Site icon Portal informacyjny STRAJK

Jeszcze raz o lewicowych mediach

freepik.com

Parę dni temu red. Pieniądz uprzejmy był podzielić się swoimi poglądami dotyczącymi lewicowych mediów. Dokładniej rzecz biorąc, postawił tezę, że lewica musi, po prostu musi mieć swoje media, a ich tworzenie trzeba zacząć natychmiast. „ Jeśli formacje te poważnie myślą o wyborczym sukcesie, powinny część tych pieniędzy (tj. subwencji czy partyjnych składek – przyp. MW) przeznaczyć na organizowanie swojego medialnego zaplecza”.

Teza ta jest nienowa. Rzekłbym nawet, że ma ponad stuletnią historię. Od czasów roli „Prawdy” w organizowaniu ruchu bolszewickiego nikt lepiej nie sformułował potrzeby posiadania swojego medium przez partię niż Lenin. Reszta to tylko didaskalia.

A teraz wyłożę, czemu marzenie (postulat?) Dominika jest w Polsce nie do zrealizowania.

Po pierwsze polska lewica jest, jak żadne inne ugrupowanie polityczne na świecie, tknięte chorobą defektów osobowościowych poszczególnych jednostek, które po lewej stronie mają coś do powiedzenia. Gigantyczne ego chadza pod pachę z pamiętaniem kto, co, kiedy i o kim powiedział przy wódce dwanaście lat temu. Pamiętane są teksty z dawno nieistniejących portali, wypowiedzi w dużych i małych mediach. I oczywiście relacje damsko-męskie. Nie uwierzycie, jak bardzo ogień w lewicowych kłótniach (bo tu dyskusja się nie przyjęła), jest rozniecany przez emocje ze zmiętoszonej pościeli.

Po drugie, bo lewica polska, większa, mniejsza i całkiem kanapowa, potrafi patrzeć najwyżej na tydzień do przodu. Do perfekcji opanowano gry i zabawy polityczne na świeżym powietrzu i w gabinetach. Kalkulację, co kto z tego będzie miał. Oraz mistrzostwo świata w geszeftach. I nie, to nie jest istota polityki. To może być jej część, a i to nie najważniejsza. Prawdziwych polityków charakteryzuje myślenie dekadami. Tu to zjawisko nie występuje również. W tym należy upatrywać źródeł skąpstwa, gdy przychodzi do rozmów o mediach, bo łączy się to nieuchronnie z wydatkami. Czy będzie z tego rezultat za tydzień? Nie. No to może lepiej nie dawać.

Po trzecie, lewicowi celebryci tkwią w złudzeniu, że są tak fantastyczni, że wszyscy ich powinni kochać. „Wystarczy być”, to hasło im przyświeca, gdy chadzają do mediów prawicowych i liberalnych, by zmiażdżyć swojego przeciwnika siła argumentów i urokiem osobistym. Nie rozumieją, że przeciw sobie mają nie tylko jednego rozmówcę, ale najczęściej i dziennikarza. I przegrywają. Nie pojmują, że bon motami wybrukowana jest rubryka „Wikicytaty”, a nie buduje się na nich koncepcji politycznej. Zresztą złudzenie, że przekonają zwolenników tych mediów do swojego programu politycznego, jest jedną z najśmieszniejszych rzeczy, jaka pokazują. Podobnie jak datujące się od początku lat dziewięćdziesiątych skomlenie, by liberalne media poklepały ich po plecach.

Po czwarte wreszcie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że instynktownie reprezentanci polskiej lewicy czują głęboką bezpotrzebę lewicowych mediów innych niż wazeliniarskie. Mają głęboki i z ich punktu widzenia uzasadniony wstręt do mediów, które poza tym, że dawałyby im możliwość nieskrępowanego przedstawienia swoich poglądów, to jeszcze chciałyby zmusić je do wysiłku intelektualnego w dyskusjach z innymi lewicowymi oponentami. Z reprezentantami lewicy bardziej radykalnej czy po prostu inaczej rozumianej. Albo nawet z młodzieżówkami, słynącymi z radykalizmów. Co to, to nie! Lękają się obnażenia swojego kunktatorstwa i miałkości. To zrozumiała obawa.
Poczekać przyjdzie na pokoleniową i intelektualną zmianę na polskiej lewicy.

Exit mobile version