Nie wszyscy to pamiętają, ale kiedy w 2008 roku prezesem Telewizji Polskiej został Piotr Farfał z Młodzieży Wszechpolskiej, młodzieżówki Ligi Polskich Rodzin, zapanowało powszechne oburzenie. Bojkot zapowiedział m.in. Kazik Staszewski, który bynajmniej nie jest znany z lewicowych poglądów. Farfał wcześniej został sfotografowany z prawą ręką uniesioną w geście hitlerowskiego pozdrowienia; tłumaczył się, że „zamawiał pięć piw”. O Farfale zdążyliśmy zapomnieć, sformułowanie weszło do słownika – niestety, dzisiaj okazuje się boleśnie nieaktualne, komu by się chciało tworzyć historyjki wokół hajlowania? W 2016 nikt się już tego gestu nie wstydzi.
W 2008, ba – jeszcze nawet w 2014, funkcjonowało tzw. prawo Godwina: pierwsza osoba w dyskusji, która porówna adwersarza do Hitlera, przegrywa. Zasada ta, podobnie jak żart z pięcioma piwami, nie ma już żadnego zastosowania. Po pierwsze – porównania do nazistowskich Niemiec są często po prostu uzasadnione, a po drugie – ich autorzy przestali się ich wstydzić. Kiedyś jeszcze, kiedy się mówiło o Farfałach, Winnickich czy Holocherach „faszyści”, to się obrażali, bo gdzie im do Mussoliniego. Przebrali się w garnitury, przestali się przyjaźnić z kolegami z Blood&Honour, dużo się uśmiechali i nieustannie twierdzili, że zarzuty wobec nich są niesłuszne, zmanipulowane, że to wcale nie tak, że oni po prostu kochają Polskę, że to podłe lewactwo śmierdzi i kłamie. A po środku siedział Tomasz Lis z miną tłustego kota i z pozycji „złotego środka” pokazywał, jak niebezpieczne są wszelkie ekstrema.
Dzisiaj – zarówno dzięki wieloletnim staraniom Lisa czy innych liberalnych matołków, jak i sympatii ze strony rządzącego obozu – pozycja polskich nacjonalistów jest zupełnie inna. Nie muszą się uciekać do żenujących wymówek, nie muszą ściemniać, że chodzi im o coś innego niż chodzi. Oczywiście, podejrzewam, że 10 lat temu mieli dokładnie taką samą chęć do czczenia Brygady Świętokrzyskiej, jednostki Narodowych Sił Zbrojnych, która we współpracy z niemieckim okupantem walczyła ze zbrojnym podziemiem antynazistowskim. 5 lat temu mogliby już takie obchody zorganizować i twierdzić, że o żadnej kolaboracji nie było mowy – historyków posadzono by w studiu i kazano rozmawiać z panami z MW albo ONR jak równy z równym, słowo przeciwko słowu. Dzisiaj już nie muszą kłamać, już się nie wstydzą. „Owszem, nasi bohaterowie dostawali broń od Niemców, walczyli z komuną, masz coś przeciwko, stalinisto?”
To ważny moment, który nie powinien nam umknąć – w okresie patriotycznego wzmożenia, w czasie, kiedy każde dziecko nosi na ramieniu „powstańczą opaskę”, kiedy na piersi co czwartego mężczyzny poniżej 30. roku życia pręży się biały orzeł, kiedy wydaje się, że nie ma już w przestrzeni publicznej więcej miejsca na przejęcie się narodową historią, można bez żenady uznać, że kolaboracja z Niemcami w 1943 roku była w porządku, była zrozumiała i słuszna, w dodatku mając na koszulce kotwicę Polski Walczącej.