Jan Paweł II doskonale wiedział, że o biskupie Theodorze McCarricku krążą oskarżenia o molestowanie seksualne i gwałty, a jednak uczynił go kardynałem i arcybiskupem Nowego Jorku. W rzadkim akcie samokrytyki przyznali to autorzy watykańskiego raportu, o którym pisze dziś Washington Post.
Theodore McCarrick to najwyżej postawiony w hierarchii katolicki duchowny, który został w Watykanie oskarżony o przestępstwa seksualne i wydalony przez Kongregację Nauki Wiary ze stanu kapłańskiego. Stało się to w 2019 r. Oskarżenia dotyczyły wydarzeń sprzed 30-40 lat: molestowania ministrantów w nowojorskiej katedrze św. Patryka, następnie molestowania seminarzystów i zwykłych księży. Kongregacja uznała hierarchę za winnego, odrzuciła jego apelację i stwierdziła, że dokonując swoich odrażających czynów nadużywał władzy, jaką miał w Kościele. Wielki skandal wokół McCarricka wybuchł w 2018 r., ale pierwsze sygnały o jego zachowaniach Watykan otrzymał jeszcze w połowie lat 80. 90-letni były duchowny żyje w izolacji w miejscu nieznanym opinii publicznej. Dwie sprawy, jakie wytoczyli mu przed świeckimi sądami molestowani przez niego mężczyźni, zakończyły się ugodami i wypłatą 150 tys. dolarów odszkodowania.
Watykański raport pokazuje bez żadnych wątpliwości, że w 1999 r., gdy Jan Paweł II zamierzał uczynić McCarricka kardynałem, wiedział, jaka jest jego reputacja. Historie o tym, jak biskup zapraszał seminarzystów do swoich domów przy plaży, zachęcał do spania w jednym łóżku, molestował i napastował, krążyły swobodnie w amerykańskim episkopacie. Informacje o zapraszaniu młodych mężczyzn do biskupiego łoża potwierdził ambasador Watykanu w USA. Jan Paweł II puścił jednak te głosy mimo uszu, gdy tylko McCarrick napisał do niego list, w którym, rzecz jasna, wszystkiemu zaprzeczał. W listopadzie 2000 r. został arcybiskupem Nowego Jorku, rok później otrzymał kapelusz kardynalski.
Dramatyczne relacje napastowanych już byłych seminarzystów, a także relacje katolickich księży, którzy padli ofiarą arcybiskupa zrobiły nader umiarkowane wrażenie również na papieżu Benedykcie XVI. Chociaż za jego czasów ofiar zgłaszało się coraz więcej, papież nakazał McCarrickowi jedynie… przejście w stan spoczynku, czyli kościelną emeryturę. McCarrick faktycznie przeszedł na nią w 2006 r. W kolejnych latach żył spokojnie w Waszyngtonie, angażował się w dialog ekumeniczny, a w 2015 r. odprawił mszę pogrzebową Beau Bidena, starszego syna obecnego prezydenta-elekta Stanów Zjednoczonych. Papież Franciszek nie widział powodu, by go niepokoić, uznając, że skoro jego poprzednicy uznali oskarżenia za niewiarygodne, to znaczy, że arcybiskup Waszyngtonu nic złego nie robił. Do ruszenia sprawy skłoniły Franciszka dopiero głośne oskarżenia ze strony Carla Marii Vigano, byłego ambasadora Watykanu w USA i arcybiskupa, który wezwał papieża do ustąpienia, skoro pozostał bezczynny w tak skandalicznej sprawie. Wtedy rozpoczęto prace nad raportem, który teraz wywołuje skandal.
Dlaczego Jan Paweł II tak łatwo dał się przekonać? W ocenie autorów raportu zaważyły jego doświadczenia z Polski: papież miał uznać, że McCarrick jest bezpodstawnie szkalowany, a cała sytuacja jest intrygą na wzór działań służb specjalnych państw socjalistycznych, działających przeciwko Kościołowi i wyciągającym kompromitujące informacje o poszczególnych biskupach.
Autorzy raportu, stawiając ciężkie zarzuty pod adresem Jana Pawła II, starają się oczyścić Franciszka. Twierdzą, że bardzo długo nie otrzymał on w sprawie amerykańskiego kardynała prawdziwych dowodów, a jedynie słyszał plotki.