O zawstydzającym występie Jana Pietrzaka w Opolu dzisiejsze media piszą obficie. Cytują powiedzonka, wtręty i żarciki. Doprawdy, trudno było obejrzeć ten występ bez dojmującego uczucia zażenowania za tego starego człowieka, który ze wszystkich sił niszczy swoją ciekawą historię i miejsce w polskiej kulturze. Przy okazji bez najmniejszej refleksji pluje na swoje życie, które podobne było do losów milionów Polaków w powojennej Polsce, trudno więc opędzić się od wniosku, że przy okazji pluje i na ich życie.
W najczarniejszych latach stalinizmu członek Korpusu Kadetów im. Gen. Świerczewskiego, potem słuchacz szkoły oficerskiej Ludowego Wojska Polskiego, długoletni członek PZPR, przedtem ZMS. Twórca dwóch ogromnie popularnych za PRL kabaretów, w których ostrzem satyry nakłuwał władzę za jej pieniądze przecież. Czy to mu ujmuje? Przeciwnie. Pracował w PRL jak umiał, obiektywnie tworząc interesujący portret kultury tamtego państwa z jej wzlotami i upadkami.
Dziś, kiedy miota się po scenie, napraszając na brawa i nieśmiesznie tłumacząc dowcipy sprzed lat, obrażając chamsko nie tylko swoich adwersarzy politycznych, ale i sąsiadów naszego kraju, człowiek czuje podświadomą potrzebę racjonalnego wyjaśnienia tego samoponiżenia i autokompromitacji.
Po pierwsze, dla Pietrzaka czas się zatrzymał 40 lat temu, kiedy kąpał się w uwielbieniu salonów i zwykłych ludzi, kiedy mógł targać władzę za wąsy w rozkosznym przekonaniu, że poza ingerencją cenzora niczym mu to nie grozi – nie wsadzą go do więzienia i nie zabiją. Złoty był dla niego czas. Po drugie, Pietrzak, jak się zdaje, uważa, że ludzie w Polsce potrzebują jakiegoś pozytywnego impulsu po latach, kiedy przejeżdżał się po nich neoliberalny walec. Uważa słusznie. Tylko wnioski z tego wyciągnął błędne. Uznał bowiem, że odzyskanie poczucia godności dokona się poprzez niestrawny, słodki do mdłości patriotyzm, skręcający często w stronę tępego jak siekierka do cukru nacjonalizmu. I wciąga w tę narrację jakichś artystów wyciągniętych z przykościelnych salek, patriotycznych prowincjonalnych festiwali, często młodych ludzi bez przygotowania scenicznego, robiąc im tym gigantyczną krzywdę, bo budzą podobne zażenowanie, jak ich mentor.
Ale największa szkoda, jaką czyni swoim odbiorcom Jan Pietrzak polega na tym, że kształtuje w nich w pełni jałową umysłowość, pozbawioną umiejętności autorefleksji i choćby szczątkowego myślenia na własny rachunek. Zresztą może o to chodzi?