako ziomek z bloku, facet, co rozumie problem zwykłego człowieka i wie, że czasem bywa trudno. Osiedla z wielkiej płyty wybrał jako swój target wyborczy. Tymczasem Patryk Jaki jest wiceministrem sprawiedliwości. Odpowiedzialny jest m.in. za więziennictwo. Ciekawe, czy tak właśnie się przedstawi podczas meetingu z ziomeczkami?
Prawda o Patryku Jakim, samozwańczym trybunie ludowym stolicy, jest bowiem bardzo nieprzyjemna dla kogoś, kto ma bliską osobę w zakładzie karnym. Jak wiadomo, osadzeni to najczęściej osoby z nizin społecznych. Trafiają do celi za drobne przestępstwa, bo nie stać ich na dobrych adwokatów, takich, co potrafią wywalczyć zawiasy. Innymi słowy – polskie mamry to więzienia nędzy. Oraz wyzysku. Pracującemu więźniowi po odliczeniu wszystkich potrąceń i składek często nie zostaje nawet połowa pensji minimalnej. Za pełnoetatową pracę. W 2015 roku Patryk Jaki zaprezentował swój pomysł na reformę systemu penitencjarnego. Projekt zakładał skierowanie więźniów do niskopłatnych prac na rzecz samorządów i firm prywatnych. Wspólnie ze swoim zwierzchnikiem – niejakim Ziobrą Zbigniewem uznali bowiem, że 35 proc. kiblujących-pracujących to za mało. Ponadto panowie J & Z postanowili również wyrzucić telewizory z więziennych świetlic oraz zlikwidować tzw. cele miłości, czyli miejsca przeznaczone do limitowanych spotkań intymnych z bliskimi osobami. A więc – wyzysk, odcięta kablówka i walenie konia – taki los Patryk Jaki chciał zafundować tym, którym moderczki z pod bloku wysyłają PDW.
Narracje o tym, że zwrot w stronę ludu w wykonaniu człowieka z ministerstwa sprawiedliwości jest ruchem, który z czasem może upodmiotowić politycznie wykluczone masy kupił i odział w ciężki rynsztunek znany lewicowy publicysta Łukasz Moll. Jego zdaniem Jaki robi to samo co „Jeremy Corbyn w Wielkiej Brytanii, tego samego próbował Bernie Sanders w amerykańskich prawyborach – dotarcie do miejsc zapomnianych, do ludzi, którzy nie głosują, którzy nie czują się reprezentowani”. Moll co prawda dostrzega fakt, że gest Jakiego ma wymiar wyłącznie estetyczny, jednak uważa, że jeśli ludzie blokowisk zagłosują na Jakiego to mimo iż będzie to zły wybór to jednak będzie to” ich wybór. I to, że go będą mieli, będzie bardzo istotne dla dyskusji na lewicy” – powiada Łukasz Moll.
Jeśli ludzie poszkodowani w wyniku trzech dekad antyspołecznej polityki pójdą głosować na kogoś, kto estetycznie przypomina jednego z nich, nie wiedząc, że w istocie jest facetem, który funduje piekło takim jak oni, nie będzie to wybór świadomy, a jedyną konsekwencją będzie poczucie bycia oszukanym, powrót do jeszcze silniej ugruntowanej apatii i nienawiść do polityków, co zamknęłoby (a przynajmniej bardzo utrudniłoby) możliwość otwarcia pola dialogu z tymi ludźmi również lewicy. Prawicowe oszustwo polityczne, przebieranie policjanta za blokersa, nie jest w najmniejszym stopniu emancypujące, a jedynie destrukcyjne, w najbardziej negatywnym i antypostępowym sensie, dla całej społecznej wspólnoty.