Tysiące Peruwiańczyków, których kryzys koronawirusowy pozbawił dachu nad głową, gromadzą się w prowizorycznym obozie niedaleko stolicy kraju, Limy. Ich liczba cały czas rośnie.
Obóz znajduje się kilka metrów od wybrzeża Pacyfiku w Villa el Salvador. Mieszka tam już ponad 9 tys. ludzi, z czego zdecydowana większość w namiotach lub prowizorycznych szałasach. Panują tam przerażające warunki sanitarne. Policja regularnie nachodzi mieszkańców i wzywa ich do opuszczenia terenu. Nie mają oni jednak dokąd iść, ponieważ nie stać ich na opłacenie czynszu. „Tutaj mamy nasze małe domki z mat. Nie jesteśmy najeźdźcami, nie jesteśmy handlarzami, nie jesteśmy przestępcami, nie jesteśmy członkami gangu. Jesteśmy matkami, które potrzebują pomocy” – powiedziała pytana przez dziennikarzy Claudia Pauccar, jedna z mieszkanek obozu.
W Peru na kryzys pandemiczny nałożył się kryzys polityczny, co skutkowało paraliżem władz centralnych oraz nieudolnością i tak niewystarczających działań podjętych w celu poprawy sytuacji. Pomimo rozpoczęcia w lutym ogólnokrajowej kampanii szczepień, nie widać póki co nadziei na zmianę na lepsze. Obecnie przybywa dziennie ok. 8 – 10 tys. nowych zakażeń. Od początku pandemii zachorowało w Peru już 1,76 mln ludzi, a prawie 60 tys. zmarło.
Dramatyczna jest również sytuacja społeczna – na skutek kryzysu cztery miliony Peruwiańczyków straciły pracę, a pięć milionów popadło w ubóstwo. Większość nie mogła liczyć na jakąkolwiek pomoc ze strony państwa, przez co dziesiątki tysięcy z nich utraciły dach nad głową. Porzuceni na pastwę losu nowi bezdomni gromadzą się więc w prowizorycznych obozach (jak ten w Villa el Salvador) licząc, że w grupie ich głos będzie lepiej słyszalny. „Peru nigdy nie miało polityki gwarantującej niedrogie mieszkania dla najbardziej potrzebujących. Tutaj bezdomni zawsze byli skazani na osiedlenie się na niczyjej ziemi” – powiedział telewizji TeleSUR Javier Diaz-Albertini, profesor z Uniwersytetu w Limie.