Oto kolejna cegiełka do rozdętego do granic absurdu etosu polskiej przedsiębiorczości. Swobodnie wyzyskujący dotychczas pracowników sezonowych plantatorzy i sadownicy zgrzytają zębami i psioczą na rządowy program 500+. Obawiają się, że nikt nie zechce się nająć do pracy za głodowe stawki.

Pracownik sezonowy zatrudniony przy zbiorze owoców zarabia średnio 8 do 10 zł za godzinę, więc niewiele lepiej niż ochroniarze. Godzinówka tych ostatnich od wielu lat stała się symbolem poniżenia i trzecioświatowości polskiego rynku pracy. Głodowe stawki wypłacane przez wyzyskiwaczy w sektorze agrarnym pracownikom najmowanym sezonowo do zbioru owoców nie były dotyczas problemem, ale wprowadzone niedawno rozwiązania socjalne mogą przymusić Januszy Biznesu do wprowadzenia bardziej uczciwej systematyki wynagrodzeń.

Ze względu na wspomniany wyżej sztucznie wykreowany etos drobnego przedsiębiorcy, którego uczyniono solą ziemi i bohaterem walki z biurokracją i socjalizmem w Polsce, udający biznesmenów prowincjonalni troglodyci bez skrupułów wyrażają swój obłędny światopogląd.

Np. niejaki Piotr Sławiński z miejscowości Poddębice ogłosił w internecie, iż poszukuje ludzi do pracy przy zbiorze truskawek. W rozmowie z reporterem jednego z polskich dzienników wygłosił niniejszy komentarz:

– Ogólnie na rynku prac sezonowych jeest coraz gorzej. Zgłasza się coraz mniej chętnych, a w związku z  programem 500+, kłopoty z zatrudnianiem takich pracowników na pewno się powiększą – konstatuje sadownik.

A oto refleksja innego polskiego asa przedsiębiorczości, także sadownika, właściciela plantacji brzoskwiń.

– Praca przy zbiorze może ciężka nie jest, ale na słońcu temperatura dochodzi niekiedy do 50 stopni i ludziom nie chce się przychodzić. Teraz może być jeszcze gorzej – wypalił Karol Kocik ze Skierniewic.

Obaj mają nadzieję, a jakże, iż w niedługim czasie uchodźcy ekonomiczni z Ukrainy, tudzież „ze Wschodu”, pomogą przezwycięzyć tę uciążliwość.

[alert type=”info” title=”KOMENTARZ: „]Polaczkowata bezczelność to zjawisko niebywale trwałe i bardzo mocno obecne w przestrzeni publicznej. Za każdym razem gdy słyszymy przesiębiorcę, polityka prawicy lub innego oszusta lamentującego lub wzywającego do „łapania złodzieja” możemy być niemal na sto proc. pewni, że dokazywania tego indywiduum to nic innego jak przysłowiowe odwracanie kota ogonem. Porażające bezczelnością, ale i szczerością reakcje polskich pseudobiznesmenów-sadowników pokazują rozmiar patologii socjalno-kulturowej. Publiczne, jawne utyskiwania na działania rządu zmierzające do likwidacji skrajnego ubóstwa, którego beneficjentami są wszelkiej maści Janusze Biznesu, wypłacający głodowe stawki, jest dopuszczalne tylko w społeczeństwie o kompletnie zdwastowanej moralności i z drastycznymi problemami poznawczymi. Syntetycznie wytworzony etos przedsiębiorcy, okazał się zjawiskiem tak silnym, że wzorce kulturowe, które swój system wartości wyprowadzają od pojęcia przyrodzonej ludzkiej godności lub innych humanistycznych założeń, muszą ustąpić miejsca prymitwynemu rynkowemu rygorowi, także w obszarze komunikacji.Transformacja była i jest koszmarem. BOJAN STANISŁAWSKI[/alert]

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. @Andy

    Czytając komentarze podobne do Twojego zaczynam odnosić wrażenie, że osoby prowadzące rolniczą i pozarolniczą działalność gospodarczą wymagają specjalnej troski…

    Niskie ceny skupy? A kto lub co broni sadownikom zorganizować się w potężną grupę, żeby mieć realny wpływ na ich kształtowanie? Nikt i nic, ale oczywiście łatwiej wyciągać łapę do państwa i domagać się stałego dopływu półniewolników i dopłat.

    Statystyki podają, że ok. 12% czynnych zawodowo Polaków pracuje w rolnictwie. W sąsiednich i będących na podobnym poziomie rozwoju Czechach trochę powyżej 3%. Pomimo tego, nie słychać o niedoborach owoców i warzyw w tym kraju. Dla takich jak Ty, zapewne jest to wręcz niepojęte. Tak samo jak to, że państwa z dużo mniejszym odsetkiem przedsiębiorców (np. Niemcy) potrafią stworzyć więcej miejsc pracy, w dodatku lepiej opłacanych.

    Nie widzę żadnych powodów, aby w dalszym ciągu utrzymywać tę archaiczną strukturę. Niech na rynku zostaną ci, których stać na pokrycie zobowiań wobec państwa, zatrudnionych i kontrahentów, a roszczeniowemu nieudacznictwu pozostaje praca najemna i mokre sny o własnym „biznesie”. Nie wolno zmuszać pracowników, żeby z własnej pensji dopłacali do czyjegoś interesu, jak dzieje się to w przypadku wspomnianych sadowników.

    1. Niskie płace? A kto zabroni PRACOWNIKOM sadowników zorganizować się w potężną grupę żeby mieć realny wpływ na ich kształtowanie? Nie rozśmieszaj mnie.
      Tak , uważam że rolnictwo w takim kraju jak Polska wymaga specjalnej troski.
      Sprawdź sobie ile Czechy produkują własnych jabłek a ile importują i to głównie z Polski właśnie . Więc jabłek im nie brakuje, polskich jabłek. Jesteśmy krajem rolniczym to i duży procent mieszkańców pracuje w rolnictwie. Oczywiście że można zastosować amerykański (amerykański bo wszędzie w Europie dopłaca się do rolnictwa) system wielkopowierzchniowej produkcji rolniczej. Gdzie stosuje się masowo GMO , olbrzymie ilości środków chemicznych i korzysta się z również bardzo taniej siły roboczej z zaprzyjaźnionego Meksyku. Ja , pomimo że mieszkam w innym kraju to nadal kupuję polskie warzywa i owoce bo są po prostu lepsze. Ty , jak wolisz możesz kupować owoce z krajów gdzie za pracę płaci się dolara dziennie, twój wybór.
      Praca w sadownictwie jest pracą sezonową , sam taką wykowałem w innym , sprawiedliwszym ustroju kiedy byłem uczniem. I zawsze była to praca niskopłatna. A sadownik jak nie mógł znaleźć wystarczająco tanich pracowników to po prostu nie zabierał plonów. Dlatego czasami słyszało się i klęsce urodzaju kiedy to duża podaż wymuszała niskie ceny i w efekcie nie opłacało się zbierać części plonów.
      W Wielkiej Brytanii , w której mieszkam, co rusz słychać o protestach farmerów na których niskie ceny wymuszają Tesco i inne supermarkety. I co? I nic. Kto ma pieniądze ten ma władzę. A w zglobalizowanym świecie wszystko można gdzieś kupić taniej.

    2. Mitem jest, że USA to taki super wolny rynek. Wiele dziedzin jest subsydiowanych z budżetu, w tym właśnie rolnictwo. I tak będzie dopóki najsilniejsi nie wykoszą słabszych (TTIP). Wtedy dopiero ceny żywności skoczą.
      A w Polsce największym problemem jest brak umiejętności współpracy. W krajach cywilizowanych istnieją tzw. grupy marketingowe i często sprzedają już końcowy produkt – przetworzony.
      Robotnicy sezonowi raczej nie będą się łączyć w grupy zorganizowane, bo często są to prostu nielegalni imigranci.

  2. Transformacja i te „wynagrodzenia” są oczywiście koszmarem,ale problem tak naprawdę tkwi w pośrednikach i koncernach dyktujących ceny oraz częściowo nieudolności „przedsięborców” rolnych.

    Mniej niż złotówka za kilogram dobrej naturalnej żywność,kilka złotych od klienta w mieście. I wbrew pozorom to nie ci plantatorzy zarabiają na tym najwięcej.

    Spółdzielnie byłyby tu rozwiązaniem problemu.Byłyby – gdyby nie to,że zawsze się znajdzie „Janusz” – idiota który spróbuje „oszukać” w rezultacie psując produkt pozostałym.I gdyby nie to,że przekupieni Politycy już się postarali by to wszystko maksymalnie utrudnić.

    Poza tym niestety: Dobra jakościowo żywność NIE MOŻE być zbyt tania.Oszukiwać w sprawie żywności oczywiście „można” – ale będzie to kosztem zdrowia tych którzy ją spożywają. I niestety, ale pomysły typu sól drogowa w żywności,chiński czosnek czy plastikowy „ryż” – mimo że zgodne z duchem współczesnego złodziejskiego kapitalizmu – nie są zbyt zdrowe.Pole uprawne to nie fabryka – tu wydajności nie da się podnosić wbrew oczekiwaniom niektórych w nieskończoność.

  3. Nie płaczmy nad sadownikami i innymi plantatorami. To i tak jedyna grupa, która zyskała na wejściu do UE. Dopłaty bezpośrednie się należą „jak psu buda”, a przecież to też jest koszt żywności dla nabywcy, tyle że z innej kieszeni płacony, składki emerytalne w śladowej wysokości (a dla pracowników najemnych w ogóle), a jak tylko coś się zachwieje – embargo na żywność, powódź, susza albo dziki, to politycy na wyprzódki lecą z odszkodowaniami.
    Dostał kiedyś producent parasoli odszkodowanie za to, że nie padało? Oczywiście sprowadzam rzecz do absurdu, ale wskutek decyzji politycznych firmy spedycyjne też bardzo ucierpiały. I co? Nie widziałam żadnej akcji celebrytów, żeby Polacy patriotycznie zaczęli wynajmować TIR-y do wyjazdów na wakacje.

  4. Drogi lubat, wychodzisz z kuriozalnego założenia, iż chęć szczera czyni biznesmena, czym nieudolnie próbujesz tłumaczyć roszczeniowość prywaciarstwa. Rzeczywistość jest bezlitosna, więc nie każdy chętny może być przedsiębiorcą z prawdziwego zdarzenia. Tak samo nie każdy chętny zostanie np. chirurgiem. Jeśli więc komuś brakuje kompetencji lub pieniędzy do prowadzenia działalności gospodarczej, to powinien samemu podjąć pracę najemną, zamiast psuć rynek i domagać się zagwarantowania siły roboczej. Tak trudno pojąć?

    1. Sadownicy nie są biznesmenami kozi bobku, są rolnikami. Żeby zbierać jabłka to drzewo trzeba posadzić kilka czy kilkanaście lat wcześniej. Nie mogą zmienić branży w jeden dzień. Rolnicy nie mają kapitału , żyją z tego co uda im się wyhodować i później sprzedać . Muszą mieć traktor , nawozy, środki ochrony roślina i muszą wynająć ręce które im ich plony zbiorą. Jak wielki kapitał dyktuje bardzo niskie ceny to jak myślisz , na czym mogą obniżyć koszty żeby wyjść na plus i utrzymać swoją rodzinę? Oczywiście że na pracownikach. Jak będą musieli zjeść, z braku siły roboczej , wszystkie swoje jabłka to i tak przetrwają . Ale ty nie zjesz żadnego .

    2. @Andy:

      Kłopoty sadowników trwają od lat. Czasem trafiał się lepszy rok, ale coraz rzadziej. Powinno już do nich dotrzeć że obecny model skupu jest dla nich wyjątkowo niekorzystny. I dopóki nie będą mieli innej możliwości jak stać z przyczepami pełnymi jabłek przed bramą to będą zawsze w d… bici. Tymczasem jak mówi przysłowie „w kupie siła”. Niech skorzystają ze sprawdzonych wzorców, założą minispółdzielnie, czy to do dystrybucji czy przetwórstwa. Jak się powiedzie to je powiększą. W pojedynkę nie mają szans.

  5. Krytyka pryncypialnie słuszna, tylko zupełnie pod niewłaściwy adres. Aby prowadzić jakikolwiek biznes, który nawet nie daje kokosów, ale tylko utrzymanie rodziny, musi dawać choćby minimalny zysk. Nawet miastowy Janusz powinien wiedzieć, albo chociaż się domyślać, że przed zebraniem np. truskawek trzeba włożyć dużo pracy i kosztów, a koszty zbioru nie powinny przekraczać 8-10% wszystkich nakładów na uprawę. Tymczasem one często przekraczają 50-60% kosztów całej produkcji.
    Sam nie jestem (na szczęście) Januszem biznesu sadowniczego, ale kilku znam i wiem, że nie rzadko zdarza się im, że zostawiają jakąś część zbioru na polu, bo gdyby chcieli zebrać, to musieli by dopłacać do interesu.

    Jeśli już szukać patologii, to raczej w dystrybucji, bo takiemu Januszowi biznesu sadowniczego Janusze z przemysłu owocowo-warzywnego czy handlu robią wielką łaskę, kupując np. jabłka za 80 gr/kg, a sprzedają nam, konsumentom, po 3 zł.

    1. To twórzcie spółdzielnie! Przed wojna można było, po wojnie też. Ale likwidacja komuny zlikwidowała i je. To może powróćta do dobrych wzorów?

    2. @lubat Masz rację. Nikt inny jak tylko wielkie sieci handlowe i wielki przemysł przetwórczy dyktuje ceny. Sadownicy często mają jedynie wybór – albo eksploatować pracowników albo zamknąć biznes.

    3. @Nikt

      100/100

      Od lat uważam ze sadownicy powinni tworzyć spółdzielnie oraz własne kanały dystrybucji. Oni płaczą że im się płaci mało a ja w mieście że muszę płacić dużo, kasę zaś zgarniają pośrednicy.

      W Polsce przez lata ziemniaki przywoził mi rolnik raz w miesiącu przyjeżdżający do Warszawy ze swoimi produktami. Ku obopólnej korzyści.

    4. @ lej Głupio to powiedzieć ale znowu muszę pochwalić pisowskie projekty ustaw w których rolnikowi WOLNO będzie przetwarzać i sprzedawać własne produkty bez zbędnych , utrudniających życie unijnych dyrektyw.

    5. @Lej,

      A w czym te straszna Unia przeszkadzała? Kupowałem ziemniaki bezpośrednio od chłopa, znajomi także. Jakoś Unia się nie czepiała. Na wiejskim targu także nikt nie sprzedawał jajek czy jabłek „spod lady” nerwowo się rozglądając czy Unia nie patrzy.

      Poza tym to i bez Unii są przepisy sanitarne. Na szczęście.

    6. @Lej: Nie wiem,czy wiesz,ale zakupy bezpośrednio od rolnika to pewnie była ta „zła” „szara strefa” której nie kontrolują państwowi i unijni urzędnicy :P

      Regulacje unijne są owszem do niczego i po prostu bardzo dobrze,że są ludzie na tyle rozsądni by takiego „prawa” nie przestrzegać ;) I słusznie zresztą,bo te przepisy w 90% pisane są pod korporacje i koncerny.

    7. W poprzednim życiu musiałem zapoznać się z kilkoma dyrektywami unijnymi i co ciekawe nie zauważyłem tej osławionej głupoty. Z implementacją ich do prawa miejscowego bywało już różnie.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Putin: jesteśmy gotowi do wojny jądrowej

Prezydent Rosji udzielił wywiadu dyrektorowi rosyjskiego holdingu medialnego „Rossija Sego…