Gdy Kaczyński podniósł ilościową poprzeczkę, anonsując 4 tys. zł płacy minimalnej w 2023 r., konkurencyjna wobec jego ugrupowania prawica nazywana „demokratyczną opozycją” poczuła obowiązek rozpętania ogólnonarodowej histerii. „Demokratyczna” kandydatka na premiera w trakcie swojego przedwyborczego objazdu opowiada libertariańskie bzdurki i przyjmuje gorzkie żale od – a jakże – przedsiębiorców.
Kidawa-Błońska, znana głównie z tego, kim byli jej ojciec, dziadek i pradziadek, zrobiła sobie w ramach kampanii wyborczej spacer po stolicy. Weszła do salonu fryzjerskiego, cukierni i zakładu szewskiego. Można sobie wyobrazić, że już samo przekroczenie tak plebejskich z punktu widzenia politycznego high-society progów mogło stanowić dla niej nie lada wyzwanie.
Oczywiście celem tych gospodarskich wizyt było głaskanie biednych przedsiębiorców po główkach i ocieranie im łez po zapowiedzi armagedonu podwyższenia płacy minimalnej przez Prezesa Państwa.
W fabryce pączków na warszawskiej Woli powiedziała m. in.:
– Ci ludzie żyją z rąk swojej pracy, z tego się utrzymują. I nagle, bez konsultacji wprowadzanie pewnych rozwiązań może doprowadzić do tego, że ta firma będzie musiała naprawdę wprowadzić albo obostrzenia, albo zmienić sposób swojego funkcjonowania – lamentowała Kidawa-Błońska.
– Nie może być tak, że praca nie jest szanowana – wypaliła, sugerując, że podniesienie płacy minimalnej to brak szacunku dla ludzi, którzy mieliby takie wynagrodzenie otrzymywać. Nie da się ukryć, że poziom poznawczych problemów po stronie luminarzy „opozycji demokratycznej” wyraźnie się pogłębia. Kaczyński działa nich doprawdy bardzo źle.
– Praca ludzi, którzy tworzą miejsca pracy, powinna być najważniejszą rzeczą, o której w tej chwili mówimy w naszym kraju. Jeżeli chcemy, żeby Polska się rozwijała, żeby rósł dobrobyt naszego społeczeństwa, to wszyscy ludzie, którzy pracują i którzy tworzą miejsca pracy, muszą być przez nas docenieni – powiedziała Kidawa-Błońska. Niesłychanie odkrywcze i oryginalne!
– Cały nasz program jest tak skonstruowany, żeby praca się w Polsce opłacała, żeby te osoby, które najmniej zarabiają, żeby miały wsparcie (…), żeby chcieli dalej pracować. Jeżeli dokładnie przyjrzeć się naszej propozycji, to już od 1 stycznia przyszłego roku ludzi będą mogli w Polsce więcej zarabiać. Od 1 stycznia osoba najmniej zarabiająca będzie miała ponad 600 zł więcej – dodała przyszła niedoszła opozycyjna premierka.
Taka właśnie przegrywa opozycja. Próbując przekonać społeczeństwo, że wysoka płaca minimalna to „brak szacunku dla pracy” i zamiast tego oferować niejasne dodatki dla najniżej zarabiających po kilkaset złotych.