Site icon Portal informacyjny STRAJK

Jeden dzień z rasizmem w Poznaniu

PIkieta PLO w Poznaniu / fot. Piotr Nowak

Zaczęło się niecałe dwa tygodnie temu. Do Urzędu Miasta Poznania wpłynął wniosek o zgodę na zgromadzenie publiczne na Placu Wolności. Dokładnie pod pomnikiem ofiar Czerwca 1956 roku. Wniosek złożył niejaki Dariusz Brodzik, polski emigrant, na stałe zamieszkały w Norwegii, lider Polskiej Ligi Obrony. PLO chciała zademonstrować swoją niezgodę na imigrantów w Polsce. Chcieli powiedzieć, że czują się zagrożeni „islamskim zalewem” i żadnego „obcego elementu” sobie nie życzą.

Na ten ruch błyskawicznie zareagowali poznańscy anarchiści.  Wraz ze środowiskami artystów i lokalnych NGO wpierających imigrantów, zgłosili kontrdemonstrację „SOLIDARNI Z MIGRANTAMI! UCHODŹCY MILE WIDZIANI!” pod Centrum Kultury Zamek. Stamtąd mogli mieć przeciwnika w zasięgu wzroku.

Polska Liga Obrony jest organizacją, która zamierza ocalić Polskę przed napływem wyznawców islamu. Mają stronę internetową. Pełno na niej husarii. I to nie jest żart: członkowie PLO uważają się za spadkobierców facetów ze skrzydłami. Podobnie jak siedemnastowieczni jeźdźcy pod Wiedniem, w 2015 roku chcą powstrzymać muzułmańską nawałnicę. Nie mają wątpliwości, że zagrożenie jest poważne. „W Europie sytuacja powoli robi się katastrofalna, a według danych demograficznych zachód Europy stanie się wkrótce »Islamskim kalifatem«” – ostrzegają na swojej witrynie. Potomkowie husarzy zdają sobie wprawdzie sprawę, że w Polsce muzułmanów praktycznie nie ma, jednak postępując zgodnie ze swoją błyskotliwą maksymą: „Mądry Polak przed szkodą”, zamierzają ojczyzny bronić już teraz. Dotychczas mieli okazję sprawdzić się w kilku bataliach. Najbardziej wsławili się podczas wojny podjazdowej w warszawskich knajpach na początku 2014 roku. Wróg – młodzi mężczyźni z krajów arabskich – podstępnie uwodził polskie dziewczęta. Chłopcy z PLO nie mogli na to patrzeć bezczynnie. Zorganizowali „patrole dyskotekowe”, w ramach których rozdzielali pary bawiące się na imprezach i próbowali uświadamiać niewiastom grożące im niebezpieczeństwo. W efekcie podobno kilka razy zostali podbici przez krzepkich saracenów i wyrzuceni przez ochronę klubów. U kobiet wzbudzali raczej rozbawienie. Może dlatego na ich kolejną akcję trzeba było czekać dokładnie rok. W styczniu 2015 przeprowadzili odważny szturm na twierdzę wroga – poznańskie Centrum Kultury Muzułmańskiej. Pewnego dnia miejscowy imam zobaczył za oknem kilku młodych ludzi w dresach, którzy robią brzydkie miny w kierunku budynku. Nalepiali też jakieś papierki, które okazały się islamofobicznymi wlepkami. Podobno symulowali również gest podrzynania gardła w kierunku wchodzących do meczetu kobiet z dziećmi. Imam powiadomił policję, sprawców ujęto, po kilku miesiącach zostali skazani na kary pozbawienia wolności w zawieszeniu i kilka tysięcy złotych grzywny za obrazę uczuć religijnych i nawoływanie do nienawiści na tle religijnym. Poczuli się wtedy bardzo prześladowani. „Wolność słowa już dawno w Polsce przestała obowiązywać. Reżimowe aparatczyki nakładają restrykcje oraz tworzą przepisy, które w swym zamyśle powinny chronić obywateli, jednak uderzają w nas, prawdziwych patriotów” (pisownia oryginalna) – skarżyli się w wydanym oświadczeniu.

Zadzwoniłem do Dariusza Brodzika kilka godzin przed demonstracją. Jest wyraźnie przejęty nadchodzącym wydarzeniem.

– Jaki jest cel waszej pikiety?

˗ Jako obywatele nie chcemy imigrantów. Mamy do tego prawo, które nam gwarantuje konstytucja. Nie żyjemy przecież w kraju totalitarnym, w którym władza może zakazywać posiadania poglądów, prawda? – odpowiada Brodzik.

– Nie żal panu ludzi, którzy doznali koszmaru wojny i pragną osiedlić się tam, gdzie będą czuć się bezpiecznie?

Mój rozmówca zastanawia się chwilę. Po czym wyjaśnia, że w Syrii „biją się muzułmanie z muzułmanami”, a ci, którzy mają zamiar przyjechać do Polski, najpewniej będą sympatykami Państwa Islamskiego.

– Ale przecież oni właśnie uciekli stamtąd przez dżihadystami.

Na to Brodzik nie potrafi odpowiedzieć. Ma jednak na podorędziu  kilka zaklęć, które recytuje: „oni zabiją 200 mln ludzi”, „wprowadzą prawo szariatu”, „będą ucinać głowy”, „zgwałcą nasze dziewczyny”. Na kończące pytanie, ilu osób się spodziewa na demonstracji, zaskakuje skromnością:

– Nie więcej niż sto.

Do rozpoczęcia demonstracji pozostało kilka godzin. Spotykam się z Kasią Czarnotą, współorganizatorką pikiety solidarnościowej z migrantami. Jest znaną działaczką anarchistycznego skłotu Rozbrat. Od lat zajmuje się lokalnymi problemami społecznymi. Była m.in. jedną z inicjatorek akcji przeciwko powstaniu osiedla kontenerowego, do którego miasto chciało wysiedlać tzw. „kłopotliwych mieszkańców” lokali komunalnych. Jako współzałożycielka Wielkopolskiego Stowarzyszenia Lokatorów toczy zaciekłe boje z mafią „czyścicieli kamienic”. Jest solą w oku bandytów prześladujących lokatorów. Kiedy pytam o organizatorów antyislamskiej demonstracji, kręci głową z politowaniem.

– Tamci ludzie nie są dla nas żadnymi rywalami ani partnerami do rozmów. Jakakolwiek dyskusja z nimi mija się z celem – tłumaczy.

Skąd w takim razie pomysł kontrdemonstrację?

˗ Chcemy zwrócić uwagę na brak polityki migracyjnej w tym mieście. Za chwilę trafią do nas uchodźcy, a władze nie mają im nic do zaproponowania. Nie ma mieszkań, mechanizmów integracji, pracy, lekcji języka polskiego.

Czarnota jest przeciwko dzieleniu uchodźców na „dobrych i zaradnych” i „roszczeniowców”. Uważa, że to dyskryminujące.

– Nikt nie musi swojego wizerunku dopasowywać do tego, żeby był akceptowalny społecznie. My nie zajmujemy się kreowaniem dobrego imigranta użytecznego dla Polaków. Bo jest panem doktorem z Afryki i może nam się przydać.

˗ Nie interesuje nas podkreślanie zasług w postaci gospodarczej użyteczności i wtopienia się w klasę średnią za cenę upokorzeń i podlizywania się. To się wpisuje w neoliberalną narrację. Ekonomiczny rasizm jest głęboko zakorzeniony w publicznym dyskursie i to widać również w przypadku migrantów.

Czarnota pokazuje mi kartkę z wynotowanymi punktami pomocy dla imigrantów. Okazuje się, że wszelkie usługi pomocy migrantom jednak są w Poznaniu dostępne. Wyłącznie prywatnie. Wyłącznie dla przybyszy z grubymi portfelami. Prywatna firma załatwi wszystko – od legalizacji pobytu, po założenie działalności gospodarczej. Miasto natomiast, we współpracy z Centrum Badań Migracyjnych miejscowego uniwersytetu, prowadzi kampanię „Wspólnie tworzymy jeden Poznań”. Chodzi o to, aby podkreślić wielokulturowość i kosmopolityczny charakter stolicy Wielkopolski. Ze strony internetowej inicjatywy dowiadujemy się m.in., że „mieszkańcy Poznania pochodzą ze 120 państw i mówią w 102 językach”. Jedno jest jednak pewne – z lokalną władzą nie dogadają się w żadnym z nich.

Ostatnie chwile przed demonstracją spędzam w anarchistycznej kluboksięgarni Zemsta. Przed wejściem do lokalu zbiera się grupa kilkunastu facetów, prawie wszyscy ubrani na czarno. – Mogą chcieć nas odwiedzić – wyjaśnia jeden z nich. Ma na myśli oczywiście członków PLO, którym mają dzisiaj towarzyszyć aktywiści miejscowej skrajnej prawicy: Młodzieży Wszechpolskiej i Autonomiczni Nacjonaliści. Podobno pojawią się również kibice Lecha Poznań, których idole grają wieczorem pierwszy mecz w nowym sezonie.

Zegar na Zamku Cesarskim pokazuje równo 15:00, na betonowej połaci skweru jest jak na patelni. Plac świec pustkami. Na środku stoi jedynie grupa mężczyzn w okularach przeciwsłonecznych i obcisłych czarnych t-shirtach. Pytam, czy są organizatorami. Mówią, że nie i spoglądają na mnie podejrzliwie. Może ma to jakiś związek z faktem, iż mam na sobie seledynowe spodenki, białą koszulkę z przekreślonym symbolem dolara i różowe okulary. Aktywiści PLO wszyscy ubrani są na czarno. Tłumów na razie nie ma. Pojawia się za to Dariusz Brodzik. Zafrasowany rozgląda się. Już wie, że nie będzie tych spodziewanych stu osób. Dziennikarzy jest niewiele mniej niż uczestników. Brodzik przemawia do kamery. Nazywa uchodźców, który lada dzień przylecą do Polski „nielegalnymi imigrantami”. Potem się rozkręca.

– Zabić 200 mln ludzi w Europie to dla nich żaden problem. Gdyby mogli kupić bombę atomową, to z pewnością by ją zdetonowali – ciągnie bez zmrużenia okiem.

Kolejni rozmówcy to grupa barczystych facetów w opiętych biało-czerwonych uniformach. Pytam, czy nie wiedzą, kto organizuje kontrdemonstrację.

– To Antifa, lewactwo pierdolone.

– A o co im chodzi?

– Nie wiedzą nic o życiu albo ktoś im płaci. Niech sami utrzymują tych brudasów, co przyjechali tutaj żeby, ruchać w dupę ich żony – mówi potężny facet, jak się po chwili okazuje również emigrant, od ośmiu lat mieszający w Szwecji.

– Moja córka nie zna hymnu szwedzkiego, bo w szkole nie uczą. Boją się reakcji ciapatych, polityczna poprawność – złości się mój rozmówca.

Pytam jeszcze o przyczyny słabej frekwencji kiboli Lecha.

– Mieli być, ale widzisz jak jest. Oni raczej nie wspomagają akcji w mieście. Chcą nawet kasy za ochronę. Słabo jest – mówi ze smutkiem.

Od lat wiadomo, że stowarzyszenie kibiców Lecha jest zdominowane przez lokalną klasę średnią – przedsiębiorców, polityków, lekarzy, biznesmenów, którzy na poziomie estetycznym i zdroworozsądkowym brzydzą się ulicznym bojówkarstwem. Taki to poznański paradoks – konserwatywna hierarchia na stadionie zabezpiecza przed infiltracją trybun przez nacjonalistów, przez co Poznań jest jedynym dużym miastem, gdzie nie ma silnych struktur skrajnej prawicy zintegrowanej ze środowiskiem kibicowskim.

Zaczynają się przemówienia. Na początek młoda dziewczyna mówi o kolonizowaniu Europy przez muzułmanów. Wyrzuca się siebie praktycznie cały wyobrażalny katalog stereotypów na temat wyznawców islamu, po czym – kończąc swój występ – określa się jako…feministka. Po niej po mikrofonu podchodzi Jarosław Hunek, przedsiębiorca, członek lubelskiej dywizji PLO. Brzuchaty i wąsaty jegomość mizdrzy się do nielicznej publiki.

– Byłem w Berlinie, ale w Poznaniu jest milej – rozpoczyna zalotnie, wzbudzając nieśmiałą owację. Pan Jarosław najwyraźniej uważa się za eksperta w sprawie migrantów. Mówi z pełnym przekonaniem, podpiera się doświadczeniem 4-letniego pobytu w Londynie.

– Niektórzy mówią, że trzeba im pomóc, że bieda i tak dalej. Nie! Nie musimy im pomagać, a na pewno nie u nas. Dobrze wiemy, jakie mogą być tego skutki. Nikt mi nie wmówi, że muzułmanin tu przyjedzie i rzuci się na pracę na 1700 zł. Nie. On się będzie brał tyle socjalu, ile się da – ostrzega Hunek. – To nie są biali ludzie, oni nie będą się integrować…

To trafia do młodego chłopaka stojącego obok mnie.

– Ja pierdolę, tak nie może być – mówi z niedowierzaniem. Emocje się udzielają również jego koledze, który słuchając londyńskich opowieści Hunka o muzułmańskich patrolach z maczetami, wykrzykuje w pewnym momencie „kara śmierci!”. Organizatorzy widzą, że publika jest na skraju wytrzymałości, więc również zmierzają ku końcowi. Grupa członków PDL intonuje swoją przyśpiewkę. No i wreszcie energia zostaje uwolniona – „Polska czysta, Polska biała! Bez murzyna, bez pedała!” – rozlega się na Placu Wolności. Jeszcze tylko spalenie flagi Unii Europejskiej i obrońcy białej rasy mogą się rozejść w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Idealnie byłoby, gdyby udało się pobić paru anarchistów i lewaków. Ale pojawia się mały problem: przeciwników nacjonalizmu jest dużo więcej. Bez trudu przegonili kilku krewkich faszystów.

Obecny wśród anarchistów prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak publicznie zadeklarował stworzenie programu pomocy uchodźcom.

Mateusz Chudziak, wschodoznawca z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, na islamofobię w Polsce patrzy, jak na schorzenie psychiczne.

– To są afekty kierowane strachem – mówi. – Bazują na mechanicznym postrzeganiu świata w ramach opozycji Swój – Inny. Rasiści myślą w sposób skrajnie uproszczony. Muzułmanin to dla nich dżihadysta, przypisują całej grupie wyznaniowej konkretne negatywne cechy stereotypowego obrazu. – To ludzie postrzegający siebie jako białych Europejczyków płci męskiej, które jawnie pogardzają Innym.

– Jakie są przyczyny renesansu nacjonalizmu i islamofobii?

– W ciągu ostatniej dekady dyskurs islamofobiczny umościł sobie miejsce w mainstreamie. Równolegle z nacjonalizmem, który jeszcze 10 lat temu nie był sexy, a dzisiaj już jest. Pośrednio jest to zjawisko wykreowane przez język części elit politycznych. Odpowiedzialność ponoszą czołowi politycy; jak Jarosław Gowin, który publicznie mówi, że selekcja choćby brutalna jest konieczna i nikt na to nie reaguje. To zniżenie się do poziomu ksenofobicznej prawicowej ekstremy legitymizuje właśnie skrajne działania.

Późnym wieczorem idę przez poznański Stary Rynek. Zarzygany, śmierdzący moczem, piwem i ludzkim potem. Naprzeciwko mnie idzie grupa facetów w koszulkach z napisami „Śmierć wrogom Ojczyzny”, na ramionach wytatuowane celtyckie krzyże. Ludzie schodzą im z drogi. Cuchnie i jest bardzo duszno.

Exit mobile version